Seria filmów „Szybcy i wściekli”

Seria filmów „Szybcy i wściekli”

31/12/2018 Opinie o filmach 0

Lubię tę serię. Nie widziałem wszystkich filmów, ale podoba mi się ich kreatywność oraz masa pracy, jaką twórcy pakują w powstawanie tych tytułów. Niedorzeczne to są produkcje, ale warte jednorazowego seansu - i z każdą kolejną odsłoną są coraz lepsze!

Chciałbym tylko, żeby krytykujący serię też wykazywali się podobną kreatywnością. Od 10 lat pod newsami o tych tytułach widzę, że następna część będzie rozgrywać się w kosmosie. Tymczasem twórcy tych filmów pokazują raz za razem, że jeszcze mają mnóstwo pomysłów na inscenizację akcji z samochodami tutaj, na planecie Ziemia. Nie musicie lubić tych filmów, ale serio, wymyślcie w końcu lepszą kpinę z tej serii. Mieliście na to 10 lat i nadal wszystko, co macie do powiedzenia, to to, że „następna część będzie na księżycu”? Żałosne.

Szybcy i wściekli ("The Fast and the Furious", 2001) ★★

Jak na film, którego pitching musiał być co najmniej dziwny („Ej, zróbmy film o policjancie, który ma infiltrować przestępcę, ale go polubił, więc przeszedł na jego stronę, bo wiesz, pokażemy życie tego przestępcy takim fajnym. Samochody będą robić wrum wrum, a kobiety na ten dźwięk będą majtki ściągać.”) to wyszło naprawdę przyzwoicie. Nie do końca jest jasne, czemu wspomniany przestępca jest takim istotnym celem, że aż potrzebny jest policjant w przebraniu. Przestępca okazuje się swoich chłopem, który dba o rodzinę i bliskich, potrafi też odwdzięczyć się, gdy ktoś jest dla niego przyzwoity… Przestępcy to dobre są chłopaki, wiadoma rzecz. Ich życie też dobre. Nic dziwnego, że jest tak inspirujące i zachęcające głównego bohatera do zmiany stron.

Jedno, co się naprawdę udało, to połączenie efektów praktycznych z komputerowymi. Najpierw pokazano widzowi autentyczne wyczyny z użyciem prawdziwych samochodów. Cała sekwencja bez użycia komputerów robiąca wrażenie – dlatego gdy kilka scen później oglądamy wyścig zrealizowany niemal w całości na green screenie, ale w żadnym wypadku nie kuje to w oczy. Przeciwnie – jest to uzasadnione, bo kamera w tej scenie dokonuje rzeczy naprawdę niemożliwych. CGI nie było w tym przypadku pójściem na łatwiznę, ale jedynym wyjściem. Kiedy jednak można było skorzystać z prawdziwych samochodów i aktorów, to tak to robiono. Z narażeniem życia, ale to tylko pozwala uwierzyć mocniej w ten film. Skoro ktoś tak mocno wierzył w produkcję tego tytułu, to musi on mieć coś w sobie.

Seans bezbolesny, ale też niewarty poświęcenia mu uwagi.

Szybcy i wściekli 5 (2011) ★★★

Pierwsza część, jaką zobaczyłem. I to w kinie. Ku mojemu zaskoczeniu bawiłem się naprawdę dobrze, chociaż nic z niej nie pamiętam. A gdy próbowałem drugi raz obejrzeć, to się nudziłem i nie dokończyłem seansu.

Szybcy i wściekli 6 (2013) ★★★

Nie mam zamiaru bronić części szóstej. To prosty film, z kilkoma niezręcznymi momentami, kilkoma absurdalnymi, głupią końcówką, do tego twórcy kilka razy sami sobie rzucają kłody pod nogi byle nie zrobić filmu prawdziwie dobrego… Jednak ma kilka niezaprzeczalnych zalet. Pogadajmy o nich!

Auta nie wybuchają. Ciekawostka, prawda? Wszystkie zostają najwyżej stłuczone na pieprz albo wywalone dożywotnio na pobocze. Pierwsza taka typowa eksplozja w stylu „strzał z broni krótkiej w samochód = bum” jest dopiero w drugiej godzinie filmu i jest to chyba retrospekcja z poprzednich części (czwartej?). Tak prawdziwie wybuchający samochód będzie po półtorej godzinie, ale strzeli w niego czołg, więc chyba się zgadza.

Fabuły nikt nie pokomplikował. Nie licząc końcówki na lotnisku, ale wcześniej jest prosta, konkretna, wystarczająca, jako całość właściwie się zgadza logistycznie. Wiadomo, czemu bohaterowie robią to, co robią, i dlaczego udają się akurat w to miejsce, a nie inne, żaden z nich nie wymyśla abstrakcyjnych rozwiązań dla każdego problemu. Pamiętacie, jak w piątej części po akcji z pociągiem po prostu wskoczyli z autami do rzeki? Tu tego nie ma. Serio byłem tym miło zaskoczony. W F5 przez ponad godzinę próbowali wprowadzić jakiś plan, nie wyszło, więc na ostatnie 30 minut improwizują, czyli ponad połowa filmu do wyrzucenia. Miło, że przy kontynuacji zrobili ten mały kroczek do przodu.

Justin Lin wykonał wielką robotę. Pomijając niesamowite widoczki (film można obejrzeć wyłącznie dla nich) – wiedział, jak te wyścigi mają wyglądać. Wiedział, co chce osiągnąć, wiedział, jak chce to pokazać, a potem… zrobił to. Jedno powiem: widać jaki ten film miał budżet. Znacie te filmy, które oglądacie, słyszycie, ile kosztowały, i nie wiecie, na co poszły te pieniądze? Tu nie ma tego problemu. Widać mnogość różnych ujęć, precyzję i fakt, że wiele razy powtarzano każdy element. Widać ile materiału nagrano. Wg wiki ten film miał 6 montażystów i jestem niemal pewny, że każdy z nich zajmował się tylko jedną sceną akcji przez te pół roku postprodukcji. Wszystkie najazdy z każdej strony, ujęcia z boku, z powietrza, wiele momentów iście kaskaderskich, i dopiero na ostatnie 20-30 minut zacząłem dostrzegać gołym okiem efekty specjalne. Takie poważne, znaczy. Do tamtego momentu jestem pewny, że oni naprawdę robili te wszystkie rzeczy na tych wysokościach.

Bo choć twórcy nie zaskakują przesadnie wyobraźnią, to jednak jest kilka scen typu „..wow!”. Nawet trzeba przyznać, że pomysł na końcówkę był interesujący. Najlepszy moment filmu to pościg na autostradzie – najlepsza muzyka, najlepsze widoki i najlepsza akcja, zdecydowanie.

Nawet w sumie nie żałuję z powodu wspomnianego na początku „rzucania sobie kłód pod nogi” przez twórców. Ponownie np. nie ma tu wielu dowcipów i żaden nie zapada w pamięci. Bohaterowie, choć niezwykle mili do patrzenia, ponownie nie zapadają w pamięci. Gdy myślę o części siódmej, wcale nie mam na myśli „Kurczaki, nie mogę się doczekać, by zobaczyć, co oni tam zrobią!”. Na te dwie godziny mogę sobie przypomnieć o istnieniu Paula Walkera i tego czarnego śmieszka, ale po tym czasie – znów o nich zapomnę na dwa lata. Fabuła też nie jest jakaś ciekawa, pod koniec nawet nie pamiętałem wyjaśnienia z początku, w którym opisali, o co chodzi złym i dlaczego to jest tyle i tyle warte. Serio by było im łatwiej, gdyby mieli ciekawszych bohaterów i ciekawszą fabułę.

Wyszło tak, jak miało wyjść – satysfakcjonująco, ale bez przesady. Pierwszy seans to przyjemność, ale pewnie już nigdy nie zaliczę drugiego. Próbowałem „Piątkę” obejrzeć jeszcze raz, nie złapało mnie to już.

Dziwne, że jeszcze nikt nie zrobił gifa z Doma rzucającego się po Anę-Lucię. Cytując Vincenta: „Dupa wam odpadnie ze śmiechu” Macie moje słowo.

Szybcy i wściekli 7 (2017) ★★★★

Moja ulubiona część. Kreatywna, filmowa i efektowna. Opening! Pościg za busem! Onelinery! Walka wręcz i operator robiący fikołki!

Szybcy i wściekli 8 ("The Fate of the Furious") ★★★★

Helen Miren policzkująca Jasona Stathama to najfajniejsza rzecz 2017 roku. Tym razem bez fajerwerków, otrzymaliśmy za to rzemieślniczo dobrą część „Szybkich i wściekłych„. Znowu nie ma do czego za bardzo wracać, ale ogląda się przyjemnie. Na minus antagonista, któremu nie można przywalić w twarz; zbyt częste przybliżenia, przez które średnio obserwuje się akcję… I to tyle tak naprawdę. Sympatyczna rozwałka z charakterem pełna zawartości i kreatywności. W moim rankingu – najlepsza część zaraz za siódmą. I chyba pierwsza, która właściwie rozłożyła akcenty. Wcześniej (szóstka, siódemka) punkty kulminacyjne były gdzieś w środku filmów, by w finale zaserwować coś, czego nawet nie będziemy potem pamiętać. Teraz to się zmieniło – chociaż to nie jest akcja z sejfem z piątki.