Sierpień 2022
Chcę obejrzeć wszystko z 2022 roku. Jedziemy dalej...
Biały szum ("White Noise")
31 sierpnia | Netflix
Jak Baumbach robi kino nowej przygody, to nie ma postoju w lesie. Bergman, Spielberg i Miranda w jednym.
Gry rodzinne - miniserial
31 sierpnia | 8 odcinków po 50 min | Netflix
1000 odcinków telenoweli ściśnięte do miniserialu
Młodzi biorą ślub, tylko tak nie do końca – czekamy na pannę młodą. W międzyczasie oglądamy retrospekcje pokazujące, co działo się w ich życiu w ciągu ostatnich miesięcy. Wychodzi na to, że chłop bierze za żonę kochankę swojego ojca, który zresztą zdradzał żonę z jej matką, ale prawda jest nieco bardziej skomplikowana, o czym dowiadujemy się z kolejnych odcinków. I kolejnych retrospektyw. I nie radzę wam zgadywać kolejnych zwrotów akcji – bo gdy sobie pomyślałem, że w tym całym burdelu brakuje tylko geja, murzyna, aborcji i poronienia… To dostałem jedno z tych czterech, więc już się zamknąłem i po prostu ciągnąłem seans do końca*, delektując się kolejnymi idiotyzmami. Fabuła tej produkcji to burdel – każdy sypia z każdym, każdy popełnia zbrodnie wojenne, każdy odpierdala jakiś szajs, każdy ma z kimś dziecko, każdy umiera i wstaje z martwych… I to wszystko w obrębie dwóch rodzin, sześciu osób na krzyż. Scenariusz przy wszystkich swoich wadach (i serio, mam na myśli WSZYSTKIE) nadal zasługuje na uznanie za całą tą szaloną konstrukcję, liczne zwroty akcji, ciągłe zaskakiwanie widza. Głównie swoimi poronionymi pomysłami, ale jednak. Wielkie uznanie dla aktorów, którzy potrafią wykorzystać taki materiał pozostając na tarczy, a sam ślub gdzieś w okolicy czwartego odcinka jawi się jako naprawdę dobry wątek. Pan młody drze ryja, przyjeżdża pogotowie, jest bójka, poród, poronienie, nagłe powroty z zaświatów – czego tu może brakować? Serio, jedno z najlepszych ślubów w historii Polskiej kinematografii.
Scenarzystka w ogóle nie panuje nad swoim dziełem, a jej zagmatwana konstrukcja służy wyłącznie prowadzeniu do kolejnych zaskoczeń. Po obejrzeniu jednej retrospekcji, która nie ma żadnego sensu, oglądamy później ten sam okres czasu, tylko teraz twórcy umieszczają tam trzy kolejne retrospekcje, każda kolejna ujawniająca nową treść – i to nadal nie ma sensu. Ważne wydarzenia są zapominane albo tracą na znaczeniu i nikt ich potem nie pamięta. Wiele wątków i postaci zostaje w otchłani niepamięci, ewentualnie bezdusznie służą narracji (niepełnosprawna babka na wózku mówiąca „rusz dupę”). Pomimo masy historii i przybliżania bohaterów widzowi, nie ma tu takiego zwykłego humanitaryzmu – ktoś znika nagle, jak się z tym czuje ojciec tej postaci? Nikogo wśród twórców to nie interesuje. Wolą pokazywać szósty raz tę samą scenę, tylko tym razem jedna z postaci powie dwa słowa, które zmienią wydźwięk tej sceny. Nie ważne, jakie to są słowa („JESTEM GEJEM”), potem i tak o nich zapomnimy, bo kolejny zwrot akcji będzie istotniejszy.
Podstawą tej opowieści założenie, że ludzie są debilami. Wyobraźcie sobie najgorsze cechy, jakie możecie przypisać np. kobiecie. I w ten sposób macie już dwie postaci z tego serialu. Takie stężenie chorób psychicznych i różnych zaburzeń, połączonych z całkowitym brakiem człowieczeństwa, daje naprawdę przezabawny efekt – w ten nieplanowany sposób. Np. dowiadujemy się, jak dwie postaci zdradziły swoich małżonków. Jak do tego doszło? A no spotkali się. A jak dwie inne uprawiały seks, chociaż się nienawidzą? A no jedna z nich miała wolny wieczór. W całej tej historii nie ma śladu logiki – w zachowaniu bohaterów, ich decyzjach, ich rozumowaniu. Ważne jest, by byli kłótliwi, nerwowi, poddenerwowani. Takie postacie po prostu pasują do świata przedstawionego w tym serialu, muszą być zdolne do każdej głupoty, każdego okrucieństwa, każdej formy bezmyślności. Wszystko po to, aby stworzyć osiem szybkich odcinków, gdzie cały czas coś się dzieje. Polskie kino obecnie może inaczej nie umie.
*warto jednak tak zrobić na samym końcu, czyli wyobrazić sobie najgorsze zakończenie. Po to, aby trochę złagodzić szok wywołany tym, jak na siłę zabili cały ten serial na sam koniec. Nikt niczego się nie uczy, nikogo nie spotyka kara czy sprawiedliwość, nie ma ani odrobiny człowieczeństwa w całej produkcji – ale jest jedno ostatnie zaskoczenie! Brawo!
Sportowe opowieści: faul niesportowy ("Untold: Operation Flagrant Foul")
30 sierpnia | Netflix
Nie spodziewałem się zobaczył solidnego dokumentu. Nie ma to związku z samą produkcją, po prostu rynek teraz tak wygląda.
Otrzymujemy tutaj prostą historię: oszust sędziował w meczach, które sam obstawiał. Proste? Proste, tylko teraz oszuści dostają mikrofon do ręki i zaczynają mówić. A to, co mówią, tworzy szeroki i skomplikowany obraz – nie tylko dlatego, że przy mikrofonie mają tendencję do wybielania się, zrzucania części winy na wspólników czy po prostu kłamania. Prawdy samej w sobie tutaj nie znajdziemy, ale za to nasz horyzont zostanie poszerzony – od prostych „oni kradli, to czemu sam nie mogłem skorzystać?”, po nieco bardziej skomplikowane sędziowanie pod publikę. Słynniejsi zawodnicy mogli więcej, bo nikt nie chciał ich widzieć na ławce – ani widownia, ani tym bardziej właściciele klubów czy organizacji sportowych. Tworzy się tu obraz sytuacji, w której źródło zła jest czymś więcej, niż tylko osobistą zachłannością czy zepsuciem. To świat, który tworzy zło – a przynajmniej sprzyja złu na rozkwit.
Naprawdę ciekawy tytuł. Zachęca do kwestionowania i kopania głębiej, a to naprawdę dużo. Na plus!
Barbarzyńcy ("Barbarian")
29 sierpnia | Disney+
Niespodzianka za niespodzianką. Oko musiałem przymknąć, ale bawiłem się świetnie.
Oto film, o którym fabularnie najlepiej wiedzieć jak najmniej. Jest osadzony współcześnie, w Detroit, Michigan, USA. Opowiada o dwójce ludzi, którym równocześnie wynajęli ten sam dom – i teraz mają problem, jak rozwiązać tę sytuację. Co dalej – nie zdradzę, ale jest środek nocy i tych dwoje nie ufa sobie nawzajem. To, co nastąpi później, to kino pełne niespodzianek i zwrotów akcji, nieoczekiwanego komizmu w sytuacji rasowego horroru: źródłem strachu są tu lokacje, istoty, przyszłość. Od samego początku w okolicy jest zbyt cicho, drzwi w tle otwierają się same, a sekrety bardziej przerażają niż inspirują do ich zgłębiania. Twórcy nie stawiają jednak na czyste zło – bardziej na tragedię. I współczucie, groteskowe i absurdalne, ale jednak. Pokonanie zła nie jest w tym filmie zwycięstwem, raczej koniecznością.
Nie jest to idealne kino, jak chcecie szukać to zajmie wam pięć sekund zadanie pytań o takie kluczowe kwestie, jak: kto w takim razie umówił te dwie obce osoby na wynajem tego domu? W końcu kod i klucz się zgadzał. Albo bezdomny, będący tam od 15 lat z jakiegoś powodu, ale wiedzący wszystko. Łącznie z tym, co było na dekady przed nim. Polowała w nocy, czemu jemu nie przeszkadzała? To wszystko są istotne kwestie, które kładą cały film w rażący sposób – wasza tylko wola, czy to faktycznie wam przeszkadza, a to z kolei zależy od tego, jak poważnie traktujecie ten film. Wtedy jednak bardziej będą wam przeszkadzać nieścisłości w zaangażowaniu twórcy mówiącego o sytuacji współczesnej mężczyzn i kobiet, bo tutaj albo autorzy nie wiedzą, co mówią, albo celowo konstruują wszystko tak, by odbiorca mógł po seansie dopisać sobie co tylko zechce. Gość jest oskarżony o gwałt i to wystarczy, by zrujnować mu życie. Film pokazuje więc tzw. „piekło mężczyzn”? Tylko później ten sam gość mówi, że do seksu co prawda doszło, tylko po odrobinie namawiania, co może równie dobrze znaczyć cokolwiek. Równie prawdopodobne jest, że tylko chce wtedy zaimponować przed kumplem, że tak, że miał z nią seks. Zupełnie tak, jakby autorzy nabijali się z naszej potrzeby dorabiania do tego filmu znaczenia. Możecie sobie dopisać do tego dowolny komentarz i znaczenie, wasza wola, ale ona będzie tylko wasza, nie ma tu podstaw do czegoś obiektywnego. Widziałem nawet komentarze twierdzące, że film komentuje politykę Reagana i neoliberalizm, ale tutaj już jest konieczna potrzeba widza łączącego takie rzeczy z filmem, który sam w sobie tego nie robi.
I naprawdę żałuję, że w swoim osobistym odbiorze filmu muszę przymykać oko na tyle rzeczy, a także, jak w sumie to wszystko niewiele znaczy – bo bawiłem się świetnie mimo to. Ten film mnie chwycił i trzymał w napięciu, byłem cały czas zaskakiwany i ciekawy, dokąd ta historia zmierza. Byłem wielokrotnie w szoku widząc pomysłowość autorów i ich odwagę w opowiadaniu historii. Nawet jeśli koniec końców jest to historia z bardzo prostym morałem: jesteś sam na tym świecie. Mogą cię oskarżyć i to wystarczy, twój dom mogą wynająć bez twojej wiedzy, policja też ma cię w głębokim poważaniu. Kup karabin i nagrywaj wszystko. Świat jest straszny.
Miłość dla dorosłych ("Loving Adults")
26 sierpnia | Netflix
Samarytanin ("Samaritan")
26 sierpnia | Amazon Prime
Stallone mówi w tym filmie do 13-latka: „You have big balls”. Ma na myśli jego mosznę.
Bohater jest dzieciakiem zafascynowanym historią, która wydarzyła się nie tak dawno temu: dwoje superbohaterów było po dwóch stronach barykady, jeden pomagał, drugi nie do końca. Zaczęli ze sobą walczyć i zginęli, ale jest szansa, że jeden z nich żyje. I nasz małoletni bohater w to wierzy. Teraz pierwszy raz zobaczył sąsiada, który mieszka tam całe życie i wygląda jak Sylvester Stallone, więc chyba wiemy, gdzie to zmierza.
Ta produkcja naprawdę miała potencjał. Samo origin story, streszczone we wstępie, zasługuje na swój własny film, rozwinięcie tych postaci i ich historii. Ten film również: ten świat, jego przeszłość i przyszłość, wszystko w nim kipi od możliwości, co ambitny twórca mógłby wykorzystać. Twórcy „Samarytanina” nie mieli ochoty za bardzo pracować przy tym filmie, więc skupili się wyłącznie na dokończeniu go. Nikt nie przykłada tu do niczego żadnej wagi, całość wyparowuje z pamięci bardzo szybko i gdy powstanie nowa wersja (a mam nadzieję, że tak będzie), to wszyscy będą w szoku, że kiedyś już podjęto taką próbę. I nie widzę tak naprawdę szczególnego powodu, dla którego nikt z twórców nie wierzył w tę opowieść, albo też nie zaszczycił jej swoją uwagą. To nawet w obecnej formie ma więcej sensu niż połowa superbohaterskich filmów z ostatnich 20 lat, więc to nie była porażka już na poziomie pomysłu.
Co więc nam zostaje? Przyzwoite sceny walki oraz Sylvester Stallone kolejny raz wracający do trenowania podopiecznych i ciepłego moralizowania, jak to robił 50 lat temu w „Rockym 2„. A my możemy to zobaczyć jeszcze raz. Ja tam jednak się uśmiechnąłem, gdy to zobaczyłem. W ten dobry sposób. Póki z nami jest, nie?
Czas na siebie ("Me Time")
26 sierpnia | Netflix
Pochwała tatusiostwa. Mężczyźni w średnim wieku nadal są zdolni gołymi rękoma pokonać jaguara, oni zwyczajnie wybierają spędzanie czasu ze swoimi dziećmi. I to jest ok.
Myślałem, że Kevin Hart ma w kontrakcie granie taty opiekującego się swoją rodziną, uważanym za miękkiego z tego powodu, ale na koniec seansu jednak to on ma rację. Oglądam ten schemat już któryś raz w tym roku. To wszystko może być prawdą, tylko jest jeszcze jeden pomysł, który przyszedł mi do głowy, gdy zobaczyłem jak w Czasie dla siebie na scenę wyszedł Seal, gwiazda muzyki sprzed trzech dekad. Kevin Hart na jego widok się cieszy, a gdy grają razem, to już lepiej być nie może. Widząc to pomyślałem, że najwyraźniej istnieje podgatunek filmów skierowanych właśnie do mężczyzn w średnim wieku – zarówno pan Hart jak i jego postać mają ponad 40 lat – gdzie ważnym wątkiem będzie zarówno potwierdzenie, że nadal mają „to” w sobie, ale z własnej woli to żegnają, bo wolą spokojne życie z rodziną. Są w tym dobrzy i to jest właściwe. A występy minionych celebrytów są atrakcją dla takich ludzi, bo ich znają i mają z nimi związek, w odróżnieniu zapewne od nowej muzyki i nowych trendów.
Kobiety, fabuła, humor – to wszystko pełni rolę wspierającą w takim filmie. Nawet nie końca pasują – sporo tutaj chociażby żartów z odchodami, ślizgania się na nich, jakby to był film dla najmłodszych. Może po prostu twórcom chodziło o dowcip slapstickowy, nie ważne jaki? Baba ma tylko wspierać, ale z drugiej strony i ona się obrazi, gdy tylko historia będzie tego wymagać, co przekreśla jej początkowy cel, ale to nie ważne, skoro historia jakoś się toczy. A historia dostarcza ważnych punktów, więc wszyscy na planie byli zadowoleni: tzn. oglądamy, jak bohater pomimo wieku dokonuje szalonych rzeczy – skacze z wysokości, wykazuje się odwagą, wychodzi cało ze starcia z dzikim zwierzęciem, a to wszystko dopiero początek. Bohater grany przez pana Harta nadal ma w sobie wszystko to, co czyni go mężczyzną, jest stuprocentowym samcem – po prostu łączy to z byciem uroczym, niezdarnym dużym dzieckiem, dla którego rodzina jest najważniejsza. Nauczy się, jak być lepszym rodzicem w trakcie opowieści, a rodzina na koniec będzie go kochać. Wszystko to, czego widz takich produkcji oczekuje, domaga się i będzie bardziej szczęśliwy, gdy je dostanie -a przynajmniej tak pewnie wynika z analizy komputerowej.
Opisuję ten film tak, jakbym opisywał cały podgatunek, ponieważ taki właśnie Czas na siebie jest. To znaczy: on nie jest sobą, nie ma tożsamości czy charakteru, jest jedynie zbiorem wytycznych, które scenarzysta ustawia tak, by się chociaż troszkę rymowały, ale nikomu na tym nie zależało. Przynajmniej mam nadzieję, że do scenariusza zatrudniono człowieka, nie robota. Miały być konkretne rzeczy na ekranie, one są i to wystarczy. Widownia przecież i tak wyłączy film w połowie albo zaśnie na nim, by po przebudzeniu nawet nie zorientować się, że Netflix włączył im sam kolejną pozycję do „oglądania”.
Coś za często w tym roku oglądam masturbację Kevina Harta.
The Lair
25 sierpnia | Amazon Prime Video
Transfer Luísa Figo: Dzień, który zmienił futbol ("The Figo Affair: The Transfer that Changed Football")
25 sierpnia | Netflix
Są tematy, które nadają się na dokumenty. Ten się nadaje na filmik na YouTube.
Nie żeby było w tym coś złego – opowiadać można o wszystkim, jeśli chcieli konkretnie dokument pełnometrażowy, to nic mi do tego. Zresztą, widzom się podoba takie szczegółowe opowiedzenie o tym, że zawodnik przeszedł z jednego klubu do drugiego, bo ten drugi go kupił. W sensie to wszystko – brak tu uniwersalności, aktualności czy czegokolwiek, co wyniosłoby ten temat ponad ciekawostkę. To nie służy do opowiedzenia pośrednio o niczym innym, niż o zmianie klubu. Coś tam gadają, że każdy klub ma inne wartości, ale i tak wszyscy wiedzą, że te wartości nie mają żadnego znaczenia dla nikogo – i będą zapomniane gdy tylko niesportowe zachowanie, aktorzenie czy inne przewinienia przyniosą korzyść klubowi. Wygrana jest jedyną wartością, można ją osiągnąć w dowolny sposób – jeśli fani chcą, by piłka nożna uosabiała coś więcej i zmiana klubu była decyzją inną niż finansowa, to ta rozmowa musi mieć początek zupełnie gdzie indziej.
Tymczasem – mogliście zrobić pełnometrażowy dokument o sędziowaniu podczas Mistrzostw w Korei i Japonii, to byłoby pasjonujące i byłoby kluczem do opowiedzenia o masie rzeczy. A tak zrobiliście film, który fani piłki włączą, aby leciał w tle. Oni już to wszystko wiedzą przecież. I tylko oni.
Angry Birds Summer Madness - sezon III
25 sierpnia | 4 odcinki po 25 min | Netflix
Tak, już zrobili trzeci sezon w niecałe osiem miesiący. Krótszy w odcinkach, ale każdy z nich jest dłuższy.
I czuć wypalenie twórców. Brakuje pomysłów, historie są banalne i oczywiste, nie zawierają żadnej frajdy czy niespodzianek. Tu i tam zdarzy się sekunda rozrywki, ale to wszystko. W pierwszym odcinku brakuje hajsu na obóz i grozi mu zamknięcie, więc zmuszają Reda do zrobienia reklamy. I ma na to jeden dzień, bo drugiego będzie bankructwo. W następnym odcinku już nikt nie pamięta, że Red uratował obóz i chcą go wyrzucić na podstawie czegoś, co nie ma sensu. Następne odcinki kręcą się wokół poszukiwań skarbu, odcinku Halloweenowego i świątecznego… I żaden z nich nie jest niczym wyjątkowym. Podobało mi się, że biegali nocą po obozie i trafili na faktyczne potwory oraz koncert punkowy odbywający się w tajemnicy, ale tylko dlatego, że to buduje świat tego serialu, że obóz jest takim miejscem, gdzie takie rzeczy są na porządku dziennym – a nie dlatego, że to były fajne sceny, śmieszne czy zapadające w pamięci. Naprawdę widzę potencjał w tym serialu, ale chyba już muszę się pogodzić z tym, że nie będzie on wykorzystany.
A co do świątecznego… Jak to zrobili, skoro miejscem akcji jest obóz letni? Po prostu w sąsiedztwie świnki obchodzą Pigmas, z Mikołajem, prezentami, skarpetą na ścianie itd. Leją sztuczny śnieg, a bohaterowie próbują to naśladować, więc leją pudding waniliowy na domki i udają, że to śnieg. Chuck to je i mówi, że jednak można spożywać żółty śnieg. A szef obozu kradnie prezenty od Mikołaja i trzeba je odzyskać… Twórcom po prostu już nie zależy. Mnie trudno zależeć na czymś takim.
Stąd spadek oceny – podsumowuję nią w końcu całe trzy sezony. Pierwszy był miły, drugi miał pojedyncze odcinki… Ale hej, w tym tempie zdążą jeszcze ze dwa sezony w tym roku wypuścić, może one będą dobre? Zabawne, urocze, szalone? Chciałbym.