M. Night Shyamalan

M. Night Shyamalan

07/04/2019 Opinie o filmach 1

Czyta się "Szamalon".

After I made Wide Awake, the critics said I was worthless. A year later I released Sixth Sense and the same critics called me a master. A year later I released Unbreakable and they called me pretentious. Then I released Sings and they said I was the next Spielberg. After Lady in the Water they said I was an egomaniac and a charlatan. Now, after The Last Airbender, I’m a worthless filmmaker again. When the next movie comes out I’ll [probably] get called a master. And after that they’ll call me a charlatan. It goes back and forth to the point where you can’t really take it seriously. You’re only as good as your last movie, but I feel like I’m at a point in my life [now] where I want to take risks, where I want to make movies that don’t necessarily „work”, where all the elements seem misplaced, and maybe in doing this I can find a new way of expressing myself through movies. A style of filmmaking that is my own and true to my own sensibilities.” – M. Night Shyamalan

1000 lat po Ziemi ("After Earth", 2013)

1/5

Ponoć miał to być film o wycieczce rodzinnej, w której ojciec zostaje ranny i syn musi się przebić przez niebezpieczny las i znaleźć pomoc. A potem wsadzono do tego kosmitów, przestrogę przed niszczeniem Ziemi, dziwne stwory, których jedynym zmysłem jest wyczuwanie strachu, cała historia wystrzeliła w przyszłość, więc dodano jeszcze klimaty postapokalipsy, czego tak naprawdę nie widać, bo chodzą po lesie… A potem jeszcze zatrudniono M. Night Shyamalana, by to reżyserował. Nie powinienem się go czepiać, bo ponoć pomysłodawcą i twórcą filmu był Will Smith, który chciał z syna zrobić gwiazdę letniej superprodukcji, ale… trudno, będę jechał Shyamalana.

Niedawno przypomniałem sobie Znaki w recenzji od Nostalgia Critica – i to niemal ten sam film. Will Smith gra to samo co Mel Gibson, Jaden Smith gra to samo co Rory Culkin (tylko tak 10 razy bardziej), i to w zasadzie wystarczy za komentarz odnośnie poziomu aktorstwa w tym filmie. Cały ton opowieści jest pozbawiony życia i emocji. Co jakiś czas pojawiają się retrospekcje, cholera wie czego, w całkowicie przypadkowych momentach, które nic nie mówią, a gdy w końcu wyjaśni się, o co chodzi, to okaże się, że… były całkowicie zbędne, niewarte zapamiętania i na siłę udziwnione. I najważniejsze: After Earth jest pieruńsko nudne, bo nic się tu nie dzieje. A twórcy nie mieli zielonego pojęcia o budowaniu napięcia, atmosfery zagrożenia lub narracji filmowej, o poczucie smaku nie wspominając. Ktoś za Shyamalana mógł wymyślić jakieś podstawy, ale to on nadał im ostateczny kształt, to on poprowadził aktorów. Wszystko tu wygląda jak film Shyamalana i tyle.

Początkowe przekombinowanie fabuły ma tylko taki skutek, że film zaczyna się pół godziny po rozpoczęciu. Dopiero wtedy trafiają na Ziemię, starszy Smith jest ranny, więc Młody musi przejść na piechotę do drugiej części statku, którym tu przylecieli, i rozbił się on na dwie części, i w tym drugim jest sposób, by wysłać sygnał, i wtedy przylecą po nich i ich uratują. Więc młody wychodzi, i idzie, i biegnie, i idzie… Jestem przekonany, że Randal Graves już nigdy nie nazwie trylogii Władcy pierścieni jako „filmy o chodzeniu”. Przy After Earth filmy Jacksona są jak Szybcy i wściekli.

Braki akcji wypełniono mnóstwem żenady. Starszy Smith siedzi cały czas na fotelu i gada do Młodego, który tam sobie chodzi, bo to przecież nie jest żadną przeszkodą, by był między nimi dialog. Gadanie do krzaczka wcale nie wygląda debilnie, szczególnie podczas kłótni. Ojciec lubi sobie pogadać do syna, nawet gdy ten go nie słyszy. Natrętne retrospekcje pełne pretensjonalności i dialogów, które guzik znaczą, i sprowadzają się do powtarzanie 10 razy tego samego ujęcia). Częste wtrącanie motywu „to MY, tysiąc lat temu, zniszczyliśmy Ziemię”. Absolutnym Królem Żenady w tym filmie jest Jaden Smith, który na przykład widząc zwierzątka lubi do nich pokrzyczeć. Wiecie, w stylu: „Zostawcie mnie w spokoju!”. Coś mi to przypomina…

Były momenty, w których spod tego beznadziejnego aktorstwa i reżyserii wystawał na chwilę dobry film. Jednak szybko był zagłuszany przez kolejny monolog lub dialog, albo flashback, bo czemu nie. Pierwszy moment po rozbiciu, kiedy Młody dochodzi do siebie po szoku, wtedy była cisza, i naprawdę można było to poczuć. Atmosfera lasu, katastrofy i zniszczenia była bardzo wyraźna. Ale szybko zaczęto gadać, przyspieszono tempo i wszystko zepsuto. Albo to: w pewnym momencie siada komunikacja między Ojcem i Synem. I młody musi sobie przypomnieć słowa ojca, jak i gdzie miał iść. Rysuje sobie trasę na ścianie jaskini – materiał na udaną scenę, prawda? A skąd, cały czas słychać łopatologiczny monolog z offu, zresztą ów moment ledwo trwa sześć sekund.

M. Night Shyamalan

Obecnie M. Night Shyamalan znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #220

Top

1. Szósty zmysł
2. Niezniszczalny
3. Split
4. Glass
5. Osada
6. Znaki
7. Wizyta
8. Where Paradise Is Home (Wayward Pines)
9. 1000 lat po Ziemi
10. Zdarzenie
11. Ostatni Władca Wiatru

Ważne daty

1970 – urodziny Manoja (Indie)

1987 – do tego momentu Manoja ukończył ponoć 45 filmów domowych

1992 – debiut pełnometrażowy Manoja

1993 – małżeństwo

1996 – urodziny córki

2005 – Manoj trzeci i ostatni raz rezygnuje z kręcenia którejś części Harry’ego Pottera

2021 – Manoj zrobił nowy film i robi kolejny

Glass (2019)

5/5

Niełatwy, ale bardzo szczery. Wybornie skonstruowany, z wybitną ścieżką dźwiękową. Superbohaterów jeszcze nigdy nie było tak łatwo pokonać…

Nadludzko silny Człowiek w płaszczu w końcu spotyka Bestię – równie silną i dziką osobę, która porywa młode kobiety. W ich starciu przeszkadza jednak policja. Obu zamykają w psychiatryku, gdzie pani doktor stara się im pomóc, zanim sąd przejmie nad nimi kontrolę. Pojawia się pytanie: czy ci ludzie są tacy, czy tylko w to wierzą? Można ich wyleczyć?

Glass jest filmem wyjątkowym. Prezentuje się on widzowi, ale ukrywa przed nim bardzo dużo. Do tego stopnia, że aż do końca nie można powiedzieć, o czym on jest. Trzeci akt udziela odpowiedzi i nadaje kształtu, jest to uzasadnione w każdy możliwy sposób (fabularny, artystyczny, narracyjny, przez pryzmat postaci) i wymaga zaufania ze strony odbiorcy. To nie jest film, do którego należy podchodzić z cynizmem. Szczególnie dlatego, że koniec końców opowiada o nadziei, niczym komiksy z Supermanem. Nadziei, że on jest wśród nas – albo, że każdy nim może zostać.

Nowy film Shyamalana był w produkcji od dwóch dekad i jestem ciekaw, jak bardzo czas wpłynął na ostateczny kształt tego tytułu. Jest w nim silny motyw autobiograficzny, w końcu opowiada o roli wiary w kogoś wyjątkowego. To wizja świata superbohaterskiego, w którym pytamy: Czy Kapitan Ameryka byłby sobą, gdyby nikt w niego nie wierzył?. Trochę jakby Shyamalan opowiadał sam o sobie i o tym, jak trudno jest mu wrócić do kręcenia udanych filmów po serii wtop. Na przykładzie swojej trylogii pokazuje, jak wielka siła kryje się w takim zwątpieniu.

Glass to list miłosny do ludzi, w których nikt nie wierzył. Ważny temat ujęty w pomysłowy i niełatwy sposób. Film na piątkę!

Początek

Jest coś w tych filmach Shyamalan, że uwielbiam zwracać uwagę na to, jak one się zaczynają. Glass zaczyna się w starym budynku – a wśród jego elementów pojawia się twarz. W oddali, ale zaraz widzimy całą osobę. Wchodzi ona do pomieszczenia, z naszej lewej do prawej. Nie zatrzymuje się w naszym centrum, wymusza na nas zwrot głowy, domaga się naszej kompletnej uwagi.

Reasumując: kamera przekręciła się nieco w prawo. I to wszystko, ale to już wystarczyło!

Niektóre z osiągnięć

O wielu nie mogę tutaj napisać, zostały one skierowane wyłącznie do widzów i trzeba je odkryć samemu. Mogę napisać za to, że scenariusz ma wiele mocnych punktów – jak choćby obecność każdej postaci w punkcie kulminacyjnym, albo to, że każda z nich jest w swoim mniemaniu bohaterem tego filmu. Narrację oparto wyłącznie na protagonistach. Pomyślcie o tym, to wcale nie jest takie proste!