Don Bluth
Niezależny twórca filmowy, co w dziedzinie animacji jest naprawdę rzadkim zjawiskiem. Zaznajomił młodych widzów z mrokiem. Oto Don Bluth i przegląd jego twórczości.
„You don’t show the darkness, you can’t appreciate the light. It’s just important that you see both sides of that.” – Don Bluth
Zaczął u Disneya, gdzie zrobił takie dobre wrażenie, że dowalili mu roboty bez dawania podwyżki. Albo budżetu. Z pewnością były też inne czynniki stojące za jego pójściem w niezależność, ale te wydają się wystarczające. Miał w swoim życiu ciąg rewelacyjnych tytułów, który dla wielu zaczął się i skończył w latach 80. Następna dekada przyniosła filmy, które nie przypominały tego, co wcześniej, nie miały jego pazura. Chociaż to i tak lepsze niż cały XXI wiek, który w zasadzie nie dostarczył powodów, aby przypomnieć sobie legendę tego człowieka, który tworzył bezlitosne filmy dla najmłodszych, konfrontował ich w młodym wieku z emocjami i myślami, które nie są częścią dorastania w tym wieku (a przynajmniej w tych bardziej rozwiniętych krajach). Umiał pięknie rysować, w pamięci zostają jego podnoszące ciśnienie cienie, jego miękkie barwy, jego klasyczne podejście do ruchu, ale przede wszystkim pamiętamy te emocje: zrealizował film o dinozaurach, w którym umiera matka bohatera zaraz po jego narodzinach. I teraz musi podróżować z innymi dziećmi, żeby przetrwać. Co w sumie i tak jest lepsze niż Amerykańska opowieść, bo tam zamiast jednego dużego momentu mamy cala serię nerwowego drażnienia widza w opowieści o małej myszce będącej cały czas o krok od bycia bezpieczną. Już wtedy umieliśmy to doceniać, a dzisiaj trudno nie być pod wrażeniem tego, jak duże jaja miał ten człowiek, by tak zbliżać się do znęcania nad odbiorcą, wyzywania go do takich konfrontacji. Co zresztą przecież może odrzucać odbiorców. Są w końcu głosy, że to nie są odpowiednie filmy dla młodych widzów – a każdy sam decyduje, jak chce przystosować swoje potomstwo do dojrzałości. Osobiście Pradawny ląd obejrzałem dopiero teraz po raz drugi. A przynajmniej zapieram się, że widziałem go w dzieciństwie. Anastazja, Wszystkie psy idą do nieba (druga część też, chociaż to nie Bluth), te tytuły widziałem wielokrotnie w podstawówce, więc i opowieść o dinozaurach musiałem widzieć.
Nie jest to człowiek, którego kojarzyłem. Nawet gdy zacząłem być kinomanem, to minęło parę lat, zanim usłyszałem o nim, zanim nadrobiłem jego obrazy. Są tego warte, a jednak nie kojarzę jednej rozmowy, w której byłyby przytoczone. Może to kwestia jego niskiej popularności w Polsce, może kwestia samej animacji i powszechnego podejścia do niej, może po prostu Bluth i jego animacje 2D są zbyt odległą przeszłością? Kinomani powinni jednak pamiętać, że przed 3D i anime był nie tylko Walt Disney i Bugs Bunny. My w końcu będziemy oglądać te filmy razem z naszymi dziećmi, zamiast tylko włączyć byle co, aby zająć je czymś na chwilę.
Donald ze swoich obrazów najbardziej lubi Dzielną panią Brisby. Ja też.
Obecnie Don Bluth znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #150
Top
1. Dzielna pani Brisby
2. Amerykańska opowieść
3. Pradawny ląd
4. The Small One
5. Banjo the Woodpile Cat
6. Bartok Wspaniały
7. Wszystkie psy idą do nieba
8. Titan A. E.
9. Anastazja
Ważne daty
1937 – narodziny Donalda Blutha w Teksasie
1982 – debiut fabularny Donalda
1983 – Donald robi grę komputerową, w której można sterować bohaterem kreskówki
2012 – śmierć brata: Toby Bluth (ilustrator, animator)
2016 – zbiórka Internetowa na film, z której nic nie wyszło
2021 – Donald ma ponad 80 lat i oficjalnie nadal dłubie przy swoim ostatnim filmie.
Banjo the Woodpile Cat (1979)
Krótki metraż, który Bluth robił z kolegami w czasie wolnym, jaki dostał od Disneya po przepracowaniu setek nadgodzin podczas robienia Pete’s Dragon. Wytwórnia nie chciała mu za to zapłacić, więc zamiast tego dali mu wolną godzinę za każdą nadgodzinę. Nasz bohater mógł więc pracować w wolnym czasie nad tym, co chciał: opowieścią o koteczku, który uciekł od rodziny, aby przeżyć przygodę. Trafia do miasta, a tam… Cóż, ta historia nie dostarcza zaskoczeń. Jest dokładnie tak, jak się spodziewacie: z początku miasto zachwyci naszego kotka, potem wystraszy. Będzie chciał wrócić do domu, ale jak? Spotka miłą duszę, która mu pomoże. I powrót nastąpi.
Urok tego krótkiego metrażu (w sumie dłuży się, to w końcu prawie pół godziny; Tom i Jerry robili takie rzeczy w siedem minut) kryje się w dwóch rzeczach: pierwszą jest mrok. Don Bluth naprawdę potrafił już wtedy przemówić do wyobraźni, jedynie pokazując czegoś zarys, albo cień tego. Wystarczyło tylko kilka szczurów w ciemności i ich gwałtowny ruch głową, aby ciśnienie skoczyło najmłodszym. Drugą świetną rzeczą jest animacja kotów – otóż naprawdę zachowano ich proporcje. Długie tylne nogi, wysoko podniesiony zadek, pomimo uczłowieczenia czy noszenia kapelusika poruszają się o czterech kończynach tak, jak prawdziwe koty. W większości scen.
Dla fanów Blutha. Nie ma go wiele, tak czy inaczej.
Dzielna pani Brisby ("The Secret of NIMH", 1982)
Zasadniczo sprawa jest prosta: miejsce akcji – wieś, tytułowa pani Brisby to mysz. Tak, cholerna mysz. Jedzą ją koty, puchacze i cała reszta. A w niej samej nie ma nic niezwykłego, jest zwykłą myszą. Szybką, zwinną, jednak drobną i słabą. Musi wraz z rodziną przenieść się, bo na polu na którym mieszali do tej pory na dniach zaczną się żniwa. Jednak to nie takie proste, jedno z jej dzieci jest chore, wyjście na zimne powietrze może być dla niego śmiertelne – tym właśnie jest bohaterka, matką dbającą o dobro swoich dzieci. Na tym polega jej odwaga. Nie wiem jak wy, ja płaczę już teraz.
Film jest mroczny i dosyć poważny – do tego stopnia, że w jednej ze scen nie mogłem uwierzyć, że oglądam film dla dzieci. Są tu mroczne barwy oraz postaci budzące strach i bohaterka znajdująca się w stałym zagrożeniu. To też mądry film, uczy wrażliwości, oswaja z przyrodą i jej prawami, uczy szacunku do zwierząt. Średnio podobało mi się to, co się działo z tym naszyjnikiem na koniec, no i film jest za krótki, jednak to i tak poziom najlepszych animacji.
Pradawny ląd ("The Land Before Time", 1988)
Nie miałem ochoty oglądać tego filmu. Jest krótki – trwa ledwo godzinę – i jest słynny z tego, jaki jest smutny. Nie miałem na to nastroju przez wiele lat, ale się w końcu zmusiłem. Opowiada o głodujących dinozaurach roślinożernych, które wędrują w poszukiwaniu Krainy, gdzie będzie co jeść.
Jeśli macie podobne stanowisko do mojego – nie chcę oglądać, bo smutne – to miejcie na uwadze jedno: to jest naprawdę smutne, ale to kluczowe. Pomijam już, że to film dla młodych widzów, który zmusza ich do myślenia o śmierci rodziców oraz pozostaniu samym na tym świecie – ale nie sama śmierć jest ważna. Jest tragiczna i porażająca, ale to wydarzenie żyje przez cały późniejszy seans. Najprawdopodobniej nawet nie samo rozstanie was załatwi, ale późniejsza scena, w której bohater jest przekonany, iż widzi swoją matkę… A tak naprawdę to był tylko jego własny cień, wyolbrzymiony przez zachód słońca. Biegnie i bawi się ze swoim cieniem, chwilę zajmuje mu pogodzenie się z rzeczywistością. Albo jak później szedł spać w jakiejś wnęce w ziemi, przypominając sobie wnękę na grzbiecie matki. Wtedy ja pękłem.
Bohater jest w tym stanie przez cały film. Są momenty, gdy leży i patrzy tylko przed siebie, głodny i zbyt smutny, by czuć głód. Po drodze poznaje inne dzieci dinozaurowe, ma przygody i stawi czoła różnym zagrożeniom, każda z postaci przejdzie jakąś drogę – ptak nauczy się latać, zarozumiała dziewczyna przyzna, iż potrzebuje przyjaciół itd. Bohater z kolei koniec końców będzie szczęśliwy, gdy odnajdzie krainę zieloną. Bo o tym jest cała ta produkcja: o tym, że po wielkiej tragedii nadal możemy czuć inne emocje, w tym szczęście. Ze nadal w naszym życiu będzie miejsce na wydarzenia, dzięki którym będziemy chcieć żyć. Tu nie chodzi tylko o to, by szokować lub smucić widzów na siłę. Tu chodzi o coś więcej.
Wszystkie psy idą do nieba (1989)
Wszystkie psy są przestępcami. W sumie czemu nie…
Dziwny to świat, bo ludzie tutaj żyją, ale psy też żyją jak ludzie. Mają więzienie dla psów oraz prowadzą lokale dla innych psów, które lubią ryzykować przy grach hazardowych. Albo się napić. Istnieje też dziewczynka, która ma dar rozmowy ze zwierzętami. I śpiewający krokodyl. Główny bohater to pies, który ucieka z więzienia i chce wrócić do prowadzenia lokalu. Były współwłaściciel nie chce wracać do niczego „współ-„, więc zabija bohatera, a ten oszukuje w Niebie aniołów i wraca na Ziemię, żeby się zemścić.
Szacunek za mroczną atmosferę, niepokojące wizualia oraz apodyktycznego bohatera, który nie przechodzi w sumie zmiany serca. Wykorzystuje nawet sierotę, a po wszystkim chce ją oddać do domu dziecka. Wraca zza grobu tylko po to, by wyrządzić komuś krzywdę. Tylko w tym wszystkim są zbędne piosenki i niedorzeczna historia. Film mnie stracił na zawsze w scenie śpiewania o dzieleniu się pizzą, a później jeszcze był wątek poboczny z wpadnięciem w dziurę, gdzie prawie zjadł ich gigantyczny krokodyl… Który też zaczął śpiewać. Bo lubi śpiewać. Po co to było? A no wraca później w finale, deus ex machina. A obok tych zbędnych scen są sceny, których brakuje. Nagle jesteśmy w nowej lokacji i słyszymy, że coś się stało i teraz musimy sobie z tym radzić – ale jak to się stało? Gdzie, kiedy? Pokażcie to!
Polski dubbing osobiście stawiam niżej od oryginalnego. Właśnie w tej piosence o pizzy stwierdziłem, że sama melodia jest ok, tylko polskie głosy, ich reżyseria czy mix, one psują ten kawałek. Sprawdziłem w Internecie oryginał, brzmi dla mnie lepiej. I poza tym nie mam więcej do dodania od siebie. Dziwny film, dziwny tytuł. No w sumie fajny, ale nie wiem, czemu go oglądałem za dzieciaka sto razy.
W ogóle najśmieszniejsza nie jest ta pizza, ale uwaga na początku, że wszystkie psy idą do nieba, bo „w przeciwieństwie do ludzi BLA BLA BLA” – wszystko to w filmie, w którym w zasadzie wszystkie czworonogi są przestępcami, ewentualnie są za słabi, żeby takimi zostać, więc są czyimiś pachołkami.
Bartok Wspaniały ("Bartok the Magnificent", 1999)
Rzadki, może nawet jedyny przypadek, gdy kontynuacja przeznaczona na rynek VHS jest w mojej opinii lepsza od oryginału z dużego ekranu. Bartok… jest spin-offem Anastazji, którą przy powtórce oceniłem jako bałagan, Bartok za to ma swoisty urok. Nie ma nic wspólnego z Anastazją poza tym, że w roli głównej jest znana stamtąd postać – i opowiada o nim właśnie, gdy zostaje wyznaczony do uratowania następcy tronu spod władzy czarownicy. Fabuła jest powtarzalna, motywy są grzeczne i „odpowiednie” dla najmłodszego odbiorcy, animacja ma wiele momentów zapewniających, że za reżyserię odpowiada Don Bluth nadal potrafiący wprowadzić widza w stan niepokoju. Najbardziej jednak zapamiętam humor – suchy, prawdziwy, nieśmiały humor. Miły dla serca i ucha. I oczywiście dubbing! Hank Azaria w głównej roli, a obok niego Tim Curry (!!) oraz Kelsey Grammer (Frasier!). A głos antagonistki to głos mamy Kevina. Dziwne.
Nic dużego ani obowiązkowego, ale na pewnie nie żałuję, ze to zobaczyłem.
Titan A. E. (2000)
Inicjały w tytule oznaczają „After Earth” – bo wydarzenia w filmie rozgrywają się po zniszczeniu planety i w zasadzie całej ludzkości. Ludzie jako tacy żyją jako pojedyncze osoby, wyrzutki czekające na wyginięcie. Do czasu, aż jedna osoba zwerbuje bohatera na misję w odnalezieniu tytułowego Titana, który umożliwi odbudowanie ludzkości. Bohater jednak nie jest tym szczególnie zainteresowany – robi to, by zaliczyć kobietę, która też uczestniczy w tej przygodzie. Potem oczywiście zmieni zdanie, jego serce znajdzie się po właściwej stronie – i nastąpią inne spodziewane zwroty akcji. Na poziomie fabuły ta produkcja nie oferuje żadnych zaskoczeń, całość jest przewidywalna w stu procentach. Na dodatek całość znaczy wyraźny pośpiech, jakby animatorzy musieli się skupić na realizacji ważnych dla fabuły momentów i scen akcji, równocześnie musząc rezygnować z tych małych momentów, ludzkich reakcji na coś: wydarzenie czy czyjeś słowa. Przez to również traci dramaturgia.
Trzeba jednak przyznać: animacja łącząca 2D z CGI jest naprawdę ładna, wyglądając dwie dekady po premierze bez zarzutu. Sceny akcji są dynamiczne, muzyka (takie „ciężkie” pop) pasuje, ogląda się świetnie. Świat, który oglądamy, potrafi zaintrygować. Chciałoby się go poznać lepiej.
Ponadto jest to kolejny po Anastazji tytuł pozbawiony pazura Blutha. Nie ma smutnych momentów, ani jakichkolwiek wymagających emocjonalnie – a przecież mówimy tu o stracie rodziców, domu, planety i ludzkości. Wydaje się, jakby człowiek, który robił Amerykańską opowieść, powinien wycisnąć z tego o wiele więcej, a jednak tak się nie stało. Ogląda się dla akcji, dla świata i tylko czasem przejdzie przez głowę myśl: „Co by było, gdyby reżyser dostał więcej czasu? Albo kompletny scenariusz?”. Zresztą czytając o procesie produkcyjnym (film był 30 milionów pod kreską, zanim jeszcze znaleźli studio, które je zrobi) można założyć, że film sam w sobie miał być tylko platformą dla marki: podstawowym tytułem wprowadzającym w jego wizję, opowiadającym prostą historię, która nie będzie utrudniać dostrzeżenia potencjału drzemiącego w takiej franczyzie. Taki Avatar trochę. Sławnych aktorów do dubbingu zatrudniono już w 1997 roku, wokół premiery wypuszczono dwie książki i komiks rozbudowujące świat filmu i ich bohaterów, po premierze miała być gra komputerowa na konsole i PC… Tylko z samą produkcją było takie zamieszanie (wydaje się, jakby każdą kolejną dużą sekwencję akcji robiło inne studio), że zapomnieli o podstawach marketingu, przez co mało kto oglądał sam film, przez co pozostałe plany się posypały.
Related
1988 1999 2000 5 gwiazdek Animation Blog Children's Drama Fairy Tale ranking Retrospektywa reżysera Reżyser
Najnowsze komentarze