Orson Welles

Orson Welles

12 listopada 2018 Opinie o filmach 0

Miał legendarny głos. Malował, miał ojca alkoholika i raz zjadł osiemnaście hot-dogów naraz.

I think I’m… I made essentially a mistake staying in movies, because I… but it… it’s the mistake I can’t regret because it’s like saying, „I shouldn’t have stayed married to that woman, but I did because I love her.” I would have been more successful if I’d left movies immediately. Stayed in the theater, gone into politics, written–anything. I’ve wasted the greater part of my life looking for money, and trying to get along… trying to make my work from this terribly expensive paint box which is an… a movie. And I’ve spent too much energy on things that have nothing to do with a movie. It’s about 2% movie making and 98% hustling. It’s no way to spend a life.” – Orson Welles

Obywatel Kane (1941)

5/5

Fajnie tak w końcu obejrzeć Obywatela Kane’a i stwierdzić: bardzo lubię ten film. Lubiłem go już wcześniej, ale na samym początku wgłębiłem się w to wszystko wyłącznie dzięki dokumentowi Bitwa o Obywatela Kane’a. Wtedy zafascynował mnie nie tyle sam film, ile kino i jego możliwości. Tajemnica, odkrywanie nowych horyzontów, tego typu rzeczy. A w międzyczasie wracałem do Kane’a, czując do niego coraz więcej sam z siebie. Trudno, by było inaczej. Tajemnica stojąca za wyjaśnieniem, czym „Rosebud” jest, można zrozumieć dopiero później. To nie jest proste wyjaśnienie w stylu „Kim jest morderca”. To wyjaśnienie jego motywacji i pełne ich zrozumienie. A to nie jest możliwe, gdy widz pewnych rzeczy sam nie przeżył, i nie ma własnej perspektywy. Ten film to doskonała fabuła o człowieku, jego wnętrzu, jego psychice i skomplikowanych przeżyciach. Zaraża fascynacją, rozkazuje spojrzeć na twarz bohatera i chcieć wiedzieć, kim on jest, i co znaczy to, co on robi. Obiecuje wiele, by na końcu słowa dotrzymać. Udziela wszelkich odpowiedzi, bez mówienia niczego wprost lub pozwalania sobie na „twórcze niedopowiedzenia”, za którym nie stoi żaden konkret. A z każdym kolejnym seansem przekonuję się, że ten film złożył jeszcze jedną obietnicę…

Albo można na to spojrzeć jak na kontakt osobisty człowieka ze sztuka, jak Orson Welles radził sobie z wyrażaniem siebie przez pryzmat filmu, oddawał mu cząstkę własnej duszy. Obywatel Kane to Orson Welles, tu nie ma wątpliwości. To on miał w głowie ten film, to on musiał go sobie poukładać, rozplanować, a następnie nie tylko stworzyć z tego film, ale też wyłożyć go drugiej istocie ludzkiej, by był zrozumiały. Nadał osobowość każdemu detalowi, a następnie zagrał główną rolę, w wieku 25 lat odegrał pełny życiorys fikcyjnej postaci, którą sam stworzył. Tu nie ma jednej pomyłki. Samo brzmienie jego głosu to niewyobrażalny monument. Walter White, Jesse Pinkman i jeszcze kilku innych połączonych w jedno.

Jeszcze jedną drogą jest potraktowanie tej produkcji przez pryzmat tego, jak powstał. Co sprawia, że sztuka powstaje, poza osobistymi potrzebami. Drugie znaczenie „Różyczki”, oficjalne inspiracje innych twórców, wysiłek zza kamery, mechanizmy Hollywood. Albo możliwości kina jako sztuki: warsztat narracyjny, montażowy, gry światłem, nadawanie martwym przedmiotom duszy, w tym kamery. Przeciwieństwo Psychozy, w której zawsze są z tyłu jakieś niedomknięte drzwi – tutaj co chwila ktoś zatrzaskuje je tuż przed widzem. Kamera zwykle stoi nieruchomo, jakby była granica, której nie może przekroczyć. Charles Foster Kane obecny w każdej chwili – rozmawiają o nim, jego portret wisi na ścianie, gdy kamera odwraca się w drugą stronę widać jego odbicie w oknie.

Albo jako definicję kina, jeden jedyny film, który można obejrzeć i dać sobie spokój z kinem jako takim. Film przemawiający za całą dziedzinę sztuki, pracujący na szacunek dla siebie w uczciwy sposób. Niekorzystający z żadnego schematu lub gatunku, czyste autorskie kino. Chyba jedyny film, który spełnia się w tym formacie, opowiadając przy okazji bogatą i złożoną historię. Po jakimś czasie ta granica 2 godzin wydaje się niewystarczająca, by w pełni wszystko zostało rozwinięte, w czym film jest gorszy od serialu – Obywatel Kane jest jednym z niewielu filmów, które wyłamują się temu. Nielinearna narracja poprowadzona tak, jakby była linearna. Wprowadzanie postaci na 10 minut przed tym, nim widz pozna ich nazwisko. Do tego perfekcyjna realizacja, co chwila akcja przeskakuje w czasie, raz Kane ma 20 lat, raz 60, i za każdym razem odbiór jest pewny. Można uwierzyć, że to naprawdę scena wyjęta z tego okresu w jego życiu. Każdy element się zgadza.

Długo można to ciągnąć. Najważniejsze jest to, że przy wszystkich tych warstwach opowieść jest spójna i jednolita, a wpływ historii niczego tu nie zmienił. Nawet więcej, dziś można obejrzeć sam film bez wpływu skandali i innych takich. Można usiąść i odebrać ten film jako historię Charlesa Fostera Kane’a, i nic więcej. I to nadal będzie wspaniały film.

Minusy? Nie wiem, czemu ludzie gadają, że nikt nie słyszał tak naprawdę ostatnich słów Kane’a, skoro kamerdyner na końcu mówi, że je usłyszał („potem nic więcej nie powiedział, wtedy wiedziałem, że nie żyje”). Błędem jednak na pewno jest część retrospekcji Lelanda, który wspomina o rzeczach, których nie widział (był wtedy nieprzytomny lub w ogóle nieobecny). Coś poza tym… sam nie wiem. Niewyróżniającą się muzyka?

Orson Welles

Obecnie Orson Welles znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #126

Top

1. Obywatel Kane
2. Dotyk zła
3. Proces
4. Dama z Szanghaju
5. Pan Arkadin
6. Intruz
7. Wspaniałość Ambersonów
8. Makbet
9. Nieśmiertelna historia
10. Druga strona wiatru

Ważne daty

1915 – urodziny Orsona (USA)

1928 – urodziny trzeciej żony (Włochy)

1934 – debiut krótkometrażówki

1937 – Orson tworzy współczesną adaptację Juliusza Cezara osadzoną w faszystowskich Włoszech; nigdy nie była filmowana, ale powstała adaptacja filmowa w 1953 (Orsona zastąpił Marlon)

1938 – przekonuje wszystkich, że zaatakowali kosmici; urodziny syna (z pierwszą żoną)

1940 – drugi syn

1941 – debiut kinowy (studio nie mogło się zdecydować, więc Welles pod przykrywką zdjęć testowych zaczął kręcić właściwy obraz, więc studio poszło na całość, skoro już i tak zrobiono sporo)

1944 – urodziny córki (z drugą żoną, Ritą Hayworth)

1955 – trzecie małżeństwo (do jego śmierci) z aktorką, ostatnia rola w tym samym roku (Pan Arkadin Wellesa), czwarte dziecko

1985 – śmierć (Hollywood, serce, cukrzyca, ważył ponad 160 kilogramów) jego żona rok później

1994 – odcinek Animaniaków, w którym Pinky and the Brain odtwarzają wulgarną kłótnię Orsona z dźwiękowcem (nie byli świadomi, że są nagrywani)

1997 – Ben Affleck bije rekord Orsona jako najmłodszej osoby, która zdobyła Oscara za scenariusz

2004 – śmierć córki

Druga strona wiatru („The Other Side of the Wind”, 2018)

3/5

Deklaracja, bunt, akt i kino odkryte przez mistrza na nowo. Z tym trzeba zmierzyć się samodzielnie.

Orson Welles wrócił w latach 70. do USA po dwóch dekadach pobytu w Europie. Planował nakręcić arcydzieło i to zrobił, ale film ten nigdy nie został dokończony. Po latach nagrany materiał został zmontowany według wskazówek mistrza i właśnie został wypuszczony na Netfliksie – Druga strona wiatru opowiada o ostatnim dniu reżysera filmowego, który tworzy arcydzieło. Na zmianę oglądamy więc jego prywatne życie oraz tytuł, który nakręcił. Dwa filmy w jednym.

Równolegle na Netfliksie pojawił się dokument opowiadający o historii Drugiej strony wiatru. Rzuca on światło na zamiary Wellesa i pozwala zrozumieć jego sytuację – zarówno myśli wobec tego, co chciał stworzyć, jak i jego sytuację osobistą, czyli jakim był wtedy człowiekiem. Ma to wpływ na odbiór samej produkcji – kariera tego wielkiego reżysera była w końcu tragiczna. Nie mógł kończyć zaczętych filmów, a nad skończonymi nie miał pełnej władzy (studio rujnowało jego pracę w montażu). Druga strona wiatru miało być komentarzem wobec tego. Trzeba też mieć na uwadze zmianę w tamtych czasach – Orson Welles zaczął jako człowiek zainspirowany Szekspirem oraz bohaterami tragicznymi, przeklętych już na starcie, ich los był przesądzony. Gdy kręcił swój debiut, w biznesie dominował styl klasyczny. I chociaż Obywatel Kane był jednym z pierwszych tytułów, które zaliczały się do kina środka, to nijak się ma to tego, co przyszło kilka dekad później wraz z Francuską Nową Falą oraz New Hollywood. Mówimy tu o człowieku, który odkrył na starość nowy wymiar kina, zachwycił się nim i znalazł w nim wolność porównywalną z tą, którą dawało mu tworzenie samo w sobie.

Jak więc się ogląda Druga strona wiatru? Byle jak, powiem wam. Oglądam i oglądam i nie czułem, że ten film w ogóle się zaczął. Gdy się skończył, to nie czułem, żeby się skończył.

Najlepsze podsumowanie tego filmu w mojej opinii należy do pewnego Internaty, który napisał, że Druga strona wiatru jest Orsona Wellesa własnym „Rosebud”. Ostatnim słowem wypowiedzianym za życia, które po śmierci musi stanowić klucz do osobowości zmarłego. Udzielić odpowiedzi na to, kim jest, a w procesie próby złamania tego klucza odkryjemy tylko, że nie możemy się zbliżyć do odpowiedzi. Mówi się, że Welles kręcił w kółko jeden i ten sam film, że sam stał się bohaterem swojego debiutanckiej produkcji. Jaka jest więc różnica między tamtym tytułem oraz jego ostatnim? Obywatel Kane przecież też nie dawał żadnych odpowiedzi i po latach mogę do niego wracać, aby odkryć coś nowego: zastanowić się nad celem tej lub innej sceny albo znaleźć odpowiedź na pytanie, które zadałem sobie lata temu.

Różnica na pewno polega w konstrukcji całości – Obywatel Kane wciąż mimo wszystko opierał się na klasycznych zasadach. Miał wyznaczony cel oraz drogę, a brak odpowiedzi oraz jej udzielenie było wyraźnie zaakcentowane. To był film otwarty, ale jednocześnie wyraźnie nawiązujący relację z widzem. Druga strona wiatru taka nie jest. I nie daję jej drugiej szansy, nie zastanawiam się nad nim bardziej, ponieważ… podejrzewam, że jego wymowa jest dosyć oczywista. Orson Welles sam nie był fanem Obywatela…, wyżej cenił bodaj Pana Arkadina, którego fanem z kolei nie jestem ja – a to tylko początek tego, jak mnie oraz mistrzowi nie jest po drodze na poziomie osobistym*. Ja nie jestem zafascynowany choćby francuską nową falą. Druga strona wiatru to kino improwizacji, przyjmowania przypadku i umieszczania go w filmie, celebracja braku barier oraz wolności dla samej wolności. To wyraz bólu z powodu ingerencji obcych ludzi w proces twórczy, jak i akt pogodzenia się z tym. To nie jest film jako medium do opowiedzenia historii. To medium użyte do wystawienia deklaracji przez Orsona jako artystę. Ono nie miało mówić czegoś konkretnego – ono miało coś wyrazić. Nie poprzez słowa postaci lub ich losy, ale poprzez obraz. W jego chaosie oraz brakujących scenach jest niewymawialna pustka, a także bunt. Bunt oparty na odmowie.

*chociaż akurat łamanie zasad, żeby coś tym złamaniem wyrazić, jest też po mojej stronie. Widać to choćby po tym tekście. Użyłem zwrotu „Oglądam i oglądam i nie czuję” – nie jest ono poprawne, utrudnia czytanie, ale wyraża, co chciałem zakomunikować. Przygotujcie się więc na dwie godziny czegoś takiego, jeśli zabierzecie się za seans.

Jest więc to tytuł, z którym trzeba zmierzyć się samodzielnie. Całkiem prawdopodobne jest, że coś z niego wyciągnięcie. A jeśli nie… W takim wypadku wciąż pozostanie nam fenomenalnie zrealizowana sekwencja seksu w samochodzie. To widok, którego nie wypada nie zobaczyć.

Reszta należy do historii.