Gwiezdny pył („Stardust”, 2007)
Matthew Vaughn & Jane Goldman
Claire Danes & Charlie Cox & Ricky Gervais & Michelle Pfeiffer
Piraci pośród chmur, czarownice, nieznane krainy oraz duchy jako loża szyderców. Wzorowe kino przygodowe.
Tristan jest młodzieńcem o romantycznej duszy, który obiecuje udowodnić swoją miłość do ukochanej poprzez przyniesienie jej gwiazdki z nieba. Ta okazuje się być osobą – i to nie byle jaką, bo cenną dla wielu osób gotowych walczyć o nią do samego końca. Czarownica ryzykuje utratę wszystkich mocy, by wyciąć jej serce; następca tronu wykorzysta ją, aby zdobyć upragniony tytuł. Tristan z kolei chce ją tylko dostarczyć do swojej dziewczyny, a potem pozwoli jej wrócić na nieboskłon. Zanim to się jednak stanie czeka ich długa droga, pełna przygód, przekomarzania się i zaskakujących wydarzeń.
Lubiłem ten film 7 lat temu, kiedy zobaczyłem przez przypadek w telewizji, lubię i teraz przy powtórce. To naprawdę jest wzorowe kino przygodowe – pokazuje nowe światy, a każdy jest bardziej magiczny od wcześniejszego. I wszystko to ma swoje źródło w tym, że NASZ świat również pełen uroku jest. Trzeba tylko pozwolić sobie go dostrzec. Bo koniec końców, największymi czarami we wszechświecie jest… ludzka miłość. Warto usłyszeć jak film o niej mówi, naprawdę.
Claire Danes ponownie przypomniała mi o swoim uroku. Oczywiście, Charlie Cox, Robert De Niro czy Michelle Pfeiffer również zyskują przychylność widza, ale to Danes wygrywa cały film. Szczególnie jej występ podczas wspomnianego wyżej mówienia o miłości. Krótki monolog, ale wybija się ponad resztę filmu i zapada w pamięć. Jestem w szoku, że to ta sama kobieta, przez którą odchodziłem wkurzony po każdym odcinku „Homeland” (dlatego skończyłem na pierwszym sezonie). Kojarzę ją tylko jeszcze z roli w „Romeo + Julia„, ale już teraz widzę, że to jest uzdolniona aktorka. Potrafi mnie uwieść, potrafi mnie wkurwić. Ideał.
Jeśli mam coś zarzucić – tylko tyle, że chciałbym więcej wszystkiego, co ta produkcja ma do zaoferowania. To jest też adaptacja, a ja po seansie zapragnąłem przeczytać oryginał – o niewielu filmach mogę to powiedzieć. Ponoć film wtedy straci wiele, ale teraz jeszcze oceniam go jako samodzielny – i na tych warunkach trzyma się solidnie. Skomplikowany opening nie jest zbyt zagmatwany, by nie szło podążyć za nim, a reszta historii jest najczęściej jasna i zwięzła. Wątki są zamknięte i satysfakcjonujące. To seans, do którego chciałem wrócić – i nie żałuję.
Chcecie więcej?
Wiele jest udanego kina przygodowego, ale ja zdecyduję się teraz polecić wam „Zamek Cagliostro„. Pierwszy pełny film Hayao Miyazakiego, trzeci z serii o perypetiach złodzieja – ale nie wymaga znajomości wcześniejszych odsłon. „Zamek…” jest animacją pełną energii i kreskówkowego humoru, który bawił mnie do łez.
Najnowsze komentarze