Pod dachami Paryża („Sous les toits de Paris”, 1930)
René Clair
Dźwięk & Mieszczanie & początek XX wieku
Historia o ludziach, w której ludzie są najmniej istotni, bo Europa odkryła dźwięk.
Mieszczanie śpiewają na ulicy. Większości to się podoba. Jeden sąsiad na trzecim piętrze trzaska oknem i rzuca gniewne spojrzenia na śpiewających. Na ulicy on spotykają ją. On ma jeszcze jednego kumpla, który jest szemrany i wchodzi jej i jemu w paradę. Czy coś w tym stylu, trudno śledzić akcję, kiedy bohaterowie są nijacy a relacje między nimi dosyć… Niejasne. A może to ja mam problem ze zrozumieniem zwyczajów randkowych sprzed 100 lat?
Nieważne, tak czy inaczej. Liczy się tutaj tylko jedno – refleksja nad dźwiękiem w kinie.
Mamy w końcu rok 1930. Tak ogólnie to filmy dźwiękowe już istnieją od jakiegoś czasu. Widownia mniej więcej jest już świadoma, że takie rzeczy są możliwe i nawet się ich domagają. Problem w tym, że „Pod dachami Paryża” jest produkcją z Europy, a tutaj nie da rady po prostu zrobić filmu z dźwiękiem. Najpierw twórcy muszą się przekonać („dźwięk w kinie niemym? A po co to komu?„), potem jeszcze się kłócili i ustalali reguły typu „Dźwięk nie może powtarzać tego, co już widać” – czyli na przykład nie ma sensu podkładać dźwięku przyjeżdżającego pociągu, jeśli ten pociąg już widać. Lepiej jest pokazać, jak człowiek stoi na peronie a spoza ekranu słychać pociąg. Przynajmniej tak sobie teoretyzowali twórcy filmowi na przełomie dekad.
„Pod dachami Paryża” należy właśnie oceniać w tych kategoriach, tu dopiero widać jego właściwą wartość. To jest po prostu film, który może istnieć tylko z użyciem dźwięku, jest on niezbędny dla narracji. Ilość pomysłów na to naprawdę zaskakuje – nawet dziś. Kobieta rozmawia z mężczyzną, ale o jego obecności wiemy tylko na podstawie dźwięku spoza ekranu, w kadrze jest tylko kobieta poprawiająca sobie makijaż. W innej scenie zawartość torby poznajemy po dźwięku, który ta wydaje po kopnięciu w nią. A mężczyzna po wejściu do pokoju orientuje się o obecności kobiety pod kołdrą po tym, jak na niej usiadł, a ta wydała dźwięk oburzenia. To nie tylko dialogi i śpiewanie, tu chodzi o coś więcej. Jest tu jeden moment, w którego trakcie pomyślałem „jak kino dawało sobie radę bez czegoś tak podstawowego?” Jeśli miałbym polecić „Pod dachami Paryża” to właśnie z tego względu: aby jeszcze bardziej docenić produkcje nieme, które tak swobodnie radziły sobie bez warstwy dźwiękowej.
Chcecie więcej?
„City Light” (1931) Chaplina. To twórca, który niejako wbrew sobie przeszedł na dźwięk, dlatego „CL” to film w dużej mierze niemy, ale jednak dźwięk jest w nim bardzo istotny – jedna z bohaterek jest w końcu ślepa i funkcjonuje głównie na słuch. Szczególnie ma to znaczenie w finale, dzięki któremu cały film można postrzegać nawet na pewnym poziomie jako pojedynek między dźwiękiem i obrazem. Wygrywa ten drugi – i nie dlatego co Chaplin kiedyś powiedział o niemym filmie i ustach kobiety.
Najnowsze komentarze