Żegnaj, przyjacielu („Adieu l’ami”, 1968)
Alain Delon & Charles Bronson
Męstwo & Pot & Milczenie
Jest taki żart, w którym mąż wraca nad ranem do domu i żona pyta się go, gdzie był. Ten odpowiada: „Nocowałem u przyjaciela„, a więc żona dzwoni do dziesięciu najlepszych przyjaciół męża. Wszyscy potwierdzają jego historię, a ośmiu twierdzi nawet, że wciąż u nich jest. Taki właśnie jest film „Żegnaj przyjacielu”.
Dino Barran i Franz Propp wracają właśnie z wojny. Nie razem, ale opuszczają ten sam statek. Rozmawiają przez chwilę. Dają sobie w twarz. Parę dni później jeszcze na siebie wpadają. Franz miesza się w ciemne interesy, dlatego, gdy widzi Dino zostającego po godzinach w biurze (i to w święta!) wchodzi nieproszony. Okazuje się, że Dino wyświadcza przysługę pewnej kobiecie, która zaczepiła go na przystani, gdy wracał z wojny. Robota opiera się na włamaniu się do sejfu firmy. Dlaczego Dino jej pomaga? I jaki sens jest na włamaniu się do sejfu, skoro nic nie chce z niego wyjąć?
Poznajemy historię z punktu widzenia Franza – człowieka dosyć niejasnego. Z jednej strony gotowego do kłamstwa, wymyślania historii oraz mogącego iść w zaparte, póki starczy mu powietrza w płucach. Z drugiej strony, to jest jedna z nielicznych postaci świata filmu, na którego słowie można polegać. I to jest właśnie piękne w „Żegnaj, przyjacielu„. To jak uchwycił istotę bycia mężczyzną. Ta dojrzałość, pewność siebie i ilość kontaktu zawartego w milczących spojrzeniach. Poczucie, że honor i dane słowo to najważniejsze rzeczy na świecie. Wzajemne zrozumienie oraz rzucanie sobie nawzajem małych wyzwań. Działają samotnie, ale nigdy nie zostawią drugiego samego. Tego nie da się opisać bez zdradzania fabuły i opisywania scena po scenie zachowania bohaterów w konkretnych sytuacjach.
„Żegnaj, przyjacielu” zawiera humor, ale w takiej ilości, że trudno powiedzieć, w jakim stopniu to wszystko było zamierzone, a ile miało jednak być poważne i wyszło przez to tak absurdalnie, że nie da się nie uśmiechać. Bo z jednej strony to jest pełnoprawny thriller – każda kolejna scena jest niespodzianką, a jedną z rzeczy, które będą stać wam przed oczami po seansie (z wielu powodów), jest Alain Delon i Charles Bronson, spoceni i półnadzy, zamknięci w czterech betonowych ścianach, powoli żegnający się z życiem w sytuacji bez wyjścia. To była uczciwie poważna scena. Niemniej w tym samym filmie jest scena, w której Bronson walczy o życie poprzez… wrzucanie monet do kubka z kawą. I jest to jeden z najbardziej napiętych chwil w całej produkcji. Jak można to choćby powiedzieć na głos i nie zaśmiać się w połowie z tego?
Wydaje się więc, że poczucie humoru pasuje do tego filmu. „Żegnaj, przyjacielu” to w końcu produkcja, w której niewiele trzeba wyjaśniać. Wszystko jest tu oczywiste od początku, przynajmniej dla bohaterów. A jak będzie z wami?
PS. Alain Delon kopiący pluszaka może być najfajniejszą rzeczą, jaka wydarzyła się w 1968 roku.
Chcecie więcej?
Tak ogólnie to cały gatunek spaghetti westernu przychodzi mi tu na myśl. Oczywiście, przede wszystkim „Pewnego razu na Dzikim Zachodzie„, bo gram tam Bronson. Ale niech będą jeszcze takie tytuły jak „Bandyci i aniołki„, „Nice Guys„, „Logan” czy „Bone Tomahawk„.
Najnowsze komentarze