Tamte dni, tamte noce („Call Me By Your Name”, 2017)
Sufjan Stevens
Upał & Włosi mówiący „Americano”
Ekipa filmowa na wakacjach. Nic tylko wyłączyć film i samemu gdzieś pojechać.
To dosyć dziwne uczucie dla mnie, kiedy oglądam jedną z pierwszych scen filmu i już jestem zdziwiony, jak bardzo dany moment nie jest ciekawy. Parę osób siedzi przy stole i gada o niczym (dosłownie). Zadałem sobie pytanie: „Dlaczego tak jest?” i odpowiedź przyszła bardzo szybko, już w następnej scenie. Jedna postać pyta drugą: „Co tu robicie?„, i słyszy: „Czekamy, aż lato się skończy„. Drugie pytanie: „A czym się zajmujesz?„. Rozmówca zaczyna odpowiadać, ale to zostaje mu przerwane, jakby chciano powiedzieć: „Dobra, nie interesuje mnie to tak naprawdę„. Po usłyszeniu tych zdań miałem pewność, że „Tamte dni, tamte noce” są nieciekawe specjalnie.
Film zdaje się przekonany, że wystarczy pokazać mi leżenie na łące w czasie upalnego lata, abym ja poczuł się, jakbym tam leżał. „Tamte dni, tamte noce” wydają się na tym właśnie koncentrować i tym ujmują widownię: klimatem lata, leniwej atmosfery i poznawania seksualności. Problem w tym, że ja nic nie czułem podczas oglądania, oprócz zmęczenia i znużenia. Dlaczego tak jest? Zadałem sobie to pytanie, bo są inne filmy, pozwalające mi poczuć jakąś sytuację tylko ją pokazując. Na czym polega różnica? Obecnie mogę odpowiedzieć w taki sposób: kiedy w „Love Exposure” widziałem młodych ludzi na brzegu morza, patrząc za horyzont, ja tak naprawdę widziałem o wiele więcej. Widziałem całą aranżację tej sceny, dzięki której dla bohaterów siedzenie na plaży było czymś więcej – i w ten sposób również dla mnie. W następstwie tego mogłem poczuć się, jakbym siedział razem z nimi na tych kamieniach. Bliskość wody nie była tylko widokiem, ale istotnym, potrzebnym elementem dla bohaterów (i na drugim miejscu: dla filmu).
„Tamte dni, tamte noce” nie mają aranżacji ani osobowości, a pole jest tylko polem. Ładnym, ale trzeba zrobić dużo, by było czymś więcej. Reżyser chyba umie tylko naśladować, zamiast tworzyć i przez to efekt jest tak nużący. Spokojnie można twórców posądzać o to samo, co Adama Sendlera – że budżet przeznaczył na wakacje, a film zrobił przy okazji. Tylko Adam Sendler zazwyczaj wkłada więcej pracy w swoje filmy. W „Tamte dni, tamte noce” wysiłek pojawia się na samym końcu, kiedy scenarzysta próbuje coś przekazać przy użyciu ogromnej ilości słów, masy płaczu i jeszcze piosenkę Sufjana Stevensa na to nałożono. Desperacka próba.
Chcecie więcej?
„Piękny kraj” (2017) jest o homoseksualistach, ale przede wszystkim opowiada o życiu młodych ludzi i czym ono jest. Ładny film, chociaż bardziej pochmurny i szary od „Tamtych dni…„
Najnowsze komentarze