Bracia Dardenne
Przyglądam się twórczości braci Dardenne i próbuję odpowiedzieć na pytanie: jak oni zdobywają się na miłość do drugiego człowieka?
Filmy braci Dardenne to w skrócie bieda, Belgia i ciężka praca. Oglądamy ludzi, którzy mieli niełatwe początki, brakowało im wzorców i nauczyli się nie tyle kombinować, ile wykorzystywać każdą okazję. Żyją z dnia na dzień i nawet chyba nie są świadomi czegoś takiego jak osiągnięcie czegoś w życiu. A nawet jeśli – osiągnięciem jest zaspokojenie potrzeb w danej chwili. Nic więcej. Mają sumienie i odróżniają dobro od zła, ale to też nie jest tak, że się wykręcają od odpowiedzialności i uzasadniają swoje działanie, że im te kilka ukradzionych banknotów bardziej się przyda. Nie, oni to po prostu robią, niemal instynktownie działają do pewnej granicy. Mają świadomość tego, że wpływają na życie innych i mogą odmówić, jeśli cena będzie zbyt wysoka. Często decydują się jednak ją zapłacić, bo korzyść będzie równie duża. Oni czynią złe rzeczy – kradną, mogą nawet zrobić krzywdę, milczeniem doprowadzić do śmierci, namówić nieletnich do współudziału w czymś nielegalnym. Nie ma w tym glorii ani wielkich nagród, nikt tutaj nie zostaje królem dzielnicy. U braci Dardenne pościg przez pół miasta toczy się o jeden portfel, który przecież niczego nie zmieni tak naprawdę. Może nawet nie starczy do końca dnia? Bohaterowie często są jak zwierzęta, skupieni na polowaniu i niczym więcej, bo w ich życiu nic więcej nie ma.
A przynajmniej do czasu ważnego momentu w fabule, kiedy dokonują wyboru. Co zrobić w krytycznym momencie? Powiedzieć czy milczeć? Działać czy nic nie robić? Nie rzadko wtedy dopiero stają się ludźmi, jednostkami moralnymi zdolnymi do podjęcia decyzji, którzy płacą za swoje wybory. I nie chodzi o to, że dobre lub złe. Każdy z nich ma cenę. Za zrobienie czegoś złego będzie nagroda, za zrobienie czegoś dobrego będzie kara. Prawdziwą różnicę czyni ich sumienie.
Jest we mnie obawa, że to wszystko może prowadzić do uzasadnienia przestępczości, że bracia Dardenne tworzą kino wybaczające i łagodzące sytuację wobec ludzi, którzy popełnili jednak ciężkie zbrodnie. Mają na koncie czyjeś ludzkie życie, a jednak oglądamy opowieści, które mają na celu najczęściej wybaczenie im – jesteśmy wystawiani na serię sygnałów zachęcających nas do tego, żeby ktoś jednak nie poszedł do więzienia, żeby nie wydało się, co tak naprawdę zrobił. Oglądając złodzieja ukrywającego się w lodowatej wodzie, myślałem tylko o tym, żeby już przestali go szukać – to w końcu tylko jeden portfel!
Nienawiść jest łatwa. Łatwo jest kogoś nienawidzić i obgadywać za plecami ludzi, którzy nas wkurwiają – stracić nimi zainteresowanie, nie rozmawiać z nimi, ignorować ich. I nie mówię o przestępcach, ale choćby o wszystkich tych ludziach narzekających na swoją wagę i żartujących z tego, że nigdy nie udaje im się utrzymać diety albo serii ćwiczeń, że już nawet nie próbują, że to nie dla nich. Nie ma co dyskutować, ta osoba jest już stracona. Równie łatwo jest skreślić złodzieja, który ukradł torebkę. Krótka piłka – ukradł to ukradł, chuj z nim. I chcielibyśmy myśleć, że z takim myśleniem nie ma nic złego, ale jeszcze nie żyjemy w świecie, w którym byłaby to całkowita prawda. Jak ktoś ma w sobie odpowiednio dużo samokontroli, to znajdzie serię ćwiczeń, które będą mu pasować, których będzie umiał się trzymać – i straci na wadze. Pewnie chcielibyśmy myśleć, że podobnie jest ze złodziejstwem czy bezdomnością, że taki styl życia odpowiada tym ludziom. Bracia Dardenne pokazują nam świat ludzi, którzy tego nie wybierają. To jest po prostu ich życie, pełne walki i ciężkiej pracy. I gdzieś w tym jest odpowiedź na moje pytanie, od którego zacząłem cały ten wpis.
Rosetta czy Obietnica, tak samo jak inne filmy braci, nie zawierają w sobie analizy społecznej w tym sensie, że nie pokazują, jak konkretne ustawy czy myśli ekonomiczno-polityczne nadają kształt życiu ludzi w danym kraju. I pasuje to do sposobu narracji – naprawdę wątpię, żeby braciom Dardenne brakowało mózgu do tego, aby samemu móc zrozumieć sytuację na rynku. Oni opowiadają o ludziach, których to nie interesuje, oni chcą tylko przetrwać. Nie myślą o tym, dlaczego szef musiał ich zwolnić, a następny nie może ich zatrudnić. To są po prostu fakty. Mogą walczyć o zdobycie stanowiska, ale w pewnym momencie będzie już na to za późno – i będą musieli zrobić coś innego, aby zapewnić sobie byt na następny dzień lub tydzień. I wszystko nadal okupione jest cierpieniem, podejmują ryzyko i nikt ich nie ochrania. Nawet jeśli mają niewiele, to ktoś może im to zabrać. Walczą o wszystko w swoim życiu, nawet jeśli jest to zimny i zniszczony budynek. Nie dlatego, że to ich dom, bo oni nie myślą o rzeczach w tych kategoriach – to po prostu lepsza alternatywa wobec spania na dworcu (czy czegoś w tym stylu).
Obecnie bracia Dardenne znajdują się w moim rankingu reżyserów na miejscu #37
Top
1. Dziecko
2. Rosetta
3. Obietnica
4. Milczenie Lorny
5. Chłopiec na rowerze
6. Syn
7. Tori i Lokita
8. Nieznajoma dziewczyna
9. Dwa dni, jedna noc
Przygodę z braćmi Dardenne najlepiej zacząć od filmu: „Chłopiec na rowerze”
Najlepszy moment: finał Rosetty
Ważne daty:
Są filmy gangsterskie, w których ludzie wybierają przestępczość i idą w ten sposób na łatwiznę, zdobywając rezydencję i stając się wzorem do naśladowania. Bracia Dardenne tworzą dramaty, w których kradzież torebki rzadko jest czymś łatwym, a prowadzi jedynie do następnej torebki. Nie ma w tym sukcesu, jest tylko przeżycie. Jeśli już, to osiągnięciem może być tylko łup zapewniający spokój na miesiąc albo pozwalający poczuć się w innym świecie tu i teraz kiedy kupują drogą kurtkę. Wchodzą wtedy do świata, gdzie kradną nie po to, aby przetrwać, ale by się wybić – przez co tracą wszystko, co mieli. Nie ma innej opcji. Po prostu żal jest patrzeć, jak po wyniszczeniu i poświęceniu wciąż mogą przegrać i spisać mijający dzień na straty, bo policja ich znajdzie.
Pewnie jest tak, że wciąż istotny jest dobry start. Nie mam idealnego życia, ale mogłem pracować na etacie i z tego opłacić studia weekendowe, dzięki czemu dostanę lepiej opłacane stanowisko (chociaż nadal nic wyjątkowego), które zapewni mi bezpieczeństwo – i to nawet jeśli moja kariera ze scenariuszami nie wypali. Wiem jednak, że gdybym zarabiał tylko trochę mniej, to nie mógłbym opłacić studiów. Jakby mnie zwolniono, co byłoby dalej? Może byłbym taką Rosettą. Nie lubię o tym myśleć, ale chyba powinienem.
Obietnica ("La promesse", 1996)
Tęsknię do prostoty filmów Dardenne. Potrafią coś pokazać i powiedzieć… Tak po prostu. W pierwszej scenie Obietnicy widzimy nastoletniego mechanika imieniem Igor, który grzebie pod maską, siada na sekundę za kierownicą, żeby włączyć silnik i drugą ręką wyciąga portfel z portmonetki klientki. Opisywanie tego słowami wydaje się komplikować wszystko, a przecież trwało to parę sekund, zajęło jedno ujęcie.
Miejsce akcji to Belgia, a my oglądamy, jak Igor pomaga swojemu ojcu przy pracy – ale nie mechanicznej. Nie, tata Igora przemyca imigrantów. Daje im lewe papiery, byle jakie miejsce zamieszkania oraz pracę u siebie na budowie za małe pieniądze. Bracia Dardenne nadają ludzką twarz wszystkiemu w tej opowieści. Wyzyskiwacz, którego właśnie opisałem, wydaje się niemal żałosny i biedny, jakby sam ledwo na tym wszystkim wychodził na prostą i może faktycznie trochę im pomaga? Igor z kolei jest młodocianym cwaniakiem, który kombinuje w życiu, ale nadal w tym wszystkim jest jakieś „ale”. Jest złodziejem, jednak gdy się zobaczy, na co poszły pieniądze, które ukradziono na początku, wtedy samemu pomyślałem: „To nie byłoby możliwe bez tego”. Nie popieramy, ale rozumiemy. Jak najbardziej rozumiemy.
Dobro i zło jak najbardziej istnieje, ale tutaj oglądamy ludzi, którzy po prostu chcą przeżyć.
Nie chcę zdradzać, dlaczego tytuł mówi o jakiejś obietnicy, ponieważ to mały moment jest. Lepiej uważać i samemu go wyłapać, ponieważ pojawia się prawie w połowie seansu. Oglądamy ciężkie kino na ważny temat, ale nie czujemy tego. Czujemy, że oglądamy ludzi, którzy znaleźli się nagle w trudnej sytuacji i muszą podejmować wybory. Wybory, które nie są podjęte raz na zawsze – nie, one są wymagające i trzeba się ich trzymać w każdej następnej minucie swojego życia. Nie jest to łatwe, ale możemy chociaż po seansie powiedzieć, że faktycznie oglądaliśmy ludzi, którzy mają ciężkie życie. Nie mają pewności jutra i nic tu nie jest sztuczne.
Jedyny zarzut, jaki mogę mieć, to większość drugiej połowy, kiedy scenarzystom zabrakło pomysłu. A może chcieli pójść w mistycyzm, tylko efekt nie jest do końca udany. Jest po prostu coś sztucznego w tym, że spotykają jedyną inną czarną kobietę w Belgii – i będzie ona mieć oczywiście kontakty z szamanem. I oglądamy te rytuały, jakby miały one jakąś wagę, kiedy cała reszta filmu jest osadzona w rzeczywistości i nikt nie wierzy w takie rzeczy. Nikt się u Dardennów nawet nie modli, nie mówiąc o dmuchaniu na piasek i odczytywaniu losu z wyrzuconych kamyczków. To po prostu nie działa. I nie pomaga, że czarna kobieta, której chcą pomóc, to taka typowa czarna, dzika kobieta z Afryki, która prędzej cię zabije, niż tobie faktycznie uda się jej udzielić pomocy. W tym filmie będzie krzyczeć, że biali ludzie rzucili klątwę na jej dziecko, podczas rzucania się pod samochody na mrozie, żeby ktoś ją podwiózł do szpitala, mając wspomniane dziecko przywiązane do brzucha. Czy to w ogóle jest realistyczne? Czy to faktycznie pasuje do kina Dardennów? Trudno po prostu mieć pewność, że obejrzeliśmy dobry film, od początku do końca. Ja jestem gotów zaryzykować.
„To nie nasza wina, że on upadł. Gdyby nie upadł, nic by się nie stało„
Rosetta (1999)
Jeden z niewielu filmów braci Dardenne, gdzie bohater nie jest od początku przestępcą. Ostatnia scena jest pewnie najbardziej potężną w całej filmografii braci.
Rosetta jest niebywale pracowita. Nawet jak nie dostanie pracy, to zacznie ją wykonywać, byle tylko pokazać swoją wartość. Ma mnóstwo problemów na głowie, ale stara się ze wszystkich sił. Oby było warto. Historia rozgrywa się w świecie, który został porzucony i tylko trwa. Nikt nikomu nie pomaga, ludzie unikają się nawzajem, a jeśli już się zbliżą – to dojdzie do wykorzystania. Do tej produkcji przyciąga naturalizm jego pesymistycznego wydźwięku. Nie ma tu zrządzenia losu, nikt nie wstaje złą stroną łóżka, nikt nie urodził się pod niewłaściwą gwiazdą. Na złe wypadki nie ma tu żadnego innego wytłumaczenia niż tylko… tak już jest. I to jest chyba najbardziej przygniatające.
„Ja chcę tylko mieć normalne życie i pracę„
Syn ("The Son / Le fils", 2002)
Cały ten film wydaje się ostatnim aktem, niepełną opowieścią na temat, który bracia chcieli podjąć. Nadal jest tu dobra historia i konflikt, ale… mogło być więcej.
Olivier uczy stolarstwa. Jest gburowaty, ale zna swój zawód i mimo wszystko ma cierpliwość do swoich podopiecznych. Jednemu z nich przygląda się jednak nieco bardziej. I tutaj się zatrzymam, nie chcę za dużo zdradzać – napiszę tylko, że wspomniany młody miał wpływ na życie Oliviera, ale o tym nie wie. Dodam, że odsiedział pięć lat w więzieniu. I niemal cały film oglądamy, jak Olivier czai się wokół byłego więźnia, żeby… No właśnie. Nie znamy jego myśli, więc nie wiemy, czy tłucze się sam ze sobą nad różnymi opcjami. Wydaje się, jakby walczył z tym, czy młodemu powiedzieć prawdę albo nie? Czy zemścić się na nim bez słowa, czy nie? Nie ma w tym wiele dramaturgii, wiele zmiennych, ponieważ niewiele się dzieje, co mogłoby wpływać decyzję bohaterów. Głównie spędzają czas, stary uczy młodego i widzi, że ten ma zadatki na fachowca. Najwięcej dzieje się w głowie odbiorcy, który najpewniej sam sobie zadaje pytanie: „Co bym zrobił na miejscu bohatera?” i obserwować, jak bracia Dardenne korespondują z tymi przemyśleniami.
Niemniej, cały ten film wygląda jak sam trzeci akt Obietnicy na przykład, ale nawet tam więcej się działo, co miało wpływ na zachowanie bohatera. W samym trzecim akcie!
Może podobać się życiowość filmów Dardenne, tutaj nic się nie zmienia. Nadal są mistrzami w prowadzeniu kamery z ręki i pokazywaniu życia takim, jakim jest – niechlujnym, byle jakim, pozbawionym ekscytacji. Tutaj punktem wieczoru jest pójście na hot doga – ale gdy tak patrzymy razem z nimi, to takie życie wcale nie wydaje się brudne albo nudne. Za to wciąż należy się im szacunek.
Dziecko ("L'enfant", 2005)
Po seansie tego filmu wiem, że tam u góry, jak już zacznę opowiadać o stylu braci Dardenne, to zacznę rozwinięcie od pytania: „Jak im się udaje znaleźć miłość wobec każdego człowieka?”
W Dziecku oglądamy – co zaskakujące – dziecko. I nie chodzi o to młode, które właśnie się urodziło, ma niecałe dwa tygodnie, a przyszywany ojciec postanowi na nim zarobić. Nie, chodzi właśnie o wspomnianego ojca, który nie dorósł. Jest drobnym złodziejem i kombinatorem, śmieje się z puszczania gazów. Z dziewczyną łączą go chyba tylko takie właśnie dziecinne wygłupy, jak oblewanie się napojami, pomiędzy czym dochodzi do pocałunków. W sumie nie wiemy nawet, czy ze sobą spali. On nie umie odpowiedzieć, dlaczego zgodził się zaakceptować jej dziecko z poprzedniego związku – jakby nad tym nie myślał, jakby brakowało mu dojrzałości potrzebnej do perspektywicznego myślenia i zrozumienia, jakie zadanie na siebie wziął.
Jego historia jest pełna zwrotów akcji i bólu, serii kopniaków z każdej strony. Będzie cierpiał, będzie nienawidził, będzie się starał. Ciekawe, że nigdy nie widzimy antagonistów tej historii – ludzi, z którymi bohater wejdzie w biznes. Działają na odległość, dzięki czemu skupiamy się na bohaterze. Widzimy go w pełnym wymiarze – jak kłamie, kombinuje, improwizuje. Mamy tę pewność, że to jego historia, że to jego życie, że nim kieruje i nikt poza nim nie odpowiada za jego decyzje. Główny bohater po prostu „nie wie, co czyni”. Reżyserzy wydają się tutaj niemal w prezencie przeciągać go przez piekło, żeby mógł zrozumieć i dojrzeć. Dzięki temu ta tragiczna historia ma w sobie pewien optymizm związany z rozwojem. I chyba dlatego właśnie Dziecko jest moim ulubionym tytułem Dardennów.
Chłopiec z rowerem ("Le gamin au vélo", 2011)
Znakomite Europejskie kino akcji! Ciągłe zwroty fabularne, dramaturgia na medal, bohater zapierdala jak Bruce Willis przez cały czas! Pierwsze 50 minut to oglądałem na wstrzymanym oddechu, potem psychologia siadła i tak w sumie nie wiem, czemu działo się, co się działo (dlaczego chłopak Samanthy stwierdził: „Albo on, albo ja?” Czemu Samantha przebaczyła albo w ogóle zaczęła pomagać bohaterowi? Czemu bohater zaczął napadać na ludzi?), ale w finale szczęka mi i tak opadła. Zżyłem się z tym filmem. Główny bohater to przekoks, pewnie najlepsza postać 2011 roku. Nie mam pojęcia, czy miał imię, ale ma mój szacun.
Dwa dni, jedna noc ("Deux jours, une nuit / Two Days, One Night", 2014)
Współpracownicy Sandry dostali wybór – albo kobieta zostanie zwolniona i oni dostaną bonus w wysokości 1000€, albo zostaje i z bonusu nici. Bohaterka ma weekend (jak wskazuje tytuł), by przekonać znajomych, by pozwolili jej zostać w robocie. Pomysł na film pokraczny i mało subtelny, ale zdecydowanie przeszkadza tu wykonanie. Ten film to w zasadzie Mass Effect 2 i tyle – 80 minut zbierania ekipy, a na końcu głosowanie i idziemy do domu. Każda rozmowa z jednym spośród 16 pracowników jest przeprowadzana oddzielnie, czasem w otoczeniu jej rodziny. I wszystkie wyglądają tak samo: „Jeśli wybierasz bonus, ja nie będę miała roboty” + „Potrzebuję tego bonusu”. Za każdym razem tłumaczą to samo przy użyciu tych samych – prawie – zdań. Nic się nie zmienia, nic się w tle nie rozgrywa. Brakuje napięcia.
Wiadomo, że pracy nie musi wykonywać 17 osób, wystarczy 16 – ale czemu właśnie Sandra? Jak wygląda jej praca? Czy słusznie chcą ją usunąć? Może się obija? Nie wiadomo, film zaczyna się o wiele za późno, by można to było pokazać. Ludzie, którzy będą głosować na Sandrę, nie zbiorą się z nią i nie będą razem z nią przekonywać pozostałych. W finale nie okaże się, że to szef źle zarządza pieniędzmi.
Deux jours, une nuit to opowieść o dzisiejszych czasach oraz pewnej postawie moralnej. Film braci Dardenne z pewnością trafi do ludzi pracujących na urzędniczych stanowiskach i im podobnych, rozkaże im zastanowić się, czy naprawdę zasługują na pieniądze, które zarabiają. Czy praca, którą wykonują, jest tego warta. Czy są uczciwymi ludźmi? Bardzo spodobało mi się to, że sporo postaci jest egoistami. Każdy współpracownik będący przeciw to krótka piłka: „Nie, zagłosuję przeciwko tobie. Potrzebuję tej kasy”. I koniec, bez pierdolenia. Sama bohaterka mówi, że na ich miejscu zrobiłaby podobnie, co ma swoje konsekwencje w rosnącej nienawiści Sandry do samej siebie, gdy chodzi i praktycznie żebrze o łaskę. W 2/3 filmu jest świetna rozmowa, gdy jeden z jej znajomych najpierw mówi, że zagłosuje za jej odejściem, a potem mówi, że ma rację, powinna walczyć o swoje. I rozchodzą się, bez urazy, bo oboje walczą o to samo. O własny interes.
Najlepsze jest zakończenie, które mądrze zadaje właściwe pytanie: w którym momencie to, co robiła, przestaje być walką o swoje? Sandrze udaje się zostać przy swoich wierzeniach, i to zaliczam na plus. Na minus, że tej historii brakuje tła, które uczyniłoby ją bardziej żywą i wiarygodną. Trudno nawet mi traktować ją poważniej, skoro nawet twórcy podeszli do niej wręcz lekceważąco. To monotonna i banalna historyjka wykonana bez większego zaangażowania.
Nieznajoma dziewczyna ("The Unknown Girl / La fille inconnue", 2016)
Bracia Dardenne znajdują gatunek filmowy w życiu ludzkim. Nieznajoma dziewczyna toczy się jak standardowa produkcja tych reżyserów, ale jednocześnie można tu dostrzec prawidła filmu noir, a nawet film gris. Młoda lekarka ma wyrzuty sumienia, ponieważ olała wezwanie o pomoc – ktoś zadzwonił do jej kliniki, gdy ta była dawno zamknięta, takie rzeczy powinno się ignorować. Tutaj jednak sprawy potoczy się inaczej i kobietę znaleziono martwą. Czyja to była wina?
Podoba mi się balans w tym filmie, między życiem a fikcją, w której zazwyczaj tacy bohaterowie podejmują śledztwo. W Nieznajomej dziewczynie bohaterka pokazuje tylko zdjęcie nieznanej kobiety, która wtedy dzwoniła do jej kliniki. Została pochowana jako odpowiednik Jane Doe. Nikt jej nie zna i nikt nie wie, kim była. A takie pokazywanie zdjęć potrafi doprowadzić do różnych rzeczy. Lekarz spotka na swojej drodze ludzi z mrokiem w duszy, robiących rzeczy, których nie chcielibyśmy widzieć, jak to robią. Każdy coś ukrywa. To z pewnością zaleta.
Na minus Nieznajomej… zaliczam pewną scenę z demolowaniem samochodu, jak i zakończenie, w którym morderca sam się zgłasza, wszystko wyznaje, opowiada i jeszcze oddaje się w ręce policji. Mało to satysfakcjonujące.
Related
1996 2002 2014 5 gwiazdek Coming-of-Age Drama Psychological Drama ranking Retrospektywa reżysera Rezyser miesiaca
Najnowsze komentarze