Kraina Chichów („The Land of Laughs”, 1980)
Książka kochająca inne książki. Najlepsza, kiedy się ją czyta.
Tomasz Abbey jest nauczycielem języka w szkole w Stanach Zjednoczonych. Jest też miłośnikiem literatury, szczególnie twórczości Marshalla France’a, autora m.in. „Krainy Chichów„. Są to książki, z którymi wydaje się mieć najbliższy związek. Są to książki, które go rozumieją. Postanawia więc napisać biografię France’a – persony już od lat nieobecnej na tym świecie, ale też tajemniczej. Nikt nie zdołał go poznać na tyle, aby go opisać – Tomasz wyrusza więc w podróż do małego miasteczka, gdzie żyje córka sławnego pisarza.
„Kraina Chichów” jest taką książką, którą można wziąć z półki, przeczytać kilka stron i zauroczyć się w niej. Nie jest długa, a wydaje się na pierwszy rzut oka tak cudownie napisana, jakby to zakrawało na zbliżenie się do granic ludzkich możliwości. Wziąłem więc ten tytuł do domu, pochłonąłem kilka następnych stron, a potem już czytałem tylko z tego powodu, że zacząłem.
Dobra forma szybko opada. Wciąż są jej przebłyski, interesujące pomysły oraz zwroty akcji. Aż do końca jest to powieść o miłości do literatury, ale nie tylko – do całego procesu tworzenia, do nawiązywania więzi z czytelnikiem albo czytelnika z fikcją, wzbogacania czyjegoś życia, inspirowania innych ludzi. „Kraina Chichów” jest odą do tworzenia i w czytaniu jest naprawdę miła.
Kiedy jednak raz się ją odłoży, to trudno do niej wrócić. A po skończonej lekturze nie wracałem do niej myślami.
– Czasami szukasz dziury w całym tylko po to, żeby sprawdzić, czy się złapię na twoją przynętę.
– Niespójna metafora.
„Kraina Chichów„, str. 116
Jest to pozycja niespełniona – niektóre idee wyraźnie opisano bardzo pobieżnie, bo sam twórca nie wiedział, o co z nimi chodzi. Postawił więc na niedopowiedzenie bez właściwego impetu zostawionego na odbiorcy. Można to oczywiście zrozumieć – mogło też chodzić o to, by czytelnika owym niedopowiedzeniem zaangażować, aby ten postarał się rozebrać finał w swoim własnym zakresie.
W moim przypadku do tego nie doszło. Trudno oczekiwać takiego zaangażowania w sytuacji, kiedy 100 stron wcześniej było mi obojętne, czy ja tę lekturę w ogóle skończę. Jest więc to też taka pozycja, którą warto sprawdzić samemu. Nie będę odradzał czytania, a są z całą pewnością powody, żeby po nią sięgnąć. Miłości do książek i do tworzenia nigdy za mało.
Patrząc, jak je, zastanawiałem się czasami, czy w poprzednim życiu nie umarła z głodu.
„Kraina chichów„, str. 114
Moje poczucie humoru często marnowało się w towarzystwie.
„Kraina Chichów”, str. 7
Najnowsze komentarze