Lot nad kukułczym gniazdem („One Flew Over the Cuckoo’s Nest”, 1975)

Lot nad kukułczym gniazdem („One Flew Over the Cuckoo’s Nest”, 1975)

13/08/2013 Uncategorized 0
One-Flew-Over-the-Cuckoos-Nest-Poster 1975 forman
Szpital psychiatryczny & Wolność

Kilka słów o tym, czemu ten film z seansu na seans podoba mi się coraz mniej, chociaż to wciąż bardzo dobry film.

Impet tego filmu osłabia fakt, że to w zasadzie zbiór scenek. Świetnie wyreżyserowanych i napisanych, ale im bliżej końca, tym bardziej czułem brak drogi, którą mogliby wszyscy bohaterowie przejść, i coraz bardziej wyolbrzymiony był ciężar spoczywający na dwóch głównych postaciach. Bo gdy Mac zawołał: „Nie jesteście szaleni! Nie bardziej od przeciętnego dupka chodzącego po ulicy!„, to poczułem, że to za dużo jak na prostego człowieka. Uważam, że to były zbyt duże role jak na dwoje zwykłych ludzi, jakim byli. Siostra Ratchett nie jest tu nikim ważnym – ani to dyrektor, ani nie wymyśliła systemu, nic. Jest tylko bardzo charyzmatyczną osobą, najbardziej przerażającą istotą w kinematografii. Ot, po prostu. Nawet nie wiadomo, jaka jest jej władza i za co konkretnie jest odpowiedzialna, o jej przeszłości nie wspominając. Choć warto byłoby wyjaśnić, skąd u niej spojrzenie w rodzaju: „Zniszczę cię bez ani jednego fizycznego obrażenia„.

Randall jest jedynym, który przechodzi tu jakąś drogę jako człowiek, jako osoba z zewnątrz która zajrzała do świata psychiatryków, jako pacjent i jeszcze kilka rzeczy by się znalazło, a jak na jedną to po prostu za dużo. Każda inna postać na końcu będzie taka sama. Nie wiadomo, jak się czuli na początku ani co sądzili o samej instytucji, w której są, więc nie wiadomo, jak na nich wpłynęło obserwowanie bohatera i jego drogi. Do jednego mówi: „ej, ucieknijmy stąd„. I on: „Ok„. Czy wcześniej o tym myślał? Jak się tam znalazł? Czy mógł wyjść sam? Nie wiadomo. W pewnym momencie widz dowiaduje się, że oni tam są dobrowolnie. Bohater zauważa, że oni nie chcą tam być, ale jednak są z własnej woli… Bo są tak bardzo nieprzystosowani, tak, ale gdzie spojrzenie na nich nie ze strony doktora, tylko ich samych? To nie obiekty, do których ktoś przykleił etykietę, to ludzie zdolni do własnych myśli, i uważam, że warto byłoby je przedstawić.

Bo zamiast tego jest zbiór scenek. Mac chce, by mogli oglądać mecz. Mac gra w karty. Mac gra w kosza. Mac łowi ryby. Mac sprasza dziewczynki. Warto tu zaznaczyć, że kobiety dzielą się w tym filmie na pielęgniarki i na prostytutki. Pierwsze są tłem, drugie deus ex machiną, która prześpi się z każdym, jeśli to wygodne dla fabuły. Ciekawe.
Dopiero gdzieś w połowie z tych scenek zaczyna się krystalizować jakaś opowieść o tych zakładach i warunkach, jakie tam panują, a bohater zaczyna od tego wariować. Opowieść wstrząsająca i brutalna, ale… na skróty. [SPOILERY] Na przykład, jedna osoba popełni tu samobójstwo na koniec. Przez cały film nic, cisza wokół tej osoby, a na koniec: „powiem twojej mamie!” i pstryk, jest trup. Serio, zastanówcie się nad tym. Strażnicy nagle mają sadyzm w oczach, te porażacze mózgu nigdy nie zostaną wytłumaczone lub omówione, nawet co ci doktorzy mają zamiar osiągnąć, traktując tak kogoś. Do tego o jedno przeciągnięcie za dużo w końcówce, gdy mają uciec, ale… zasypiają. [/spoilery] Poza tym uważam, że nie wykorzystano tematu. Pierwszy seans może być wstrząsający, ale kolejne już nie wystarczają. Gdyby opowiedziano o przemocy psychicznej albo jakoś bardziej wykorzystano temat – wtedy byłoby lepiej. [spoilery] Dla przykładu – wspomniane samobójstwo. To był zły ruch twórców, ponieważ problemy tej postaci nie wynikły z powodu instytutu, w którym się znalazł z własnej woli. Wyraźnie pochodziły z domu, stąd też nie działa choćby furia Maca wymierzona w pielęgniarkę. [/spoiler] Gdyby bardziej powiązać ich problemy z tym miejscem, gdyby pokazać ich wpływ – a tak… na początku i na końcu są tacy sami. Nie wiadomo, jacy byli wcześniej, i jak na nich ten zakład wpłynął.

Do tematu pewnie wrócę, jak przeczytam książkę, co szybko nie nastąpi (zacząłem czytać pewną obszerną space-operę). Szybko o zaletach, czyli co lubię: aktorów. Dano im wiele do roboty, oni to udźwignęli i w zasadzie tylko dzięki nim ten film działa. Ratchett musiała być najstraszniejszą postacią w historii ani trochę mniej. Gdyby nie była, połowa tej opowieści by poszła do kąta. Lubię też dialogi, każdy napisano naprawdę dobrze. I na to, czym film jest, wyreżyserowano go też całkiem dobrze. Każda rozmowa w tej grupie terapeutycznej ma w sobie sporo napięcia, który wybucha niespodziewanie, a jak już to nastąpi to tego dnia, nic już nie wróci do normy. Całość ma też taki styl, że chce się go oglądać, i chce się, by to robiło się coraz lepsze i lepsze, bo widać, że twórcy daliby radę o tym opowiedzieć… Obietnicy tej film jednak nie spełnia.