Friday Night Lights (2006-2010)

Friday Night Lights (2006-2010)

13/05/2018 Opinie o serialach 0
friday night lights
Kyle Chandler
Wiara w Boga chrześcijańskiego & Teksas & Dramaty nastolatków

Kilkanaście filmów obyczajowych ściśniętych w jeden serial sportowy, którego akcja rozgrywa się w Teksasie.

4/5

Sezon I (2006-07) ★★★★

Najpierw był film Petera Berga w 2004 roku „Światła stadionów„, opowiadający o drużynie grającej w futbol amerykański. Następnie pan Berg we własnej osobie rozwinął swoją produkcję w serial telewizyjny, podobnie jak wcześniej robiono choćby z filmem „MASH” (1970). Zajęło mu to dwa lata i chociaż nie pisał ani też nie reżyserował konkretnego odcinka, to powołał do życia tytuł, który potem będzie wymieniany na listach seriali telewizyjnych z najlepszymi finałami w historii. „Friday Night Lights” to wyjątkowy twór na wiele sposobów – to w końcu jedyna produkcja sportowa w tym formacie, jaka przychodzi mi do głowy. Sceny na stadionie, kiedy rozgrywa się mecz, trybuny są pełne, mnóstwo ludzi krzyczy i biega – możemy wszystko to oglądać niemal w każdym epizodzie. Serial skupia się na członkach drużyny, ich trenerze oraz osobach związanych z nimi wszystkimi: ich przyjaciołach, rodzinie i współpracownikach. Każde z nich ma swoje życie i poznajemy ich w różnych sytuacjach: w pracy, jaką wykonują, jak sprawdzają się jako rodzice lub przyjaciele, jakimi są ludźmi. Wśród bohaterów są tacy, którzy zakochują się w kobiecie z przypadłością psychiczną, inni opiekują się samotnie swoją babcią. „Friday Night Lights” wykracza poza stadion i sport, pokazując sportowców jako ludzi potrzebujących zawodów w swoim życiu, grających i walczących o wiele więcej niż tylko wynik i puchar.

Przy tym jest to produkcja dosyć przewidywalna, można nawet nazwać ją schematyczną. Można przewidzieć przebieg większości wątków (nie tylko sportowych, ale i romantycznych lub obyczajowych), wygrane zespołu na koniec nie są szczególną niespodzianką. Nie ma tu poważnego ukazywania treningu i jego wpływu na przebieg meczu. Bohaterowie potrzebują jedynie przemowy motywacyjnej, aby sięgać szczytów. To może być zaletą, ponieważ podczas seansu czułem się jak widz na stadionie, oglądający grę, a nie serial. Nie analizowałem, jedynie oglądałem zawodników wykonujących ryzykowne zagrania, które udawały się lub nie. Strona serialowa była wtedy jedynie dodatkiem, w którym szczególnie lśnił Kyle Chandler w roli trenera. Przez pełne 22 odcinki udało mu się stworzyć silną, charyzmatyczną sylwetkę nieustępliwego i twardego trenera, który jak każe swoim zawodnikom biegać w deszczu, to oni będą się go słuchać. Pan Chandler wykonał swoją robotę w niebywale intensywny sposób, wspaniała rola. Dzięki „Bloodline” wiedziałem, że jest on znakomity w swojej sztuce, ale teraz naprawdę jest mi szkoda tego, że widz kinowy nie ma zupełnie pojęcia o tym, jaką klasę ma ten człowiek. Bo co Chandler w kinie pokazał?

Z drugiej strony „Friday Night Lights” zostalo zrealizowane w… dziwnym stylu. Trochę jak dokument, kamera z ręki, szybki montaż, wszystko realizowane na mocnym zbliżeniu. Połowa scen dialogowych została wykonana w taki sposób, że pomiędzy górną i dolną krawędzią ekranu w kadrze prezentuje się wyłącznie nos i oczy postaci, ewentualnie kawałek ust. Zoomów na szczęście jest niewiele, ale realizacja pseudo-dokumentalno-realityshow ogólnie trudno zrozumieć. Jest, jaka jest i może przeszkadzać, rozpraszać lub irytować. Zdaje się ograniczać aktorów i przestrzeń w ekranie, po obejrzeniu całego pierwszego sezonu nie widzę w tym stylu żadnego kunsztu.

Ostatnią cechą serialu – przynajmniej w tym sezonie – jest narracja skupiona wyłącznie na tym, co istotne, czyniąc właśnie w ten sposób te rzeczy istotnymi. Rozwinę tę uwagę na przykładzie: w pierwszym odcinku jeden z zawodników podczas meczu ulega kontuzji, ktoś musi go zastąpić – i ten ktoś jest wymieniony z imienia i nazwiska, komentator podczas meczu każdy jego ruch opisuje, jakby od tego zależała średnia długość penisa u wszystkich mężczyzn na świecie, widownia na zmianę wiwatuje i buczy niczym widownia w programach typu „Mam jednorazowy talent„, a następnego dnia każde zachowanie tego zawodnika w meczu było analizowane przez radio, telewizję oraz specjalny wydział NASA. Co w sumie było naturalne, bo to było ważne zastępstwo, było co analizować, a ludzie w tym rejonie żywo interesują się futbolem amerykańskim. Problem w tym, że 10 odcinków później dochodzi do podobnej sytuacji, tylko wtedy na murawę wchodzi ktoś nieistotny dla fabuły, więc… Jest nieistotny. W ogóle już się nie interesują tym, co tam robił na trawie, jak sobie radził. Nikt go nie analizował i nikt o nim nie pamięta. Całe wydarzenie istniało jedynie przez pryzmat innych postaci – tych ważnych, którzy nie mogli grać, więc ktoś nieistotny musiał ich zastąpić i teraz ciężar tego, co zastępca zrobił, spoczywa na tym, który był niedysponowany. To takie sztuczne i fałszywe podkręcanie napięcia jest.

Są więc różnego rodzaju skróty i pójścia na łatwiznę, ale „FNL” jest emocjonalne, chciałem oglądać do końca. Później w tym roku zabiorę się za resztę serialu, przy której pierwsza seria – sądząc po ocenach na IMDb – jest mocno średnia. Wszystko jeszcze przede mną.

PS

Spotkałem się z opinią, że kobiety w tym serialu są klinicznie niedorozwinięte i mogę zrozumieć, skąd taki wniosek. Każda postać damska odwali jakąś manianę, a czołowym przykładem jest jedna chrześcijanka, której chłopak został kaleką do końca życia. Na początku więc cnotliwa i świętoszkowata dziewczyna odwiedza swojego chłopaka, chce z nim brać ślub mimo wszystko. Potem go zdradza. Gdy jej narzeczony o tym się dowiaduje, to ją rzuca. Ona płacze, więc „dobra, stało się, będziemy razem, ale ci nie wybaczam„. To ona robi mu awanturę, że jak to, że nie wybacza. I to dopiero połowa sezonu, potem on zdradzi ją i ona zacznie dopiero szaleć. Okaże się, że w drugą stronę dużo płakania nie wystarczy. Tamten odcinek zatytułowany jest „It’s Different for Girls„, ale chyba nie mieli tego w ten sposób na myśli.

Sezon II (2007-08) ★★

Podczas oglądania tego sezonu przypomniał mi się telewizyjny program rozrywkowy sprzed blisko dwóch dekad. Nazywał się bodaj Trafiony – zatopiony i była to wariacja nt. randki w ciemno. Ktoś wybierał sobie partnera z kandydatów, a co rundę odrzucali jednego… Poprzez wrzucenie go do basenu. Głupie i seksistowskie. Zupełnie jak drugi sezon Friday Night Light.

Pisząc o pierwszym sezonie FNL, zrobiłem drobną adnotację, że niektóre postaci mają stwierdzony kliniczny niedorozwój. W drugim sezonie już niemal każdy ma zaawansowane zidiocenie objawiające się przede wszystkim wysoką niedojrzałością oraz niezdolnością do logicznego zachowania, oraz skłonności do postawy świętej krowy. Dotyczy to niemal wszystkich postaci damskich, ale na postaciach męskich też się odbija. (postawa świętej krowy oznacza w tym kontekście kobiety robiące mężczyznom rzeczy, za które byłyby poważne konsekwencje, gdyby płcie były odwrócone. Dla przykładu – wchodzenie do szatni, żeby molestować rozebranych uczniów, celem nakłonienia ich do czegoś)

Co więc mamy w tym sezonie? Matka bije bez powodu swoje dziecko, a potem płacze, że to zrobiła, więc ją przytulają. Potem ta sama matka płacze, bo urodziła dziecko, więc ono będzie dla niej też takie niemiłe, jak jej pierwsze dziecko. Przytulają. Julie ma chłopaka (Matta) i romansuje z innym, ale ten ma dziewczynę, więc nastolatka płacze i ją przytulają, za co opierdala rodziców i też ją przytulają. Potem chłopak z nią zrywa, ona próbuje szczęścia z tamtym, ale nie wychodzi, chce wracać do Matta, ale Matt ją odtrąca, bo nie chce być tak traktowany. Julie płacze i jest przytulana. Potem Matt znajduje inną dziewczynę, więc Julie płacze i ją przytulają. Przyjeżdża siostra Tami i niszczy własność prywatną Ericowi. Eric w odpowiedzi pyta, kiedy ta się wyprowadzi od nich i musi za to przepraszać. Tyra spotyka się z Landrym, ale jego ojciec bierze Tyrę na stronę i mówi jej, żeby wypierdalała, więc Tyra bierze Landry’ego na stronę i mówi mu, że śmierdzi i żeby wypierdalał, więc Landry płacze i tak to zostaje, ale potem spotyka dziewczynę z dredami, więc Tyra bierze Landry’ego na stronę i mówi mu, że jednak go lubi, więc Landry dziewczynie z dredami każe spierdalać i zaczyna się spotykać z Tyrą. Co ojciec Lyndry’ego na to? Nie wiem. I tak dalej. I jeszcze telenowelowe głupoty. Ktoś chce wyznać uczucie? Kupuje kwiaty i telepie się na miejsce, aby zobaczyć tam ukochaną w ustach kogoś innego. I dramatycznie zostawia kwiaty.

W tym wszystkim są dobre wątki – Street jadący do Meksyku na operację kręgosłupa. Tim słyszy o tym, bierze piwo do ręki i jadą razem. „Operacja pewnie go zabije, ale będę z nim do końca – nie ważne, jaką decyzję podejmie. Jeśli wróci do rodziców w trumnie, to ja tę trumnę im zaniosę„. Trener Taylor wciąż jest definicją charyzmy (chociaż kilka razy robisz niego pantofla bez żadnego powodu), a sekcje sportowe wciąż coś pozytywnego potrafią sobą zaprezentować… Przynajmniej do 13 odcinka, w którym dziewczyny zaczynają grać w siatkówkę. „Nasza” drużyna gra drętwo, a rozgrywająca cały czas wpada w siatkę, ale wygrywają. A że przeciwna drużyna nawet nie biegała do piłki to już nieistotne. I to był mecz z publicznością, więc pewnie ważny – więc pewnie przyłożyli się do tej sceny. I to jest najlepsze, co osiągnęli. W tym serialu kobiety naprawdę nic nie muszą umieć, to jest tragedia. Aktorzy faktycznie biegają i łapią piłkę, krzyczy się na nich, a aktorki robią tak gównianą robotę, jak tylko się da, za co zbierają oklaski i tyle miłości, ile nigdy sam nie zaznałem. Tragedia.

A problemów jest jeszcze więcej – bo niektóre wątki są naprawdę absurdalne. Jedna z postaci zabije człowieka, a scenarzyści zrobią niezły cyrk, byle tylko ten wątek rozszedł się „po kościach”. I faktycznie o nim nie będę pamiętać. Sparaliżowany na wózku poderwie nastoletnią kelnerkę na jedną noc i będzie z tego dziecko! I on będzie walczyć o zachowanie tego dziecka.

Był jeden moment, w którym poczułem ekscytację z oglądania – i to było w przedostatnim odcinku, w wątkach Smasha i Saracena. Co by nie mówić o logice dramaturgii – aktorzy ją sprzedają. Czułem coś. Było mi zwyczajnie żal. I nie mogę dać z czystym sercem najniższej oceny, bo jednak były jakieś udane momenty w drugim sezonie.

A trzeci sezon… Zaczyna się tak, że nie jestem pewny, czy pominąłem sezon może? Ludzie, którzy nie byli razem, są razem. Kto był razem, już nie jest. A jeden zawodnik miał uraz i teraz jego kondycja oraz fizyczne zasięgi stoją pod znakiem zapytania. Drugi sezon będzie najwyraźniej wymazany z naszej pamięci. Jestem na siódmym odcinku (tak, ogląda się dobrze) i ani słowa o chrześcijańskiej krucjacie Królowej Świętych Krów albo o młodocianym przestępcy, który zaczął grać w football. Tym samym Buddy nie tylko zaczął znowu istnieć jako ojciec Lyli czy ogólnie Ten, Który Zdradził Żonę, ale przede wszystkim już nie jest tym pociesznym panem w garniturze, który pomaga. Teraz znowu jest kombinującym warchlakiem, którego nie można ignorować.

Sezon III (2008-09) ★★★★

Pisząc o trzecim sezonie, nie można nie zacząć pisać znowu o drugim, który był kosmicznym wypadkiem przy pracy i rzuca cień na resztę serialu. Pomijając to, że sam w sobie był głupi i nieoglądalny, to przede wszystkim wprowadzał wątki, które nie będą kontynuowane w trzecim, wprowadzał zmiany, które były odwracane w trzecim, oraz zmieniał bohaterów, których następnie trzeba było znowu odmienić w trzecim.

I oceniając zachowanie bohaterów tylko w trzecim sezonie – są oni naprawdę sensowni. Gdy dwoje ludzi chce ze sobą być, ja o tym myślę sceptycznie tylko i wyłącznie dlatego, że pamiętam, co oni odpierdalali wcześniej, jak wysoce niepoważni i niedojrzali wtedy byli. To jednak przeszłość, której nie przekreślam, ale oceniając tę jedną serię, mogę napisać, że… Wciągnąłem się. Znowu ogląda się to dobrze. Nie jest to w żadnym wypadku wybitny dramat, ale naprawdę solidny tytuł umiejący opowiadać o wielu rzeczach jednocześnie. I robi to w konsekwentny sposób. Tyra będzie chciała dostać się do szkoły, ale będzie mieć niskie oceny, więc… Kopa w dupę i życzymy powodzenia, teraz zostaje jej tylko ciężka praca, aby polepszyć swoje szanse. Pojawi się nowy bohater: JD, który będzie mieć toksycznego ojca kontrolującego jego życie. Wszystko, co będzie z nim związane, to dramatyczna pierwsza liga.

Wracamy do wątku Matta i jego chorej babci, którą się opiekuje. Pożegnamy ważną postać, o której od teraz będziemy słyszeć tylko w dialogach. Landry będzie grać w zespole z kobietą, która okaże się lesbijką. Street pojedzie do Nowego Jorku na cholernym wózku, żeby osiągnąć coś w życiu. Trener Taylor wciąż ma tyle charyzmy, że chce się go słuchać. Ostatnie dwa odcinki są naprawdę świetne: w jednym oglądamy pierwszy raz cały mecz (w skróconej formie), emocje są niewiarygodne! Drugi (ostatni) to taki epilog, pokazujący bohaterów na ich dalszej drodze i pokazywanie, co z nimi będzie w czwartej serii.

Friday Night Lights to taki serial, w którym chaotyczność życie jest w pewien sposób ułożona. Ludzie wiedzą, co chcą dalej. Problemem jest tylko walka o to. I chyba to jest najlepsze w tej produkcji: ta pewność.