Lady Lou („She Done Him Wrong”, 1933)
Lowell Sherman
Mae West & Cary Grant
Koniec XIX wieku & Knajpy & Gangsterzy & Alkohol
Chaotyczna i dezorientująca na wiele sposobów produkcja. Wskazane przed seansem obejrzeć dokument „Prohibicja” Kena Burnsa.
Miejscem akcji jest bar rządzony przez kobietę, która wywalczyła sobie swój własny kąt w świecie zdominowanym przez mężczyzn (jak to zostało ujęte w filmie). Manipuluje, czaruje i… Chyba tyle. Bierze też udział w szemranych interesach i tu pojawia się problem – jeden z wielu gości, któremu obiecała oddać rękę, siedzi w więzieniu i nie może przestać o niej myśleć. Istnieje ryzyko, że ucieknie, sprzeda policji jakieś informacji albo co gorsza – dowie się, że ukochana na niego wcale nie czeka. A wtedy nie wiadomo, co może zrobić.
Ta produkcja to dla mnie zagadka. Myślałem, że oglądam jakąś pociętą wersję, ale nie – to była pełna, licząca ponad 60 minut produkcja! W takiej postaci była nominowana do Oscara za najlepszy film, dostała się na różne listy (najśmieszniejszych komedii w historii, 1001 filmów które trzeba obejrzeć przed śmiercią) i jest pamiętana do dzisiaj za cytat „Why don’t you come up sometime and see me?”.
Mogą zrozumieć wynik z box-office, bo jest tu kilka sekwencji z krągłymi kobietami na scenie zachowującymi się w sugestywny sposób – widownia musiała oczywiście kupować bilety na dwa lub trzy seanse dziennie (zresztą, to wciąż okres wielkiej depresji w USA). Przez ten film zresztą powstała organizacja cenzorska z „przyzwoitością” w nazwie (od kiedy cenzura jest przyzwoita?). Ale co poza tymi sekwencjami? Nie mam pojęcia. Układ fabularny jest chaotyczny, sceny nie wynikają z siebie w logiczny sposób. Aż do końca nie miałem bladego pojęcia, jaka jest tu historia, albo o czym twórcy chcą opowiedzieć. Rzeczy się dzieją na ekranie – tutaj policja chce aresztować kumpla bohaterki, tam bohaterkę nawiedza były, potem idzie tańczyć na scenę, ktoś zostaje wtedy zastrzelony, wszyscy zostają aresztowani z wyjątkiem głównej bohaterki, która zostaje porwana przez gliniarza. Widzą się drugi raz w życiu, ale on jej siłą zakłada obrączkę na rękę, ona płacze ze szczęścia, całują się i mamy The End. Co mam tu dodać?
Najbardziej podobało mi się w tym wszystkim ukazanie przełomu wieków (nazwanych na początku jako „Gay Nineties„, co okazuje się terminem funkcjonującym bardzo długo wśród nostalgicznych ludzi) – wiele z nich rozumiałem tylko dzięki temu, że widziałem dokument „Prohibicja” Kena Burnsa, który to wyjaśniał popularność alkoholu i styl życia tamtych lat (choćby powszechność darmowych obiadów – myk polegał na tym, że były słone, chciało się po nich pić… więc zamawiałeś piwo. Dużo piwa). Innym szczegółem jest duża ilość słów, które szybko wyszły z użycia i dziś jedynie można domyślać się, co niektóre powiedzenia miały oznaczać („You’re such a pip*, lady” – kiedy ostatnio słyszeliście coś takiego z ekranu? Ja pierwszy raz). Daje to w sumie efekt podróży w czasie i obserwacji świata nam nieznanego, którego trzeba się nauczyć poprzez obserwację.
I to tyle. Oglądając ostatnią scenę zostało mi tylko podrapać się po głowie i zastanowić, co ja do cholery właśnie obejrzałem. Chaos do kwadratu, który później będzie znaczyć kino klasy B i produkcje pokroju „The Room„. Minął cały dzień a ja nadal nie wiem, co powinienem z tym filmem zrobić.
*pip – „someone who tends to be difficult, but still likeable„
Chcecie więcej?
„Destry znowu w siodle” – również jest postać silnej aktorki scenicznej, która zyskuje sobie przychylność widowni swoim śpiewem. Tylko przy okazji ma też naprawdę dobry scenariusz.
Najnowsze komentarze