Ranking festiwali filmowych

Ranking festiwali filmowych

17/06/2023 Blog 0

Jakie są w Polsce festiwale? Co je między sobą odróżnia, co je wyróżnia, za co je sobie cenię i o czym wiedzieć, zanim tam się pojedzie?

I dla łatwości łączę tutaj festiwale i przeglądy filmowe w jedno – generalnie chodzi mi o każdą imprezę, gdzie oglądasz dużo filmów naraz. Przede mną wciąż Tofifest, American Film Festival, Camerimage, Animator, Koszalin i Krakowski Festiwal Filmowy, żeby nie zacząć wymieniać zagranicznych: Berlin, Cannes, Wenecja, Toronto wciąż przede mną. Poniżej zobaczycie skrót moich wrażeń z dotychczasowych doświadczeń na festiwalach, o każdym z nich pisałem lub nagrywałem szerszą relację i tam zapraszam po więcej szczegółów. Termin „ranking” też należy traktować raczej jako sugestię (z wyjątkiem pierwszego miejsca). To powiedziawszy:

#11 Doksy, czyli Docs Against Gravity (MDAG) | Byłem w 2023 roku

Co to za festiwal dokumentów, gdzie nie grają dokumentów? Odpowiedź: MDAG. Chyba że zdefiniujecie dokumenty jako produkcje pobieżne, niezainteresowane niczym, niewzbudzające waszej ciekawości, nie rozwijające waszej wiedzy, za to zadowolone utwierdzaniem was w przekonaniu, że wiecie już wszystko na dany temat, co tylko jest. Albo tytuły z gotową tezą, którą dopasowują do rzeczywistości. Ewentualnie twory nastawione tylko i wyłącznie na to, by widz się pośmiał albo posmucił. I zapomniał pięć minut później, że się śmiał albo płakał. Innymi słowy: to nie festiwal, to niedzielna telewizja po obiedzie. I zbrodnia przeciwko faktycznym dokumentom. Jedna wielka strata czasu.
 
Info: maj, Warszawa i inne duże miasta, karnet za 264 złote, Kinoteka i kilka innych kin w centrum Warszawy, bardzo mało czasu między filmami
 
Plusy: wykłady, promocja zdrowia psychicznego, sekcja VR, wersja online, pakiety biletów, plakaty dla wielu filmów na ścianach kin…
Minusy: …tylko te plakaty są słabe jako plakaty, filmy, brak prezentów do karnetu, brak prelekcji, Q&A niewarte uwagi

#10 Transatlantyk (byłem w 2019 roku)

Rok po moim pobycie tam przenieśli imprezę do innego miasta – ja się jeszcze załapałem na Łódź i Manufakturę, więc okoliczności były ładne. Sam festiwal to w zasadzie wyjście do kina, czasem jakieś spotkanie z reżyserem się trafi. Rano odbierałem bilety na następny dzień, pięć filmów dziennie, tani karnet (wtedy 60 złotych dla studenta!) i rzut pociągiem od Warszawy. Teraz to się znajduje w Katowicach, a ja nie wiem, gdzie to jest.
 
Info: chyba festiwal nieaktywny już 🙁
 
Plusy: tanio
Minusy: brak charakteru, większych cech charakterystycznych, zalet – ot, można wpaść i tyle; festiwal w stylu takim, że jak robią retrospektywę czyjąś, to pokazują trzy filmy z 50, które ta osoba zrobiła

#9 Dwa Brzegi (byłem w 2018 roku)

Przede wszystkim piękne, malutkie miasto (Kazimierz Dolny, złożone dosłownie z jednego zakrętu w lewo) wypełnione bosymi malarkami na ulicy, lasami, galerią sztuki w tamie oraz potężną rzeką Wisłą. Do tego pole namiotowe. Na minus brak karnetu, a więc drogo, jeśli człowiek chce zobaczyć ludzką ilość filmów; oraz koszmarne warunki stania w kolejce. Po bilety rano trzeba stać, do kina trzeba stać, a film się kończy z opóźnieniem (bo reklamy plus niepotrzebne przemowy przed filmem, prelekcja sprowadzającego się do „No to pogadamy po filmie w namiocie obok” rozciągnięte na 10 minut i więcej), więc przychodzisz o 14:00 na film o 14:15 i stoisz w kolejce, poprzedni film się kończy o 14:30, dopiero zaczynają wpuszczać (na szczęście reklamy już lecą, nie czekają z tym, aż wszyscy usiądą) – i to wszystko w pełnym słońcu oraz towarzystwie komarów i innych latających. I te opóźnienia są codziennie, im później tym większe.
 
Info: brak karnetu, przełom lipca i sierpnia, Kazimierz Dolny, pokazy plenerowe, pole namiotowe tuż obok „kina” (bo to dwa namioty, a nie kino), nowości z festiwali drugiej kategorii i jedna czy dwie perełki, które są znane
 
Plusy: gazetka festiwalowa i codziennie były wyniki plebiscytu publiczności, na gali zamknięcia pokazali zwycięski krótki metraż, piękne miasto, ulotka rozpisująca spotkania z reżyserami
Minusy: bilety do kupienia oddzielnie (więc za te same pieniądze zobaczycie połowę filmów niż na innych festiwalach, gdzie są karnety), upał, mało miejsc w cieniu

#8 Festiwal Polskich Filmów Fabularnych (FPFF w Gdyni) (byłem w 2022 roku)

Czyli święto polskiego kina, które odbywa się w trzech miejscach w Gdyni – Multikinie, Teatrze oraz małym kinie studyjnym. To ostatnie jest dostępne w większości tylko dla dziennikarzy, Teatr wymaga specjalnej akredytacji do wejścia i pokazy tam zaczynają się z półgodzinnym opóźnieniem (10 minut bez powodu, a potem przedstawiają 40 ludzi pracujących nad filmem, makijażystki, treserów psów, goferów itd.), którzy powoli i pojedynczo wchodzą na scenę, potem reżyser jeszcze gada i dopiero film się zaczyna, więc niby najlepsze warunki oferuje Multikino, ale jednak to w Teatrze czujecie, że jesteście na festiwalu i widzicie te wszystkie gwiazdy polskiego kina, jak Jerzy Skolimowski. Moja rada: kupcie akredytację pozwalającą na wstęp do Teatru i wybierajcie miejsce na samym dole balkonu – będziecie mieć przynajmniej miejsce na nogi. To gigantyczna sala na prawie 1000 miejsc, ale miejsca na nogi nie ma prawie w ogóle – będą was kopać w plecy, tak po prostu przechodząc za wami.
 
Info: Gdynia, środek września, karnet w kilku wersjach (do 450 zł), teatr 12 minut na piechotę od dworca kolejowego, pięć minut od morza, impreza od rana w poniedziałek do soboty wczesnym wieczorem (a potem jest Gala rozdania nagród), społeczność jest głównie wiekowa, młode osoby są tam tylko w dwóch wypadkach (studenci szkół filmowych, mających zniżkę, albo towarzyszą babciom lub rodzicom, którzy lubią ten festiwal), koniecznie postawcie sekcję mikrobudżetów ponad konkurs główny, jest też gazetka festiwalowa (ale głównie jest) i wpadnijcie do knajpy meksykańskiej na Paellę
 
Plusy: prezenty do karnetu (chociaż koszulkę to trzeba dokupić oddzielnie), autobus specjalnie podstawiony tylko dla widzów, by mogli wygodnie (i ekologiczniej) przemieszczać się między Multikinem oraz Teatrem, do karnetu dodają butelkę na wodę i na miejscu można sobie dolewać (bo ekologia), w teatrze jest też darmowa kawa (do wyczerpania zapasów, co się działo około tej 18), jest nawet bar mleczny wewnątrz teatru (ukryty jak pieron, ale jest), działająca aplikacja na telefon zastępująca inne metody obsługi festiwalu (np. rezerwację filmu – od 7:30 rano, albo szukanie info o danym filmie)
Minusy: atmosfera polskiego kółka wzajemnej adoracji, całkowicie odklejonej od rzeczywistości; najgorsza widownia, jaką widziałem – oklaskująca dialogi i sceny, które nie mają sensu w kontekście całego filmu, ale oni nie oglądają filmów, tylko sceny; nie słyszą dialogów, tylko pojedyncze słowa; a gala rozdania nagród to taka żenada, że nie da się patrzeć; w Teatrze filmy standardowo zaczynają się z opóźnieniem 30 min, a spotkania z twórcami odbywają się na korytarzu teatru, gdzie co chwila im przerywa automatyczny głos ogłaszający „za 30/15/pięć minut zacznie się film pod tytułem TYTUŁ w reżyserii REŻYSERA”, co cholernie bawi i zaskakująco celnie reprezentuje polskie kino.

#7 Święto Niemego Kina (byłem w 2018 roku na weekend)

Czyli jedyny festiwal, gdzie jest muzyka grana na żywo. I są to autorskie interpretacje muzyków zaproszonych do uczestnictwa w pokazach, a ich styl czy gatunek jest naprawdę szeroki. Do tego przede wszystkim tani karnet i możliwość oglądania odrestaurowanych klasyków na dużym ekranie, a także odkrywanie tytułów, które nie przeszły do ogólnej historii kina.
 
Info: Warszawa, kino Iluzjon, obecnie końcówka października (ja byłem, gdy grali na wiosnę, potem chyba pandemia to przesunęła)
 
Plusy: muzyka na żywo, prelekcje, tani karnet (50 złotych?), prawie najlepsze kino w Warszawie
Minusy: w sumie Iluzjon co miesiąc oferuje coś na tym poziomie, nic szczególnego 😉 od biedy: nie ma za bardzo wyboru, co zjeść w okolicy między filmami

#6 Letnia Akademia Filmowa (LAF) (byłem w 2018 roku)

Najbardziej wyluzowany festiwal – bez nagród, z konkursem na prelegenta (więc są to amatorzy, ale hej, są za to nagrody, więc się starają – a jak zaczną sadzić spoilery, to się ich zaklaskuje, aż zamilkną), sale kinowe zorganizowane w pierwszych trzech budynkach z czterema ścianami i sufitem, jakie znaleźli: jest więc to np. sala gimnastyczna w szkole. I pod ścianą leżą maty do ćwiczeń, jak chcesz oglądać na leżąco w spoconej macie nie mytej od 1953 roku, to śmiało. Siedzisz i ktoś zasłania ci widok? Przesuwasz krzesło, bo te są prostymi, rozkładanymi krzesełkami. W tym wszystkim jest tylko jedno takie prawdziwe kino, a poza tym: dużo przyrody, kościół na wyspie, można się podczepić do liny i przelecieć nad jeziorem, pójść na kajaki… To naprawdę miła odmiana, być na festiwalu, gdzie między filmami człowiek przechodzi przez park.
 
Info: wakacje, miasto o nazwie Zwierzyniec (dwie przesiadki od Lublina, ale jest też bezpośredni pociąg), pole namiotowe, konkurs na prelegenta
 
Plusy: karnet za 200 złotych z prezentami, do siedmiu filmów dziennie, natura, pole namiotowe
Minusy: jak ja byłem, to grali głównie powtórki z tego, co było dostępne dużo wcześniej w kinach studyjnych, niewiele miejsc by zjeść (głównie namiot z grochówką i kiełbasą z grilla) i często najpierw idziesz na film, a knajpę ze śniadaniem otwierają po pierwszym filmie), spotykasz turystów zamiast kinomanów

#5 Pięć Smaków (byłem w 2016 roku)

Tutaj mała dygresja, bo byłem, ale nigdy w całości. Parę filmów w edycji online widziałem, na weekend wpadłem, ale nie czułem, żebym tam BYŁ. Technicznie rzecz biorąc byłem, parę filmów widziałem, kurczaka w pięciu smakach z budy zjadłem. Stąd nazwa festiwalu zresztą, ale nadal planuję tam jechać na całość, by BYĆ. Przede wszystkim można tutaj zobaczyć filmy z tych mniej znanych krajów Azjatyckich, jak Indie, Tajlandia, Kambodża czy Malezja – zapewne to będą nawet wasze pierwsze filmy z tych krajów. Jest sklepik z gadżetami oraz atrakcje w stylu Azjatyckiej Nocy Horrorów. Ponad to prelekcje faktycznie wprowadzające w świat filmu, dzięki którym mogliśmy na odległość poznać panią Jagodę Murczyńską, zanim zmarła. Plus: zawsze będę miał do nich szacunek za to, że dali retrospektywę Edwarda Yanga, jakkolwiek niedorzeczne to się może wydawać.
 
Info: Warszawa (Kinoteka i Muranów) i inne miasta, listopad, kino azjatyckie, karnet z prezentami, wersja online
 
Plusy: naprawdę można odkrywać nowe kino azjatyckie, prelekcje, spotkania z reżyserami na luzie
Minusy: wersja online nie jest pełna, ale to w sumie prawie zawsze tak jest

#4 Warszawski Festiwal Filmowy (WFF) (byłem w 2022 roku)

Ponoć to bardzo popularny festiwal, tylko jak ja byłem, to były akurat pustawo. Ogólnie to festiwal jest poza widzem, bo ten tylko chodzi sobie na filmy, a dyrektor, gala otwarcia, spotkania z twórcami – to jest za zamkniętymi drzwiami. Wyjątkowo mało festiwalowy ten festiwal, nawet kino nie wygląda inaczej. Są tylko wolontariusze, którzy zapraszają w trzech językach na seans, to wszystko. Brakuje też karnetu, jest tylko akredytacja dziennikarska i z opowieści znajomych były problemy, aby ją odebrać, gdy już była zatwierdzona. Co oznacza, że jeśli chcecie zobaczyć normalną ilość filmów, to płacicie tysiąc złotych. Ponad to trzeba przypomnieć wpadkę ze sprzedawaniem biletów na film, którego nie mieli – i grali głupa do samego końca, ogłaszając zmianę w programie trzy godziny wcześniej (że puszczą wtedy inny tytuł). Niemniej, to faktycznie jedyny festiwal w Polsce, który pokazuje premiery – inne zadowalają się odgrzewaniem tego, co pokazali już za granicą, ale tutaj oglądacie premiery z całego świata, jako pierwsi na świecie. Nawet jeśli te premiery są drugiej kategorii i nowości znanych reżyserów tutaj nie znajdziecie.
 
Info: październik, Warszawa, od 11 w piątek do wieczora w następną niedzielę, ogłaszają program cztery tygodnie wcześniej i od razu ruszyła sprzedaż biletów, Złote Tarasy i Atlantic, filmy trwające najczęściej w okolicy półtorej godziny, właściwie każda sekcja jest godna uwagi – ale sprawdźcie debiuty, konkurs główny (!) i dokumenty.
Plusy: brak reklam!, premiery z całego świata, sekcje autentycznie się wyróżniają i są ciekawe
Minusy: 936 złotych za 47 filmów, mało festiwalu w tym festiwalu, brak karnetu i czegokolwiek w prezencie do niego (chociaż jest wygodny program), rozpoczęcie sprzedaży w momencie ogłoszenia programu to też kiepski pomysł

#3 Off Camera (byłem w 2023 roku)

Ot, zwykły festiwal, którego główny wyróżnik odbywa się w trakcie filmów, więc trzeba wybierać, czy chce się iść na jakieś spotkanie albo panel, albo na film. A że film jest najważniejszy, to dla mnie niewiele się tu działo. Plusem jednak jest sam dobór filmów, ponieważ tutaj oglądałem same nieznane mi tytuły, nieznanych twórców i naprawdę odkrywałem kino. To serio festiwal bez kija w dupie, który ma np. NH, gdzie boją się kina amerykańskiego czy anglojęzycznego, a jak pokazują film z Kanady, to muszą prześledzić drzewo genealogiczne reżysera i odkryć, że jest w 8% Haitańczykiem. Na Off Camerze serio czułem, że po prostu liczy się jakość filmu i tyle. Niestety, ten festiwal ma inny rodzaj kija w dupie – taki, który zmusza go do robienia pompy z samego siebie. To festiwal dla kilku tysięcy ludzi, z salami kinowymi na sto osób, a z każdej strony byłem atakowany sloganami bardziej pasującymi do poniedziałkowych hitów na Polsacie, a nie festiwalu filmowego. Przez to miałem poczucie, że ten festiwal robi wszystko pod inwestorów, łącznie z zapraszaniem gwiazd tylko po to, aby były, chociaż nic ciekawego nie mówią, a same filmy i widzowie to element, który jest, żeby być.
 
Info: Kraków, Kino pod Baranami oraz MOS (przede wszystkim te dwa kina), przełom kwietnia i maja, program ogłaszają półtora tygodnia wcześniej, karnet sprzedawany już w grudniu, brak polskich tytułów (w sensie tłumaczenia), rezerwacja całą dobę na następny dzień, polecam sekcję Amerykańscy niezależni, odradzam kino pod Baranami (fotele na jednym poziomie i wszyscy tam sobie nawzajem zasłaniają obraz) i wpadnijcie na power śniadanie do Fitagain na rynku oraz na taco do budy koło MOS-u
 
Plusy: tanio (karnet 240 złotych, jeśli kupicie już w grudniu i macie odpowiednią kartę kredytową), całość w okresie majówki (więc musiałem brać tylko trzy czy cztery dni wolnego, aby być na całym festiwalu), dużo leżaków na placu (można odpocząć), panele dyskusyjne i różne szkolenia pozwalające poznać twórców osobiście
Minusy: całość w okresie majówki (więc jest w chuj tłoczno w tym Krakowie), centrum Krakowa jako lokalizacja, ceny Krakowskie, brak prezentów, program to nieczytelna książeczka, 10 minut i więcej reklam przed filmem (szczególnie kronika, która robi świetną robotę w żałowaniu, że się tam jest, bo organizatorzy z całych sił robią kurwę ze słowa „niezależne”), to nie jest festiwal dla niepełnoprawnych na wózku (brak windy Pod Baranami, MOS ma windę ale brak miejsca na wózek)

#1 Splat Film Fest & Nowe Horyzonty (ostatni raz byłem w 2022 roku)

Pierwsze miejsce musi tak właśnie wyglądać, ponieważ oba te festiwale mogę skomentować tymi samymi słowami: tak właśnie powinien wyglądać festiwal filmowy! Splat robi to poprzez klimatyczne dekoracje, wolontariuszy przebranych tematycznie do każdego filmu, który tam pokazują, po korytarzu chodzą potwory z którymi można sobie zrobić fotkę, na końcu jest impreza i wszyscy są uwaleni w sztucznej krwi, każdy może zabrać dynię do domu… Tego jest po prostu masa, nawet sama dyrektorka tańczyła ze szkieletem. A Nowe Horyzonty? Są zupełnie inne: czyste, nowoczesne i artystyczne, wręcz do przesady – to festiwal kina niszowego, gdzie zwala się pół Polski i każdy myśli, że jest z tego powodu wyjątkowy. Zarozumialstwo lekko unosi się w powietrzu, ale jednak w ten przyjemny sposób, tam można spotkać najwięcej nowych przyjaciół-kinomanów. To też najbardziej intensywne doświadczenie festiwalowe w kraju – pięć filmów dziennie, niektóre mogą trwać trzy godziny i więcej, po wszystkim chlanie w klubie festiwalowym, śpisz dwie godziny i wstajesz, bo trzeba zarezerwować filmy na następny dzień. Tutaj tworzą się historie – tutaj chociażby pobijecie osobisty rekord w najdłuższym filmie, jaki zobaczycie na jedno podejście. Najważniejsza zaleta to jednak organizacja: karnety, film zaczyna się o czasie i nie można się spóźniać, są za to nawet kary, wolontariusze przeszukują sale i wypatrują wolnych miejsc dla ostatnich widzów itd. Najprzyjemniejszy jest jednak system planowania filmów, które planujesz obejrzeć i jak je sobie zorganizować. Nowe Horyzonty mają wygodny katalog, gdzie to wszystko sobie z satysfakcją układasz, podczas gdy każdy inny festiwal wymaga masy pierdolenia się i walki z chaotycznie ułożonym repertuarem. Tego nie da się opisać, Nowe Horyzonty po prostu robią to DOBRZE i co roku żałuję, że nie jadę na NH, bo nie mogę uczestniczyć właśnie w tym układaniu sobie programu. Oba te festiwale robią swoje po prostu we właściwy sposób: czujesz, że jesteś na prawdziwym festiwalu, że otaczają cię ludzie świadomi tego, gdzie są. Wszystkie inne imprezy tego typu powinny iść w kierunku wyznaczonym przez NH i Splat.
 
Ponadto: zaraz po tym, jak skończyła się ostatnia edycja NH, to budynek miał mieć kompletny remont i możliwe, że w tym roku to będzie syf, ale wcześniej był cudowny.
 
Info o NH: koniec lipca, Wrocław, Kino Nowe Horyzonty, karnet 430-440 złotych, program ogłoszony miesiąc wcześniej (dokładny termin imprezy już rok wcześniej), filmy głównie z Cannes, Rotterdamu & Berlina, slow cinema, rezerwacje na nowy dzień schodzą w 3 sekundy i to nie jest przesada, koniecznie wpadnijcie do Central Cafe na naleśniki.
Plusy NH: Wrocław, samo kino (chociaż byłem tam przed remontem i nie wiem, jak ten nowy budynek), masa fajnych ludzi, wspaniały i doskonały system rezerwacji, wzorowa organizacja, co najmniej dwie sale z zakrzywionym ekranem, dodatkowe atrakcje w stylu puszczania filmu trwające prawie 40 godzin na ścianie korytarza albo spanko w Kościele, tam faktycznie człowiek jest akceptowany ze swoimi filmowymi dziwactwami
Minusy NH: brak oznaczeń gatunkowych (idziesz na dokument i myślisz, że idziesz na fabułę), kij w dupie zmuszający organizatorów do wydziwiania przy opisywaniu filmów (powyższy przykład z Kanadyjskim reżyserem i podkreślaniem jego haitańskich korzeni), brak pola namiotowego na dachu i ostatnio przestali dawać prezenty (a kiedyś były kosmetyki, torby, skarpetki [to w 2020], magazyny filmowe i koszulka)
 
Info o Splat: okolice Halloween, karnet za 250 złotych z prezentami (koszulka do kupienia osobno), Warszawa (Kinoteka) i Wrocław, od środy do niedzieli, filmy nie tyle horrorowe ile… dziwne – ale horrory też
Plusy Splat: no kurwa, tak powinien wyglądać festiwal filmowy, można przyjść ze sztuczną papugą na ramieniu i będziesz pasować, jak brakuje ci trumny to możesz tam dostać, wersja online, spotkanie z reżyserami bez pompy, mnóstwo niespodzianek do odkrycia samemu
Minusy Splat: wolontariusze nie byli zadowoleni (np. nie każdy chciał się przebierać, ale był na to nacisk), w sumie skromnie pod względem filmowym