Woody Allen
Jeden z najbardziej pracowitych ludzi w biznesie. Ceniony za swój wkład w rozwój komedii i stand-upu, uwielbiany za swoje lekkie i poważne filmy - a dziś aktorzy są krytykowani w Internecie, jeśli zadeklaruję ochotę do współpracy z tym człowiekiem. Oto Woody Allen i przegląd jego twórczości.
Jako komik postanowiłem strzelić mu w dupę.
„Życie i cała reszta„
Man Ray: Mężczyzna zakochuje się w kobiecie z innej epoki. Ja tu widzę fotografię.
Luis Bunuel: Ja tu widzę film.
Woody Allen: Ja tu widzę sytuację patową.
Salvador Dali: A ja widzę… Nosorożca.
„O północy w Paryżu„
Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać (1972)
Zbiór krótkich filmików, tematycznie powiązanych z różnymi dziedzinami seksu: kobiecy orgazm i jego zagadka, zboczenia, stosunek ze zwierzętami, przebieranie się za drugą płeć i tak dalej. Niezłe, choć te najbardziej udane żarty pojawiają się raczej na poczekaniu niż wynikają z historii i postaci. Absurdalność wielu momentów jest bardzo zabawna, a reakcja Gene’a Wildera na jedną z nich jest jedną z najśmieszniejszych jakie w życiu zobaczyłem. W pamięci pozostaje błazen, który nikogo nie śmieszy; czarny plemnik zastanawiający się, co tu robi; gigantyczny cyc terroryzujący miasto i… jakieś tam drobiazgi.
Filmiki nie są równe, jedne śmieszą bardziej, inne mniej; jedne trwają 25 minut, inne 10. I bardziej śmieszyła mnie ich konwencja – włoska nowelka nawiązująca do klimatów Felliniego, teleturniej o zboczeniach, szalony naukowiec jako parodia monster-movie i tak dalej.
Film warty obejrzenia, ale bez oczekiwania zbyt wiele.
Miłość i śmierć ("Love and Death", 1975)
Woody Allen pracował nad innym scenariuszem, przy którym miał blokadę twórczą. Zauważył na półce książkę poświęconą Rosji i stwierdził, że zajmie się tym, kiedy terminy go gonią na kolejny skrypt – zrobił więc parodię radzieckiego ducha uwiecznionego w literaturze oraz kinie. Liczne nawiązania wizualne oraz dialogowe do klasyki (ze szczyptą Bergmanowej Persony) tworzą dojmującą większość tej komedii głównie skeczowej. Od jednego żartu do drugiego idziemy w tej historii o neurotycznym bohaterze typowym dla Allena, który teraz istnieje w XIX wiecznej Rosji, która promuje odwagę, wojnę i dylematy moralne. Allen gra Borysa, który z okularami i pacyfizmem nie pasuje do swoich czasów, nie nadaje się do wojny z Napoleonem, ale tam jest jego miejsce, pchając go tym samym do rozmyśleń egzystencjonalnych.
Humor głównie pochodzi tutaj z destylacji głównych elementów, które kojarzymy z rosyjską kulturą, to tak jakby przyspieszona wersja Wojny i pokoju skrojona do półtorej godziny. Konflikty zbrojne, dusza i ciało oddane państwu, wiara w śmierć w imię wartości, romanse, pojedynki, zgony postaci pobocznych, poświęcenia, spisek o randze państwowej, tragedia – to wszystko w jednej historii, z obowiązkowym i najbardziej mnie bawiącym dylematem moralnym w najmniej odpowiednim momencie. Na dodatek w debacie o tym, co jest właściwe i nie, bohaterowie do niczego sensownego nie dochodzą – zatrzymują się nad próbują zdefiniowania terminów, których używają. Humor jest tutaj zróżnicowany – od czarnoskórego sierżanta drącego japę w wojsku, po odtworzenie rozmachu scen batalistycznych z ekranizacji Wojny i pokój Bondarczuka.
Ten film działa, nawet jeśli większość czasu zajęty jest parodiowaniem, nawiązywaniem oraz składaniem hołdu, zapominając o tworzeniu własnej osobowości. Gagi spaja neurotyczność bohatera i jego niepewność najważniejszych ludzkich aspektów – strach przed śmiercią albo co tam jest, po drugiej stronie. Gdy gagi się skończą, autor powraca do tych motywów i stara się coś złożyć z obrazu człowieka, który całe życie był pełen obaw oraz niepewności wobec rzeczy, na które nie miał wpływu. W ostatniej scenie tańczy razem ze śmiercią, gdy jego troski dobiegły końca wraz z zakończeniem żywotu. Nie poznał odpowiedzi na pytania, które uważał za ważne, tak samo jak na pytania, które faktycznie okazały się ważne – ale to już część życia. Jako trup próbuje podsumować życie i wychodzi mu bełkot, co jest uniwersalnie zabawne – jako podsumowanie bohaterów Dostojewskiego jak i żart sam w sobie czy z siebie, przeintelektualizowanego intelektualisty. Woody Allen śmieje się tutaj przede wszystkim z samej idei jaką jest próba objęcia takich rzeczy jak miłość czy śmierć w jednym dziele.
W Miłości i śmierci Allen nadal jeszcze jest bardziej stand-up’erem niż filmowcem. Jednak już niedługo zrobi Annie Hall oraz Manhattan.
Annie Hall (1977)
Manhattan (1979)
To film dla starszych ludzi. Nie koniecznie starych, ale takich, którzy już poznali życie. Zresztą sam film implikuje, że to może nastąpić zarówno w wieku 42 lat, jak i 17. To produkcja o miłości do miasta, w którym fabuła zdaje się ledwo obecna, ale koniec końców wszystko tu było na swoim miejscu. Jedynie opowiedziane zostało w luźny sposób. Całość tyczy się Isaaca, granego przez Allena, który z jednej strony rezygnuje z pracy jako scenarzysta, by zacząć pisać książkę. Z drugiej, niedawno rozstał się z żoną która teraz zaczęła pisać autobiografię o ich związku. Z trzeciej strony, Isaac przeżywa kryzys miłosny. Chodzi z dziewczyną, której ojciec jest od niego młodszy, ale też na boku zakochuje się w innej kobiecie.
Nawet opowiadając o tym filmie trudno go ująć jako film inny niż autorski. I to jest jego ogromną zaletą, ponieważ film zdaje się dosłownym zapisem z życia, z którego wybrano jedynie kilka chwil które były istotne dla siebie nawzajem, a usunięto wszystko inne. Dzięki temu zdołano opowiedzieć konkretną historię i podjąć wszystkie tematy na których zależało autorowi.
Widać to już po pierwszej scenie, w której Isaac z offu próbuje wymyślić jak zacząć swoją książkę. Jak powinno brzmieć pierwsze zdanie w jego arcydziele? Na ekranie w tym czasie lecą ujęcia życia w Nowym Jorku – jego inspiracje i myśli towarzyszące mu podczas tworzenia ich. Robi wiele podejść, krytykuje swoją robotę, mówi sam do siebie, ale w końcu zaczyna tworzyć coś, co mu się podoba. Pada wtedy wiele zbędnych w teorii zdań, których widz nie musiał usłyszeć – ale jest inaczej. Bo istotna była wymowa całej sceny. Tak jest z resztą opowieści, i dzięki temu pozostaje ona świeża i naturalna, bez cienia fałszu.
W tym stylu Allen opowiada o popełnieniu błędów, dawaniu drugiej szansy, braku szczerości z samym sobą, publicznej autoterapii, życiu na Manhattanie, kręceniu się wśród wyższych sfer… Ta opowieść ma z pewnością mnóstwo uroku. Patrzymy na miasto przez czarno-biały obiektyw człowieka, który spoglądając na te ulice słyszy jazz. Współczesność miesza się z klasyką, nostalgia z dojrzewaniem. Tu i teraz z tym, co by się chciało.
Jeden z najbardziej spełnionych obrazów Allena. Znajdźcie dla niego czas w przyszłości.
Obecnie Woody Allen znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #2
Top
1. Zelig
2. Manhattan
3. Annie Hall
4. Zbrodnie i wykroczenia
5. Purpurowa róża z Kairu
6. Miłość i śmierć
7. Złote czasy radia
8. Życie i cała reszta
9. Cienie i mgła
10. Hannah i jej siostry
11. O północy w Paryżu
12. Oedipus Wrecks (segment z filmu „Nowojorskie opowieści”)
13. Scoop – Gorący temat
14.Wszystko gra
15. Celebrity
16. Strzały na Broadwayu
17. Wspomnienia z gwiezdnego pyłu
18. Danny Rose z Broadwayu
19. Vicky Cristina Barcelona
20. Bananowy czubek
21. Koniec z Hollywood
22. Śpioch
23. Klątwa skorpiona
24. Drobne cwaniaczki
25. Przejrzeć Harry’ego
26. Bierz forsę i w nogi
27. Jej wysokość Afrodyta
28. Sen Kasandry
29. Seks nocy letniej
30.Tajemnica morderstwa na Manhattanie
31. Słodki drań
32. Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale baliście się zapytać
33. Mężowie i żony
34. Melinda i Melinda
35. Deszczowy dzień w Nowym Jorku
36. Co nas kręci, co nas podnieca
37. Wnętrz
38. Poznasz przystojnego bruneta
39. Alicja
40. Inna kobieta
41. Wrzesień
42. Wszyscy mówią: kocham cię
43. Sounds From a Town I Love
44. Blue Jasmine
45. Jak się masz koteczku?
46. Zakochani w Rzymie
Ważne daty
Seks nocy letniej („A Midsummer Night’s Sex Comedy”, 1982)
O roli seksu w związku. Ciepły i inteligentny film.
W domku letniskowym spotykają się przyjaciele. Przybywają oni z osobami towarzyszącymi, dzięki czemu powstaje kolaż przeróżnych relacji – niektórzy znali się wcześniej, inni dopiero teraz widzą się na oczy. Są tacy, co mieli wspólną przeszłość i ukrywają to przed innymi, inni otwarcie są w związku. Problemy każdego z nich są miłosne, często połączone ze sferą seksualności.
Woody Allen ma charakterystyczny styl, ale osiąga go niemal wyłącznie poprzez detale. Oczywiście najbardziej się rzuca w oczy jego miłość do dialogów i tematów takich jak psychoanaliza, seks lub nerwica, wstyd, depresja. Zawierają one sporo humoru dzięki bohaterom – ponownie u Allena są to intelektualiści, często osoby delikatne w mniejszym lub większym stopniu, lubujący się w mówieniu o swoich problemach wewnętrznych, ale też doznaniach lub uczuciach. Słuchałem tego z przyjemnością.
Obok tego jest jeszcze parę znaczących detali bardziej filmowych, dzięki którym uwaga widza skupia się na wybranych postaciach. W scenach grupowych pozostałe postaci mogą opuszczać kadr albo chodzić tak blisko obiektywu, że widać jedynie ich talię, ale twarz osoby, którą mamy widzieć, jej emocje i reakcje – to zawsze jest wyraźne i dostępne dla nas. Proste zabiegi, dzięki którym kino Allena nie tylko się wyróżnia, ale też jest przystępny, wręcz łatwy w odbiorze. Nawet w tych dialogach jest nieco więcej, bo przede wszystkim stwarzają wiele okazji do tego, aby bohaterowie Allena faktycznie ze sobą rozmawiali.
Wszystko to prowadzi do dyskusji o roli seksu w związku i problemach z tym związanych oraz słuchania, co Allen ma do powiedzenia na ten temat. Subiektywnie? Nie poczułem się przekonany. Nie do końca, chociaż seansu nie żałuję. Ciepła, inteligentna rzecz.
Zelig (1983)
O człowieku, który chciał się dostosować do wszystkich. Fabuła, która bardzo do mnie trafiła, gdy oglądałem to w gimnazjum. To był jeden z tych momentów, gdy pewien czas po seansie zdałem sobie sprawę, że rozmyślam nad tym filmem i widzę jego głębię. Nie jest to tylko zbiór anegdot, ale coś więcej. Opowieść o człowieku, który był na świeczniku, każdy miał na niego oko, każdy miał coś do powiedzenia na jego temat. Każdy był urażony czymś innym, każdy chwalił za coś innego, każdy zadawał pytania, każdy szukał innych odpowiedzi, każdy inaczej wszystko interpretował. Nie jest to coming of age, rozgrywa się w latach 30., ale przemawiało to do mnie. Dzisiaj też.
Trudno jest mi najzwyczajniej w świecie nie docenić tylko za to, że jest – że mówi, to co mówi, że komentuje to, co komentuje. Bawi i śmieszy, ale bierze się za temat poważny dla tych, co zaobserwowali go sami w rzeczywistości. Ten obraz pomaga zrozumieć świat, który nas otacza – gdy zauważymy ten temat w naszym codziennym życiu i nie umiemy nawet go nazwać. Dlaczego wszystko jest takie płynne, dlaczego te rzeczy się zmieniają i wszystko od czegoś zależy, o co w tym wszystkim chodzi? Dlaczego ten sam żart opowiedziany przed dwóch ludzi w ten sam sposób zbiera inną reakcję? Czemu to samo zachowanie u jednych jest chwalone, by u innych było przywarą? Dlaczego ta sama rzecz lub idea ma inną nazwę w ustach innych ludzi?
Ponadto ten film potrafi zaobserwować w nas samych, że się na to zgadzamy, że bierzemy w tym udział, że sami inaczej traktujemy te same rzeczy, że względem różnych ludzi zachowujemy się inaczej… To znaczący obraz dla tych, co sami się z tym zetknęli i nawet nie wiedzieli, że chcą to zrozumieć.
Purpurowa róża z Kairu ("The Purple Rose of Cairo", 1985)
Kino zawsze będzie z tobą, gdy będziesz go potrzebować.
Bohaterką jest kobieta, która jest szczęśliwa tylko w kinie. Mąż nie traktuje jej, jak należy, w pracy szef nie jest z niej zadowolony… Więc chodzi do kina, na ten sam film. Aż tu pewnego dnia aktor z ekranu wychodzi, wyznaje jej miłość i bierze za rękę. Ta opowieść to fantastyka, ale potraktowana w realistyczny sposób – co by się stało, gdyby naprawdę aktor opuścił ekran? Oczywiście aktor, który się wcielał w tę rolę, obawiałby się, że będzie ona się pod niego podszywać.
To opowieść z elementami baśni, ale najważniejsze jest, że tutaj oglądamy życie wzbogacone przez baśń – w tym wypadku, przez kino. Kino, które daje nam siłę i nadzieję, nakłania do marzeń i patrzenia w przyszłość. Kino, na które zawsze możemy liczyć. Kino, które zmienia życie – na lepsze. Można się wzruszyć, to prawda.
Hannah i jej siostry ("Hannah and Her Sisters", 1986)
Nie ma sensu przedstawiać tej produkcji, więc zacznę trochę inaczej.
Ten film ma też jedną z najlepszy obsad w jakimkolwiek obrazie Allena. Każdy też gra doskonale, zamieniając scenę w sztukę, wydobywając dramat z każdego momentu. Mia Farrow, Michael Caine, Max von Sydow… Scenariusz ma liczne, genialne momenty, które idealnie i w ludzki sposób oddają nasz stan emocjonalny, duchowy, fizyczny i mentalny – zarówno wtedy, gdy stawiamy czoła trudnym chwilom, jakie zapamiętamy do końca, jak i wtedy, gdy zaczynamy przesadzać, panikować, nakręcamy się i myślimy w górnolotny sposób… Chociaż to może scenarzysta faktycznie próbuje być natchniony i powiedzieć coś o życiu, co jest trochę zbyt patetyczne, by traktować w pełni poważnie. Niemniej, uwielbiam cały wątek z czekaniem na diagnozę lekarską. Oraz historię o randce, która nie wypaliła, bo jeszcze nie byli na siebie gotowi.
Doskonały montaż i zdjęcia, podkreślający ludzki aspekt tego wszystkiego. Co i tak jest sporo jak na film z niejasną myślą przewodnią. Proste pytanie, jakim jest „o czym to film?”, nie znajduje odpowiedzi. To losy kilku ludzi, którzy mają różne życie, znają się nawzajem i przy niewiedzy innych mają swoje tajemnice, sekrety, ciężkie wybory i sytuacje. To może być pożądanie wobec siostry swojej żony, ktoś inny czeka na wieści od lekarza, inna osoba szuka miłości. I tak naprawdę seans późniejszych Zbrodni i wykroczeń odpowiada na pytanie, jakie były intencje artysty w tym przypadku. Chciał opowiedzieć o moralności, o ludzkich, wątpliwych historiach, które powinny doczekać się komentarza, moralnego kompasu i klarownego podziału na dobre i złe… Tego jednak nie ma. Pewne rzeczy zostają w cieniu, zamiast wyjść na światło dzienne. Nikt nie dowiaduje się o tym, co miało miejsce i życie toczy się dalej, jakby nic się nie stało. Ta myśl jednak nie jest tutaj wyraźnie wskazana przez autora i mało prawdopodobne, by przyszła do odbiorcy. To zadanie o wiele lepiej udało się zrealizować we wspomnianych Zbrodniach…. Po seansie Hanny i jej sióstr pomyślimy raczej o tym, że obejrzeliśmy kilka historii i każda nam się podobała. Była taka ludzka.
Złote czasy radia ("Radio Days", 1987)
Uniwersalna nostalgia. Allen wspomina dzieciństwo, jakby wspominał dzieciństwo każdego z nas. Opowiada o radiu tak, jakbyśmy my mogli opowiadać o telewizji, grach czy Internecie.
Całość ma strukturę zbioru anegdot, jedna idzie za drugą, czasami będąc kontynuacją tego lub tamtego wątku. Dla przykładu naga sąsiadka, którą bohater z kolegami przez przypadek będą podglądać, później okaże się być ich nauczycielką na zastępstwie. Potrzeba, aby uzbierać pieniądze na zabawkę, doprowadzi przypadkiem do poznania zawodu, jaki wykonuje ojciec protagonisty – co jest zaskakujące, bo samo pytanie o jego profesję wraca kilkukrotnie podczas tej opowieści.
Allen ma zdolność opowiadania o czymkolwiek tak, by to wychodzi interesująco. Mówi o roli radia w codziennym życiu jego bliskich i jego pokolenia, co kto słuchał, jakie były ulubione audycje tej lub innej osoby. Jest nawet sekwencja, w której po prostu przytacza różne piosenki i opisuje sytuacje, w której pierwszy raz ją usłyszał. Bo on o tym pamięta, a pamięć w tej produkcji staje się bardzo cenna. Pamiętamy to wszystko, pamiętamy ich głosy. I to jest dobre. Skończyłem seans z myślą, że pamiętanie o tych małych, osobistych rzeczach jest bardzo ważne. A zapomnienie o nich z czasem jest… częścią życia.
Oedipus Wrecks (segment z filmu "Nowojorskie opowieści", 1989)
O panie, to jest zajebiste przecież!
Główny bohater ma 50 lat i nadal nie udało mu się nawiązać z matką normalnych relacji. Ta go zupełnie nie rozumie, poniża i wywołuje wyrzuty sumienia. Zapewne nawet nieświadomie. Protagonista ma nawet sen, w którym na pogrzebie matki słyszy z trumny głosy krytyki, że źle prowadzi auto i powinien prowadzić karawanę inną drogą, będzie szybsza. I czemu tak pędzi? Wszystko zmienia się, gdy mama zostaje wybrana z publiczności na pokazie magicznym. Zamykają ją w pudle i… Znika. I nikt tego nie rozumie. I jeśli myślicie, że to będzie najbardziej szalona rzecz – to jeszcze nic nie widzieliście! Los znajdzie sposób, by bohater musiał skonfrontować się ze swoimi lękami.
Efekt jest taki, że to jedna z najśmieszniejszych rzeczy, które Allen stworzył. Widać tutaj jego bogate doświadczenie w stand upie, to bardzo anegdotyczny scenariusz. Nie mówi, że mama bohaterowi robi przypał, zamiast tego opowiada życiowy żart sytuacyjny, z którego wynika, że matka robi mu często przypał.
Całość trwa 40 minut i w znacznym stopniu opiera się na aktorstwie Allena, jego mowie ciała. Szczególnie ostatnia scena może wyrażać różne rzeczy – wszystko zależy, jak zinterpretujemy mimikę Allena. Tak czy inaczej to piękna i zabawna opowieść o tym, że swoich problemów lepiej nie unikać.
I dla porządku dodam, że pozostałych segmentów (reżyserowanych przez Scorsese i Coppolę) nie widziałem. Jeszcze. Szczególnie ostatni owiany jest taką legendą, że muszę to zobaczyć.
Zbrodnie i wykroczenia ("Crimes and Misdemeanors", 1989)
Allen w dojrzały sposób o moralności. Niezwykły seans…
Produkcja ta składa się z dwóch fabuł opowiadanych naprzemiennie. W jednej niezależny, żonaty artysta zakochuje się w rozwódce. W drugiej okulista jest szantażowany przez kochankę, że ta o wszystkim opowie jego żonie. Obie te fabuły z początku wydają się nie mieć nic wspólnego, by z czasem… Nic się nie zmieniło. Nie wiemy, co łączy te opowieści. Czy jedna rozgrywa się w przyszłości, a druga w przeszłości? Czy jedna jest fikcją opowiadaną przez artystę? Czy może to po prostu dwie oddzielne historie, bez wspólnych postaci i historii, tylko miejscem akcji (Nowym Jorkiem)? Trudno powiedzieć.
Trudno nawet coś więcej pisać, gdyż jest to tytuł wybitnie stworzony do samodzielnego odkrycia. I to nie tylko na poziomie fabularnym, ale i filozoficznym. Allen gra tutaj znowu tę samą postać, jej obiektem uczuć znowu jest Mia Farrow, Alan Alda gra nadal swoją postać z serialu MASH (tylko tym razem dokładamy do tego dodatkowy poziom), znowu zobaczymy miłość do kina, miasta i sztuki, wspomnienie żydowskiego dzieciństwa czy rozmowy, w których trakcie jedna ze stron opuszcza pomieszczenie i do niego wraca. Są żarty, są dramaty, ale tym razem wszystko jest ujęte zupełnie inaczej. Nie chodzi tutaj o nic osobistego nawet, tylko o… o moralność. Już sam tytuł nawiązuje do Dostojewskiego, tylko tym razem nie ma żadnej kary.
W tej przypowieści Allen buduje świat, w którym nie ma właściwym i niewłaściwych odpowiedzi, ruchów, decyzji, sposobów. Jest tylko wynik. I w tym świecie nikt nie dowie się całej prawdy, jesteś z nią sam i jeśli postanowisz, że nic w tej kwestii nie trzeba robić, tak właśnie się stanie. Świat bez boga i jedynego, słusznego sposobu na wszystko. Tylko ty i twoja decyzja. Tak, aby z tym żyć. Tak, aby móc dalej żyć. W końcu nie kończymy na żadnym z tych dwóch wątków – kończymy na trzecim, ledwo obecnym, gdy widzimy postać, która oślepła w trakcie filmu. Teraz tańczy na weselu. Nie poddawała się. Co jednak musiała najpierw zrobić, aby do tego dojść?
Cienie i mgła („Shadows and Fog”, 1991)
Fritz Lang, Kafka, Fellini, szczypta Tarra i bardzo dużo Allena.
Obywatel Kleinman zostaje obudzony w środku nocy z powodu dusiciela grasującego po ulicach w nocy, gdy zapada mgła. Policja nie daje rady go złapać, dlatego teraz mieszkańcy biorą sprawę w swoje ręce. Mają plan i potrzebują Kleinmana, ale nie mówią mu, na czym plan polega, ani też, jaka jest jego rola w nim. Kleinman wychodzi więc na miasto, nie mając pojęcia, co tak naprawdę ma zrobić.
Skojarzenia z Procesem Kafki są oczywiste – jednak inspiracji jest tu dużo więcej i poziomów. Cała przygoda głównego bohatera po mieście zdaje się podróżą przez wymiary jak w jakimś fantasy, ale bardziej w kierunku takiego Gabinetu doktora Caligari. Poszukiwaniem mordercy wydają się zainteresowani tylko nieliczni, wiele osób wciąż podróżuje po ulicach, a nawet sami poszukujący mordercy zdają się mieć inne priorytety niż pojmanie mordercy – a tymczasem ludzie wciąż giną. Cienie i mgła powstało w czerni i bieli, akcja rozgrywa się wyłącznie w nocy, niemal każde ujęcie zawiera jakiś element dymu. Za operatorkę odpowiada Carlo Di Palma, który skonstruował stronę wizualną na wzór M Fritza Langa, filmów noir, ale dodał też od siebie artystycznego połysku, dzięki któremu miasto pod stopami bohatera zdaje się mówić o tematach egzystencjalnych, pustce życiowej we wszechświecie. Motywy postaci uciekającej z cyrku przywodzi na myśl Felliniego, a niektóre ujęcia – jak spotkanie Malkovicha i Cusacka, albo Kleinman krzyczący do kobiety w oknie – każą podejrzewać, że Allen przed 1991 rokiem dał radę zobaczyć jakiś film Beli Tarra.
Najbardziej imponujące jednak w tym wszystkim jest, że Cienie i mgła to przede wszystkim film, w którym widać rękę Allena. We wszystkich dialogach słychać jego finezję (tylko on mógł spytać osobę połykającą miecze o to, co się stanie, gdy ta podczas wykonywania numeru dostanie czkawki), a wymowa całości została bardzo uproszczona – nie trzeba znać tych wszystkich nawiązań i inspiracji, ponieważ to jest przede wszystkim opowieść o ludziach obawiających się zaangażowania w związek. To wszystko. Odkładają na przyszłość ślub, decyzję o poczęciu dziecka, karmią się wymówkami i niespełnieniem, zamiast ruszyć do przodu. To wszystko i nic więcej. Pojedynczy dylemat bliski każdej osobie wśród widowni, rozciągnięty na cały film.
A przynajmniej aż do finału, w którym pogoń za mordercą zyskuje wymiar metafizyczny, złapanie go staje się mniej istotne od udzielenie odpowiedzi na pytanie „Co się stanie, gdy go złapiemy?„, a samo zakończenie… To znak zapytania. Jedno z najlepszych, jakie stworzył Allen, obok tych w Annie Hall czy Życie i cała reszta. Z całą pewnością warto wybrać się w tę podróż.
PS. Obsada jest jedną z najlepszych w historii kinematografii. Wyłączając Madonnę, która mnie nie interesuje, zobaczymy tu takie nazwiska jak: David Ogden Stiers, Mia Farrow, John Malkovich, Donald Pleasence, Jodie Foster, Kathy Bates, John Cusack, John C. Reilly, Kurtwood Smith, William H. Macy, Wallace Shawn i Peter Dinklage. A całość trwa poniżej 80 minut, to musi być jakiś rekord, taka Cienka czerwona linia lub Wszyscy ludzie króla są o wiele dłuższe.
Tajemnica morderstwa na Manhattanie („Manhattan Murder Mystery”, 1993)
Allen wykorzystuje tutaj wątki kryminalne do sprowokowania starego małżeństwa, by rozpoczęli rozmowy o ich związku. Ona podejrzewa, że sąsiad zabił swoją małżonkę. On uważa, że to głupoty, ale w końcu sam zaczyna się angażować w rozwiązanie tej sprawy. Równocześnie pytają samych siebie, czy to najciekawsze, co spotkało ich w życiu, czy są po prostu starzy i nudni, czy jeszcze interesują się sobą nawzajem i czy zainteresowanie śmiercią sąsiadki (oficjalnie z powodu zawału serca) nie jest oznaką znużenia partnerem oraz potrzebą znalezienia kogoś innego, z kim będą mieć wspólny język.
I te dwa wątki – kryminalny i terapeutyczny – wchodzą sobie w drogę. Motyw zabójstwa wydaje się przez większość czasu pretekstem do pokazania, jak dwoje ludzi siedzi na ulicy i pilnuje kogoś, rozmawiając wtedy o swoich uczuciach. Dochodzą do tego jeszcze bezpośrednie żarty z konwencji kryminalnej, które stają się żartami tak naprawdę po seansie, kiedy patrzę wstecz i zastanawiam się, jaki był cel tej lub innej sceny – po co w ogóle ona zgubiła okulary podczas włamania się do mieszkania podejrzanego? Wróciła tam potem, aby je odzyskać, a sąsiad sam jej je oddał i nic z tego nie wynikło.
Nie jest więc to film, który ogląda się bez żadnego problemu. Trzeba jednak przyznać, że koniec końców każdy motyw jest spełniony. Intryga kryminalna jest uczciwa (ale inaczej, niż byście podejrzewali lub zakładali), a gdy bohaterowie wyznają sobie miłość na koniec – jest to zasłużone. Fajne to.
Doceniam też takie naturalne podejście do schematu kryminału i pokazanie, jak irracjonalne jest podejrzewanie drugiej istoty ludzkiej o morderstwo. Masz podejrzenia, ale czujesz, że to z tobą jest coś nie tak. Ta egzystencjalna strona filmu podobała mnie się najbardziej.
PS. Ponoć gdzieś na planie kręci się młody Zach Braff, ale ja go tam nadal nie widzę. Przynajmniej już sobie przypomniałem, kogo Allan Alda grał tutaj.
Słodki drań („Sweet and Lowdown”, 1999)
Allen nie musiał tego robić, ale zrobił. Wciąż są powody, by obejrzeć. W imię muzyki!
Fikcyjny dokument o gitarzyście jazzowym pierwszej połowy XX wieku imieniem Emmet Ray, który był numerem 2 ówczesnej muzyki. Grał jak anioł, porywał tłumy, krążą o nim legendy i tak naprawdę nikt go nie poznał w pełni. Miał problemy z alkoholem oraz osobowością i podejściem do życia – jak przystało na każdą opowieść o artyście.
To coś w rodzaju wypełniacza u Allena. Nie film, który chciał zrobić, ale po prostu chciał zrobić film. Wciąż są tu jego ulubione motywy (jazz i opowieść o muzyku #2 w historii) i interesujące pomysły (wykorzystanie motywu „gadających głów” oraz nielinearna narracja), ale to tyle. Najciekawsze w tym wszystkim jest chyba sparowanie głównego bohatera z niemową płci najpiękniejszej. Ona słyszy i rozumie, chociaż ponoć jest trochę spowolniona – Emmet Ray traktuje ją źle, nawet nie chce z nią rozmawiać, ale ona wciąż przy nim jest, więc on to wykorzystuje i korzysta. Wszystko przez muzykę bohatera, dla której najwyraźniej można cierpieć, byle tylko móc ją usłyszeć. Tylko tyle chciała od życia. Ciekawy obraz!
To oferuje ładny kontrapunkt do głównego motywu opowieści, która jest (chyba) o tym, że artyści to zamknięci do wewnątrz ludzie, skupieni na sobie, cierpiący z tego powodu, ale też cierpiący z wielu innych – i w ten sposób tworzący sztukę.
PS. Polski tytuł jest idealny!
Wszystko gra ("Match Point", 2005)
O północy w Paryżu („Midnight in Paris”, 2011)
Mały film, który może znaczyć dla was bardzo dużo. W Paryżu zawsze powinien padać deszcz.
Gil (Owen Wilson) przyjeżdża do Paryża. Jest uznanym scenarzystą, ale teraz chce napisać powieść. Ma oczywiście problemy z tworzeniem, chce dać światu coś naprawdę istotnego. Jego narzeczona zaczyna fascynować się innym mężczyzną, który zdaje się doskonały w każdym calu. Gil podczas jednego z nocnych spacerów wsiada do taksówki, która przenosi go w czasie w przeszłość, do międzywojennego Paryża, kiedy równocześnie można było spotkać tam Hemingwaya, Bunuela, Salvadora Dali czy Pablo Piccaso. To ulubiony okres historyczny dla Gila, który czuje się tam jak w domu.
Woody Allen w szczery i uczciwy sposób o swoich problemach z kobietami, rozwiązany dzięki magii kina i podróżom w czasie. Widać, że twórca lubi spacerować nocą i rozmyślać nad swoim życiem, to film dla podobnych mu ludzi. O północy w Paryżu jest spełnieniem marzeń o spotkaniu nieżywych idoli, porozmawianiu z nimi i nabraniu perspektywy, uzyskaniu pomocy w trudnej sytuacji. Nie wiesz, czy to co robisz, jest właściwą decyzją – a jeśli nie jest, to co nią powinno być? Bohater jest artystą, więc tworzy sztukę – a tutaj nie ma łatwych odpowiedzi. Nie może polegać na opinii innych, sam sobie boi się zaufać w pełni. O północy w Paryżu jest podróżą do krainy, w której artyści jest lżej. To film, który sprawia, że można poczuć się komfortowo na tym świecie. Czy to poprzez tworzenie takiego tytułu, czy też tylko oglądanie go. Pomaga odciąć się od tego, co jest niepotrzebne – i skupić się na tym, co się kocha.
Pewna część mnie wie, że to nie jest tak wyjątkowy film. Ba, można wręcz posądzać ten tytuł o to, że jest powtórką z rozrywki, a autor jedynie scenografię zmienił. Prawda jest taka, że obiektywnie to tytuł poprawny i zasadniczo dosyć prosty oraz banalny w swoim przekazie. Podróż bohatera nie jest zbyt skomplikowana i tak naprawdę rozwiązana jest w jednej rozmowie. Kolejne podróże w czasie i spotkania z ludźmi z przeszłości to niemal wyłącznie atrakcje same w sobie, bez konkretnego połączenia z problematyką protagonisty. Faktem jednak jest też, że ten film nawiązał ze mnie relację. O północy w Paryżu jest mi zaskakująco bliskie – pokazuje życie od tej lepszej strony i przekonuje, że może być lepiej. Nawet jeśli to nic pewnego. Czasami w prostocie siła. Jest elegancki, ciepły i pewnie warty powtarzania wyłączenie za potrzebą. A to nie jest tak mało.
Blue Jasmine (2013)
Zdaje się, jakby były tu tylko wątki poboczne, i każdy z nich zmierzał donikąd. Bo zamiast opowiedzieć historię, chciano opowiedzieć postać. Która była nudna. Nie przedstawiono jej w ciekawy sposób, wszystko co do niej czułem to niechęć. Ale tylko z początku, potem była już tylko nuda i nuda. Allen wcale jej nie chwali, raczej tylko obserwuje i zauważa, że nie ma dla niej ratunku. W ciągu pierwszych kilku minut. A przez następne półtorej godziny niczego nie zmienia. Nie żartuję, jedna z pierwszych scen – Jasmine wraca do siostry i opowiada, jak to nie ma pieniędzy. Ale tamta zauważa, że przyleciała pierwszą klasą. Ok, zrozumiałem. A kilka sekund później – „Nie masz pieniędzy? To skąd masz taką drogą torebkę?”. Cały film to tylko kolejne przykłady na których opowiedziane jest to samo, co zostało przekazane na samym początku.
Dodać do tego brak zakończenia i mamy film, który można ominąć. Zresztą, czy Allen nie zrobił już tego filmu 20 lat temu? Alicja się nazywał… W sumie, jakby się nad tym zastanowić, to nie dziwię się Allenowi, że opowiada taką historię, skoro wciąż są ludzie którzy potrzebują ją usłyszeć.
Na karuzeli życia ("Wonder Wheel", 2017)
Deszczowy dzień w Nowym Jorku (2019)
Related
1972 1979 1991 2011 5 gwiazdek Anthology Film Blog Comedy Crime Drama Low Fantasy Magical Realism Mystery New Hollywood Przegląd Psychological Drama ranking rezyserzy Romantic Comedy Sex Comedy
Najnowsze komentarze