Polskie kino w 2022 roku cz.1 Kościół, religia, Bóg

Polskie kino w 2022 roku cz.1 Kościół, religia, Bóg

06/02/2023 Blog 0

Uwaga wstępna: felieton mówi o wszystkich religiach, nie tylko o chrześcijaństwie i jej odłamie katolickim. Gdy piszę o bogu, nie mam na myśli któregokolwiek konkretnego. Wyjątki zaznaczam.

Religijność nie pełni w życiu polskich bohaterów filmowych znaczącej roli. O swoich działaniach nie myślą przez pryzmat wskazówek religijnych udzielonych przez boga. Gdy robią coś niewłaściwego, grzech lub wykroczenie, a nawet łamią prawo, nie ma wtedy u polskich bohaterów myśli: „pójdę za to do piekła” albo „bóg mnie za to ukarze”. Są świadomi swojego niewłaściwego postępowania („niewłaściwego” tylko i wyłącznie z powodu polskiego prawa, nie ma tu w ogóle kontekstu religijnego), ale wybierają je z wielu powodów. Gdy w filmie Śubuk bohaterka mówi o aborcji, jest to kwestia wyłącznie osobista, chodzi o przetrwanie – inne aspekty nie mają tu znaczenia. Gdy ojciec bohatera Strzępów zostaje zdiagnozowany z chorobą Alzhaimera, to nikt nie widzi w tym boskiej kary za grzechy, nie zaczyna w ten sposób analizować swojego życia. Bohater Wygrać marzenia nie prosi boga o siłę, by znowu wrócić na sportowy szczyt, a Listy do M. 5 pomimo tematyki świątecznej nie mają związku z chrześcijaństwem poza stajenką postawioną w tle wątku menela szukającego wódki przez cały film.

Kościół i religia okazjonalnie pojawia się na ekranie, nie pełniąc jednak istotnej roli w życiu polskich bohaterów. Nawet w filmie Hela, gdzie bohaterka jest więźniem zakładu poprawczego prowadzonego przez sadystyczne zakonnice – jednak tu mają znaczenie inne czynniki. W tym konkretnym filmie bohaterka jest pełna autodestrukcyjnej energii i jej los w innych warunkach byłby równie negatywny wobec niej – mogłaby wylądować w dowolnym zakładzie prywatnym, również świeckim, a rezultat byłby taki sam. Wpływ religii i zakonnic tym samym został zniwelowany, prawdopodobnie nieświadomie. Tutaj większe znaczenie ma fakt, że polskie kino stroni od autorefleksji u swoich bohaterów – wizerunek kościoła jest tu produktem ubocznym.

Johnny jest przypadkiem szczególnym, ponieważ przepisuje on rzeczywistość, przenosząc na ekran ostatnie lata księdza Jana Kaczkowskiego. Wykorzystuje tę podstawę do realizacji lekkiego filmu na poprawę humoru, co w praktyce oznacza rezygnację z poruszenia wielu cięższych aspektów życia bohatera. Rozrywka była ważniejsza od biografii, zresztą jury w Gdyni zdecydowało, że to nawet nie jest film o samym panu Kaczkowskim, tylko jednym z jego podopiecznych, którego odmienił. Dlatego też konflikt pana Kaczkowskiego z panem Sławojem Leszekiem-Głódziem został sprowadzony do jednej, anonimowej rozmowy. Również dlatego, że prawda o konflikcie między nimi nie jest znana – wiadomo tylko o wersji ze strony zmarłego, Kościół z kolei odmawia komentarza. Nie można więc wyrokować, a tym bardziej tworzyć ponadczasowych dzieł sztuki, takich jak film, który miałby prawo do mówienia odbiorcom: „tak było. Tak, jak pokazujemy”. Ze słów Kaczkowskiego na ten temat wyjawia się obraz Kościoła jako organizacji wszechmocnej, działającej poza prawem, zdolnej do podjęcia każdego działania, aby osiągnąć cel – taki, jak nie pozwolenie Kaczkowskiemu na otworzenie hospicjum. Jednym z pytań bez odpowiedzi pozostaje chociażby to, dlaczego jednak zaniechano i pozwolono na otworzenie hospicjum. To strona Kościoła wciąż niewidoczna dla wielu Polaków, nawet jeśli są świadomi tego rodzajów wydarzeń mających związek z tą organizacją – twórcy filmu Johnny pomijają to wydarzenie milczeniem.

Sam film Johnny zamyka ten wątek w jednej scenie: siedzą przy stole, bohater z bezimiennym przełożonym w sułtanie, a pan Kaczkowski mówi do swojego gościa: (przytaczam niedokładnie z pamięci) „Mnie nie obchodzą twoje bogactwa, twoja władza i twój alkoholizm. Ja tylko proszę, by mnie zostawiono w spokoju”. Słowa te wyjątkowo trafnie wyrażają nastawienie narodu polskiego wobec dzisiejszego kościoła, jednak trudno mi nazywać to świadomą decyzją, patrząc na film jako całokształt. To po prostu miał być lekki, dynamiczny film, gdzie z problemami radzimy sobie raz-raz. W Johnnym wszystkie trudności życiowe są rozwiązywane od ręki, więc i z całym kościołem katolickim trzeba było sobie równie szybko poradzić. Komentarz społeczny wydaje się w tym kontekście wymownym dziełem przypadku, bez ujmowania czegokolwiek jego twórcom.

Z kolei mini-serial Gry rodzinne dostarcza odrobiny satyry na Kościół – główny wątek rozgrywa się w kościele, gdzie prawie wszyscy oczekują na ślub. Ksiądz po licznych perturbacjach decyduje się odwołać imprezę, bo to, co się tam zaczęło wyprawiać, kwalifikuje się do obrazy boskiej. Wtedy ciocia bierze księdza na stronę, wręcza kopertę, w której widzimy budżet serialu, co sprawia, że ksiądz mięknie i do końca produkcji już się nie odzywa. Żart czwartej świeżości na poziomie całej produkcji – a w fakcie, że wspomniana ciocia jest jedyną ateistką, nie upatrywałbym niczego znaczącego. Ma dwie sceny, pojawia się znikąd i jej główna rola polega na tym, żeby śmiać się z absurdalnego zachowania swojej siostry. Twórcy nie myśleli o swoich bohaterach w innych kategoriach przez całe osiem odcinków, więc wątpię, by w tej jednej, mało istotnej scenie, chcieli dla odmiany zawrzeć coś więcej.

Wspomnieć należy jeszcze o filmie Powołany, który jednak jest produkcją amatorską, zrobioną przez osoby religijne, skierowana do konkretnej grupy odbiorców, finansowanej na zbiórce Internetowej i udostępnionej za darmo. Chociaż możemy ją znaleźć w portalu Filmweb, to już IMDb nie przyjęło jej do swojej bazy w momencie pisania tego felietonu. Sama produkcja to po prostu zagraniczny format Christian movies, tylko w wersji polskiej, bez żadnych większych zmian: przedstawia osoby niezainteresowane religią w straszny, uwłaczający im sposób, polaryzujący wszystkich wobec osób religijnych, przedstawiając ich jako fanatyków oderwanych od rzeczywistości, gotowych do manipulacji i innych brudnych zagrywek, jeśli tylko w ten sposób przeciągną „innych” na swoją stronę. W tym filmie w osobach chrześcijańskich nie ma chrześcijaństwa.

Pod tym względem kino Polskie w tym roku ma jednego rodzynka: Mariannę w filmie Chrzciny. Ona jest prawdziwie religijną osobą na ekranie. Nie ksiądz, bo ten, gdy wybucha stan wojenny, nie jest osobą duchowną, ale tak naprawdę aktywnym członkiem podziemnym, który natychmiast podejmuje działania – w tym ukryciu innego księdza, którego będzie szukać policja. Pozostali traktują pana w koloratce w wyjątkowy sposób, ale tylko na zasadzie „bo tak wypada”, nie dlatego, że czują szacunek wobec niego lub jego powołania. Marianna jednak jest inna – to protagonistka i autorka całej intrygi mającej na celu przeprowadzenia własnej rodziny przez cały dzień bez uświadamiania im, dlaczego w telewizji nie ma Teleranka. Cały czas się modli, przeżegnuje, błaga o wybaczenie za każde kolejne działanie – bo robi to w słusznym celu, jej zdaniem, czyli doprowadzeniu do tytułowej ceremonii oraz zjednoczenia swojej pokłóconej rodziny – nie dla siebie, ale właśnie: dla Boga. Jedyna taka postać w tegorocznym kinie żyła 40 lat temu.

Innych religii niż chrześcijaństwo nie zauważyłem.

Rok 2022 w polskim życiu religijnym to rok niekończących się wieści o księżach oskarżanych o pedofilię, kolejnych miliardów czerpanych z budżetu państwa na kościoły, niezadowoleń wśród obywateli z powodu braku postępowań wobec księży dokonujących czynów pedofilskich, zwiększonej ilości uczniów wypisywanych z lekcji religii, a także przeróżnych postępowań mających na celu narzucenie obywatelom postrzegania rzeczy w ich życiu przez pryzmat religii katolickiej, a najczęściej nawet czyjej subiektywnej interpretacji religii katolickiej. Nie jest to rok pierwszy, gdy ma to miejsce. Nic z tego nie zostało sportretowane na ekranie polskich filmów. Jeśli twórcy filmowi są świadomi tych wydarzeń – a nic na to nie wskazuje – ich komentarzem jest milczenie. Jeśli chcielibyśmy być mili, moglibyśmy napisać: „wymowne milczenie”. Może czekają cierpliwie, nasłuchując wiatru zmian i gdy społeczeństwo się określi, to pójdą w tą stronę, ale nie wcześniej.

Albo też takiego filmu po prostu nie można we współczesnej Polsce zrobić. Z tego lub innego powodu.