Roland Emmerich

Roland Emmerich

22/04/2018 Opinie o filmach 1

I came to film school in 1977 when directors like Fassbinder and Wenders were everybody’s heroes. But it was also the time that Star Wars and Close Encounters came out, and these were the seminal movies for me. Everybody is always so careful about these things. I mean, I’m good friends with Wim Wenders, but it doesn’t mean I have to like his movies. Some of them, I like. Most of them, I find boring. And I would tell him that to his face.” – Roland Emmerich

Gwiezdne wrota ("StarGate", 1994)

4/5

Sympatyczne kino przygodowe. Łatwo mu sporo wybaczyć.

Doktor Jackson jest lingwistą i został zatrudniony do odczytania znaków znalezionych na tytułowej tajemniczej maszynie, którą odkopano w Afryce. Dzięki jego pomocy dowiadujemy się, że maszyna służy do podróży w odległą część galaktyki – ale dokąd konkretnie? Co tam się znajduje? Nie wiadomo. Wysłana zostaje grupa ludzi z zadaniem poznania drugiej strony Gwiezdnych Wrót, a Jackson znajdzie się wśród nich – nic go w końcu nie trzyma po tej stronie.

Inną postacią podobnie pogłębioną jest generał O’Neil, który stracił syna i żyje w depresji, dlatego decyduje się przekroczyć wrota razem z Jacksonem. Ten drugi dostaje swoją podróż osobistą w trakcie filmu, to trzeba przyznać. Przeżywa przygodę i zyskuje sens życia, O’Neil z kolei… Jego strona właściwie nie jest adresowana niemal do końca filmu i nigdy nic z nią nie robią. To taki przykład, że twórcy wiedzieli, co robili, jeśli chodzi o tworzenie dobrego kina, ale nie robili tego do końca.

Będę więc nieco bronić tego obrazu, chociaż ma swoje błędy i niedorzeczności, ale są one… Sympatyczne. Nieprzesadzone. Nie są liczne i przeważnie użyto ich, aby podbić emocje, nie z powodu lenistwa. Autorzy umieli trzymać sprawę prosto, bez wnikania w szczegóły i posługiwania się pseudonauką – postawiono zamiast tego na przygodę i osiągnięto sukces, bo to tytuł zagadkowy, tajemniczy, momentami zahaczający nawet o horror. Odkrywanie sekretu, nowego świata i nowych rzeczy, temu towarzyszy autentyczna ekscytacja, nieznane w „StarGate” fascynuje. Historia, która z tego wynika, jest ogromna – ale wciąż za mała jak na taki świat i jego potencjał (naprawdę dobrze, że wzięto ten film i rozwinięto go w serial telewizyjny!).

StarGate” ma swoje zalety. Ma też minusy, ale trudno się na ten tytuł gniewać – jak można się nie uśmiechnąć na widok Kurta Russella uczącego obcą cywilizację palić papierosy?

Roland Emmerich

Obecnie Roland Emmerich znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #257

Top

1. Gwiezdne wrota
2. Dzień Niepodległości
3. 2012
4. Moonfall
5. Dzień Niepodległości: Odrodzenie
6. Pojutrze
7. 10.000 B.C.
8. Godzilla

Ważne daty

1955 – urodziny (Stuttgart, Niemcy)

1974 – premiera takich filmów, jak Płonący wieżowiec i Trzęsienie ziemi, które Roland wymienia jako swoje ulubione

1977 – Roland uczęszcza do szkoły filmowej w Monachium, skończy w 1981 roku

1984 – debiut pełnometrażowy (najdroższy film w historii Niemczech)

1990 – Sylvester Stallone po seansie filmu Rolanda Księżyc 44 zacznie go polecać w Hollywood, co sam reżyser nazwie początkiem swojej kariery

2017 – małżeństwo

Moonfall (2022)

2/5

Ten tytuł umożliwia zrozumienie, na czym polega guilty plessure. Albo eskapizm. To produkcje rozgrywające się w świecie, gdzie nie obowiązują zasady naszego świata. Czy to logika, fizyka, biologia – wszystko działa na zasadzie „tak, jak mi się wydaje, że powinno”. I muszę przyznać, jakbym trafił na film o studiach, gdzie idziesz na nie po to, bo chcesz i uczysz się samych przydatnych rzeczy, inni studenci też tacy są jak ty, nauczyciele zawsze przychodzą (i to na czas), a na egzaminach są tylko rzeczy, które były na wykładach, administracja nie istnieje… To bym oglądał cztery razy dziennie. Ale jeśli macie inne fantazje, np. że mama będzie z was dumna, bo uratowaliście świat, chociaż nikt nie chciał was słuchać i wam wierzyć, a nawet polecieliście w kosmos bez żadnego przeszkolenia i pomagacie autentycznym astronautom, którzy bez zastanowienia powierzają własne życie w wasze ręce, gdy wy się bawicie w Michaela Collinsa – to Moonfall jest dla was. Na potrzeby waszej fantazji zmienili nawet strukturę Księżyca.

Później to zostało jeszcze podkręcone, w celu dodania akcji – wielokrotnie w ten sposób przekreślono powyższą fantazje, ale to nie ważne! Bohater realizuje marzenie, leci w kosmos i jako jedyny krzyczy: „To się nie uda, aaaa!!!”, więc tak w sumie do dupy z takim bohaterem, ale za to jest dramatycznie! Dorzucono też inne wątki i postaci, żeby więcej się działo. W ten sposób będzie ciekawiej, prawda?

Produkcja jest kompletnym bałaganem, który pomimo starań nie umie zrobić bohaterów ze zwykłych ludzi i umieścić ich w środowisku, w którym ich bohaterstwo faktycznie będzie osiągnięciem. Do tego jeszcze narzucono zachwycające widoki wynikające z koncepcji (Księżyc blisko Ziemi), ale nie są one umieszczone wewnątrz akcji, zamiast tego one ją stopują, bo oto przez przypadek następuje moment, gdy stoimy i patrzymy, aby podziwiać majestat katastrofy wyprutej z tragedii, bólu, smutku, apokalipsy której zapobiegnięcie byłoby osiągnięciem dla bohaterów, bo po co. Im ma się udać i wszyscy inni mają się cieszyć, resztę trzeba wyciąć.

Nadal trzeba oddać panu Emmerichowi, że tworzy oryginalne produkcje – nawet jeśli według podobnych schematów, tylko coraz to gorzej. W ogólnym kontekście nie ma to znaczenia, ale tu i teraz, dziś – nie mamy wiele produkcji sci-fi i disaster cinema opartych na nowych konceptach, takich jak Księżyc zmieniający trajektorię z elipsy w pomniejszający się okrąg. Nie mamy często okazji do oglądania, jak rzeczy się kończą, niszczą, ludzie mierzą się z absolutem – na szczęście na Emmericha zawsze można liczyć, tylko w tym kontekście lepiej włączyć inne jego produkcje. Moonfall przynajmniej jest bardziej pobudzający od takiej kontynuacji Dnia niepodległości. Głupoty i absurdy ważą tu więcej niż Wędrowiec, ale przeszkadzają one tylko dlatego, że żadne emocje nie spychają ich na drugi plan, a aktorzy wyraźni sikają po nogach ze śmiechu od 30 minuty filmu. I tak długo wytrzymali, ale moment: „Dobra, Samwell Tarly leci z nami w kosmos” był dla nich przesadą.