Happy Valley (2014-)

Happy Valley (2014-)

10/03/2019 Opinie o serialach 0
6 odcinków po 50 minut

To w zasadzie zwykła historia o porwaniu, tylko nieudolnie wykonana.

2/5

Sezon I (2014)

Pracownik chce podwyżkę, żeby wysłać dziecko na studia. Szef nie daje podwyżki. Pracownik później przypadkiem spotyka ludzi zdolnych do tego, aby porwać córkę szefa dla okupu – więc ją porywają. Sprawą zajmuje się policjantka, która w ogóle nie kontroluje swoich uczuć i lubi sobie odreagować na małym dziecku krzycząc na nie. Pomaga jej w tym jej koleżanka, które po wszystkim lubi jeszcze wziąć skrzywdzone dziecko i powiedzieć mu, że dorośli już tak mają, że nie umieją się kontrolować, to trzeba im wybaczyć i wykazać się zrozumieniem.

Co to w ogóle robi w produkcji o porwaniu? A no zajmuje w zasadzie pierwsze miejsce w narracji. Porwanie jak porwanie, ale drugim wątkiem jest jeszcze wspomniane dziecko, które chce poznać swojego ojca (wychowywane jest przez babcię). Te dwa wątki co prawda się łączą, ale przygotujcie się na mistrzostwo w zbiegach okoliczności. Wyprzedzamy tu komiksy superbohaterskie, w których wszyscy okazują się krewnymi! Minusy mogę wymieniać dalej – i wszystkie są dla mnie ważniejsze. Główna bohaterka z czasem staje się naprawdę obleśnie antypatyczna aż do punktu alarmowego, który wymieniłem powyżej. Nie przechodzi żadnej drogi, nie wykazuje chęci do poprawy, na koniec tylko stoi na tle zachodzącego słońca z myślą: „upiekło mi się, hehe”. Realizm w tym serialu tak naprawdę nie istnieje – tutaj rany robią to, co chce scenariusz. Kopanie w brzuch prowadzi do operacji i usunięcia śledziony, ale rana kłuta w brzuch prowadzi do wykrwawiania się całą noc, żeby za dnia jeszcze wstać i zabić kolejną osobę, by następnie zacząć spacerować po mieście. Do tego jeszcze jakieś głupoty w narracji się znajdą, w stylu policjanta, który nie rozpoznaje poszukiwanej osoby.

Intryga jest marna, a opowiedziana jeszcze gorzej – wszystko tu jest niepotrzebnie przeliterowane. A ja dopiero co skończyłem piąty sezon Raya Donovana, gdzie bohaterowie posługują się kilkoma słowami i wystarczy. Potem włączam takie Happy Valley, gdzie ideę porwania trzeba obgadywać przez 10 minut, bo nie umieją się dogadać. A co jest dużym momentem, na którym kończy się jeden z odcinków? Policjantka wklepująca do komputera rejestrację samochodu, którą sobie wcześniej zapisała. Nie to, co znalazła, ale samo wklepywanie. Tak jak wszyscy zakładali, że skoro zapisała je sobie, to potem je sprawdzi – można było od razu przejść dalej, ale w tym serialu taką oczywistość trzeba wykładać i traktować wyjątkowo.

W tym tytule był potencjał. Zamiast historii oferował on raczej przeżycie zbliżone do prawdziwego – porwanie było tu straszne samo w sobie, osoba porwana bała się nawet bez bicia, obrażania jej lub tańczenia przed nią do „Goodbye Horses”. Małe rzeczy szybko wymykają się spod kontroli, przypadki chodzą po ludziach, jeden zły czyn pociąga za sobą konieczność czynienia następnych, a rodzina boi się i nie myśli o tym, co uczą filmy pełnometrażowe. Myślą tylko o tym, że chcą odzyskać najbliższą im osobę. Happy Valley ma zalety, ale częściej doświadczałem wad zachęcających mnie do wyłączenia i zapomnienia o tej produkcji.