Spider-Man: Uniwersum („Spider-Man: Into the Spider-Verse”, 2018)

Spider-Man: Uniwersum („Spider-Man: Into the Spider-Verse”, 2018)

24/02/2019 Opinie o filmach 0
Spider man Uniwersum
Hailee Steinfeld & Mahershala Ali & Liev Schreiber & Chris Pine

Niesamowita animacja plus Nicolas Cage. Fajny film!

4/5
 

Miles Morales jest zwykłym nastolatkiem, którego ukąsił wyjątkowy pająk, dając tym samym Milesowi wyjątkowe moce – może on teraz chodzić po ścianach. Zaraz jednak Miles widzi śmierć Spider-mana, Petera Parkera. Obiecuje mu wcześniej, że powstrzyma plan Kingpina, który chce połączyć równoległe wymiary, aby w innej linii czasowej dostać to, czego nie ma w obecnej*. Nie przewidział jednak, że w ten sposób do naszego wymiaru przeniknie pięciu innych Spider-Menów, którzy zbiorą się, aby pomóc Milesowi.

*plan atagonisty jest naprawdę dobry – gość nie chce niszczyć i zabijać, ma zupełnie inne potrzeby (można nawet powiedzieć: szlachetne), jednak w ramach ich realizacji giną ludzie i dlatego trzeba go powstrzymać, plus dla scenarzystów!

Ten film zbiera naprawdę szalone recenzje, wszyscy mówią to samo i ja się podpisuję pod ich słowami: to niewiarygodnie fajny film. Dynamiczny, kolorowy, pomysłowy, z humorem. Jeśli uwielbiacie oglądać, jak drużyna bohaterów wywija fikołki, pokonuje wrogów i równocześnie prowadzi żywą dyskusję, wtrącając tu i tam jakiś żart (słowny albo wizualny), to jesteście w dobrym miejscu. Pewnie nawet najlepszym. Twórcy wykorzystują fakt, że tworzą animację na podstawie komiksu, więc nie stawiali sobie żadnych przeszkód. Pozwolili swoim bohaterom na wszystko: podróż w każdym kierunku i w każdym stylu.

Nie jest to tytuł pozbawiony wad – fabuła ma naprawdę głupie momenty (zabijanie pomocnika zamiast wroga, chociaż oboje stali nieruchomo w tym samym miejscu; pościg przed policją kończący się na środku ruchomowego skrzyżowania), ogólnie panuje poważny deficyt jakiegokolwiek charakteru – ale każda wada zostaje nadrobiona lub zasłonięta niewiarygodną animacją. Co z tego, że historia się wlecze, jeśli wlecze się w tak dynamicznym stylu? Niemal cały czas na ekranie dzieje się równocześnie obłędna ilość rzeczy, nie sposób po prostu okiełznać tego wszystkiego okiem. W ten sposób sceny, które nic nie wnoszą i są kompletnie bez sensu, mogą trwać nawet i kwadrans, ja wciąż miałem frajdę. Nie miało znaczenia, że bohaterowie prawie nie mają osobowości, jeśli ich animacja, sposób poruszania się i współpracowania w każdej scenie, były aż tak atrakcyjne dla oka – to zwyczajnie miało charakter. Co z tego, że fabuła pozbawiona jest wyobraźni, jeśli ta znalazła swoje miejsce właśnie w sposobie animacji? Wielka scena kulminacyjna przypominała mi świat DmC: Devil May Cry z 2013 roku, tylko podniesiony do potęgi – jakby wszystkie barwy i wymiary istniały równocześnie, jakby wszystko było kwestią właśnie wyobraźni: chcesz czegoś i właśnie to masz, jakbyś opuścił ten świat i przeniósł się do krainy, gdzie nie ma potrzeby oddychania, jedynie bycia w nieustającym zachwycie. Te emocje udało się również oddać w animacji małych momentów, takich jak pierwsze podjęcie ryzyka, które faktycznie wtedy staje się przejściem na drugą stronę – ale świata, w którym żyjemy, który nas otacza, który teraz staje się czymś innym.

Uniwersum opiera się wyłącznie na animacji, ale jest ona tak niewiarygodna, że bawiłem się naprawdę dobrze. Stawiam oczywiście ten tytuł niżej zarówno od Spider-mana 2 jak i Homecoming, ale główny powód nie ma nic wspólnego z tymi wymienionymi wadami. One mi szczególnie nie przeszkadzały. Powodem głównym jest… Sam Spider-man.

W Uniwersum nazywa się on Miles Morales i z całą pewnością jest obecny w tej opowieści, jednak odbywa się ona obok niego. Nie miał on powodu, żeby zostać superbohaterem, ale jak już zdobył moce, to zapewne będzie ich używać, ale głównie na potrzeby szczęśliwego zakończenia. On sam raczej nic nie chciał. A raczej chciał, ale nie był w stanie! Wystarczyło jednak, żeby uwierzył w siebie – i już był w stanie robić wszystko i walczyć z odwiecznymi przeciwnikami. Największy powód dla niego, by uczestniczyć w głównej misji, też nie zależy od niego. Po prostu nikt inny nie mógł tego zrobić. Znaczy, mógł, ale wiecie – szczęśliwe zakończenie, więc nasz Spajdi walczy, żeby w ogóle brać udział w tym filmie. Miles Morales ma tylko jedną siłę, która go popycha – a jest to potrzeba bycia kochanym przez ojca, który nie lubi Spidermana, dlatego Miles początkowo odrzuca bycia bohaterem, a potem ukrywa to przed rodzicami. Nie ma to żadnego związku z fabułą, nie zostaje też w żaden sposób rozwinięte i na koniec filmu jesteśmy w tym samym miejscu. Bardziej byłem zaintrygowany wątkiem alternatywnego Petera Parkera, który stracił ukochaną i chciał nawet się poświęcić, a cała przygoda w Uniwersum odmieniła jego życie na lepsze. Reszta bohaterów wpadła tylko na chwilę, od razu chcieli wracać do siebie. Przynajmniej jednym z nich był przezabawny Nicolas Cage. Miła niespodzianka.

W zasadzie wszystko w tym filmie można tak określić, łącznie ze sceną po napisach. Mogło jej nie być, ale już była – i była nieco ciekawa, jakoś zaskakiwała, z całą pewnością niebyła wykonana na odwal się, jej obecność powitałem ze wzruszeniem ramion i pół godziny później nie byłem w stanie sobie nawet przypomnieć, jak ta scena wyglądała. Miałem tylko pewność, że wygląda obłędnie. Bawiłem się naprawdę dobrze, ale też mógłbym wyłączyć ten film w połowie i nie miałbym szczególnej potrzeby do niego wrócić. Jeśli już, to ze względu na panujący wokół zachwyt nad nim, nie ze względu na tytuł sam w sobie, czyli dowiedzenia się „co dalej”. Półtorej godziny zachwycania się niesamowitą stroną wizualną, docenieniem kilku żartów tu i tam – i na tym ta przygoda się kończy.

Chcecie więcej?

Lego Movie z 2014 roku. Niby oceniłem wyżej, ale jak teraz o tym myślę, to niewiele z tego filmu pamiętam. A to, co pamiętam, przypomina mi mocno Uniwersum. Nie jest to przypadek, oba tytuły pochodzą od tych samych ludzi, ale wciąż: ten sam typ animacji (chociaż Lego było mniej spektakularne), podobne poczucie humoru i tyle samo zostaje we wspomnieniach po seansie. Chęć do powtórki zresztą też identyczna.

Spider Man: Poprzez multiwersum ("Spider-Man: Across the Spider-Verse", 2023)

Przepiękna animacja użyta do opowiedzenia bezsensownej historii z banalnymi postaciami. 4 miliardy fajnych rzeczy trwających pół sekundy w jednym filmie.

 

3/5

Chciałbym wam teraz napisać, o czym jest film Spider Man: Poprzez multiwersum, tylko nie mogę tego zrobić bez wchodzenia na obszar 90 minuty, kiedy to film dopiero się zaczyna. I chwilę potem kończy, trwając przy tym dwie i pół godziny, będąc jedynie krótkim wstępem do części drugiej. Tak ogólnie jest to film o multiwersum, gdzie bohater musi zrobić dla siebie coś złego, żeby uratować pozostałe linie czasowe, chociaż nie ma na to żadnego dowodu, więc tego nie robi i wszyscy zaczynają się napierdalać. Podstawą, absolutnym fundamentem tego rozległego w skali, rozpisanego na miliony bohaterów, dynamicznego kina przygodowego jest więc historia, która nie wymaga szybkiego tempa, nie dyktuje dynamizmu w żadnym stopniu, nie potrzebuje żadnych innych działań poza jednym: żeby usiedli na dupie na trzy minuty i pogadali jak ludzie – a twórcy nie mają zamiaru zrobić którejkolwiek z tych rzeczy.

Zaczynamy od historii Gwen z alternatywnej rzeczywistości, gdzie w 18 minut jest są pokazane jej losy: jak porzuciła ojca, ponieważ powody zawarte w innych tytułach. Zapewne są komiksy faktycznie prezentujące tę opowieść, pozwalając nam zrozumieć trudne relacje jej i ojca, czemu nie mogła mu powiedzieć pewnych rzeczy, czemu on i tak by tego nie zaakceptował, ale ten film robi dwie rzeczy źle: nie opowiada o swoich postaciach i opowiada o nich – bo nie umie. W wątku głównym bohaterowie faktycznie gadają o tym, żeby Miles dostał się do lepszej szkoły. Albo że jego ojcu jest ciężko. W tych scenach widać wyraźnie, czemu twórcy nie próbują mieć tego więcej: bo wychodzą im kosmicznie obojętnie. Nijakie, schematyczne, słyszane tysiące razy pogadanki bez żadnego ciężaru lub konsekwencji. Pogadają a potem i tak nie ma to znaczenia. Animacja oraz przytulanie się jest tutaj zastępstwem absolutnie wszystkiego, a raczej twórcy wychodzą z założenia, że w takim razie widz nie będzie potrzebował postaci, fabuły, relacji, tematyki, fabuły, czegokolwiek. Instrukcje są takie same, co w Transformersach: ma się dziać, ma być szybko, ma być ruch na ekranie i ten ruch musi być wielowarstwowy. Koniec instrukcji. I efekt jest rzeczywiście taki: otrzymujemy pierdyliard fajnych rzeczy, gagów w tle, sposobów animacji i tak dalej. Tylko żadna z nich nie trwa. Tak dosłownie, nie trwa: nie buduje niczego trwałego.

Wszyscy fani tego filmu: wymieńcie proszę pięć scen z tego filmu. Pięć sekwencji na tyle długich, żeby można je było jakoś wyodrębnić, nazwać, pochwalić i napisać: one mają strukturę, konstrukcję dramaturgiczną, to był najlepszy moment w całym filmie. Naprawdę będę zdziwiony, jeśli wyliczycie pięć, ale zapewne po prostu wyliczycie rzeczy, które się dzieją w tym filmie, nie „sceny”, bo „scen” jest tu chyba tylko jedna, czyli jak Miles wchodzi do „siedziby”, konfrontuje z szefem, jest decyzja i ucieczka. Te wszystkie rzeczy mają faktycznie miejsce w ciągu jednej sekwencji, są następstwem poprzednich. Mój ulubiony moment, to jak Spiderman wchodził po schodach jednocześnie się przebierając z tortami w rękach. Trwa 10 sekund, nie ma sensu (to Spiderman, mógł wlecieć od razu na górę i przebrać się jak w każdej innej sytuacji, czyli poza ekranem, co robi nawet w tym filmie) i można by go wyciąć, ale jest… Fajny, więc to wystarczający powód. Tylko tak po pierwszych stu tysiącach takich fajnych, pustych rzeczy było mi głupio szanować ten tytuł – a minęły dopiero 23 minuty, więc nadzieję na dobry seans straciłem niedługo potem, gdy Miles i Gwen siedzieli wysoko do góry nogami i gadali banały, ale jak to wyglądało! Przez jakieś dwie sekundy, zanim zmienili ujęcie na statyczne i dalece mniej angażujące. Twórcy byli bardzo blisko stworzenia momentu, do którego chciałbym wrócić, na którym mógłbym coś poczuć, zrozumieć bohaterów, zaangażować się w seans… ale po prostu nie umieli.