Good Time (2017)
Miasto nocą
Bracia Salfdi już nie gloryfikują ludzi namawiających innych, żeby ci popełnili samobójstwo. To dobrze, ale nadal nie umieją tworzyć dramaturgii.
Ich nowy film kończy się mniej więcej na samym początku: oto Connie ma brata, który jest niepełnosprawny umysłowo. Postanawia więc zrobić najbardziej logiczną rzecz na świecie, czyli napaść na bank z bratem. Ten oczywiście nie wytrzymuje napięcia i trafia do więzienia, a Connie próbuje zebrać kasę, aby go wyciągnąć zza kratek. I to wszystko. Nic więcej już się nie dzieje, tylko trzeba poczekać tak z półtorej godziny, aż film się skończy.
Teoretycznie dramaturgia opiera się na tym, czy mu się te pieniądze uda zebrać, ale to nie pociągnie ze sobą żadnych konsekwencji. Jak zbierze pieniądze – wtedy pewno napadną nowy bank i historia zatoczy koło. Mało ciekawe. A jak mu się to nie uda… To poczekamy, aż brat sam wyjdzie i wtedy dopiero napadniemy na bank. Prawdopodobnie. Nic w filmie nie ewoluuje i nie zmienia się, cały czas dzieje się to samo. Cel nie ma tu znaczenia, podróż nie ma tu znaczenia. Ponoć jest w tym portret biedoty, która nie ma innych wyjść w życiu, niż działać poza prawem, ale brakuje tutaj poznania bohaterów i wyboru, jaki mają. Bank nie jest tu ostatecznością, tylko prezentem dla wszystkich ludzi lubujących się w żartowaniu z absurdów na dużym ekranie.
Chcę jednak podkreślić, że coś w tym filmie chciano zawrzeć, bo niektóre obserwacje nie dają mi spokoju. Dla przykładu bohater w jednym momencie trafia do domu pewnej rodziny. Tak, domu, z piętrem i w ogóle. Chce skorzystać z telefonu, ten jednak musi być podpięty cały czas, bo bateria szybko pada (mówimy o smartfonie). Chwilę spędza w pokoju, gdzie nie działa światło – jak mieszkańcy chcą tam być i coś widzieć, to włączają niedziałający telewizor (na kineskopie jest tylko szum wtedy). Jednocześnie taka rodzina posiada w salonie telewizor rozmiarami zbliżony do ściany za moimi plecami niż monitorowi, na który teraz patrzę. Tam bohater ogląda program rozrywkowy, w którym to kamera śledzi policję podczas interwencji. Kobieta na ulicy atakuje gliniarza nożem, inny rzuca się na kobietę, nóż ląduje w jej podbrzuszu. Connie mówi wtedy: „Przełącz, nie chcę słuchać, jak będą starali się to uzasadnić” – a chwilę potem nasz bohater robi coś podobnego, niemal identycznego pod względem ruchu ciał. Takich szczegółów jest troszeczkę w całym filmie i albo to był przypadek, a bracia reżyserzy nie mają pojęcia, jak działa kamera* albo próbowali powiedzieć coś, czego za cholerę nie mogę dojść.
Chcę pochwalić rolę Roberta Pattinsona oraz rys jego bohatera. To inteligentny, szybki, charyzmatyczny człowiek, który cały czas spada z deszczu pod rynnę. Radzi sobie z problemami tworząc tym samym dwa następne. Biega, ryzykuje, improwizuje i nie śpi. To jest ciekawa i wyrazista postać, trzeba oddać. Umie trzymać uwagę na sobie w trakcie seansu. Reszta „Good Time” za to szybko z pamięci mi wyleci. Historia prowadzi donikąd, ale styl może się podobać.
*co jest prawdopodobne. W końcu cały film nakręcili na maksymalnym zoomie.
Najnowsze komentarze