Michael Powell & Emeric Pressburger

Michael Powell & Emeric Pressburger

04/07/2018 Opinie o filmach 0
Michael Powell

I have grown up with and through cinema; everything that I’ve had in the way of education has been through the cinema; insofar as I’m interested in images, in books, in music, it’s all due to the cinema.” – Michael Powell

Emeric Pressburger

Życie i śmierć pułkownika Blimpa („The Life and Death of Colonel Blimp”, 1943)

5/5

Trwający prawie trzy godziny fresk o przyjaźni Brytyjczyka z Niemcem na przestrzeni obu wojen światowych. Humanizm, przypomnienie o wartościach i dużo brytyjskości.

40 lat z życia brytyjskiego generała – wojna w Afryce, pierwsza i druga światowa. W tym czasie zakochał się, nabrał doświadczenia, zapuścił wąsa i zawarł przyjaźń z Niemcem, jednak równolegle działo się o wiele więcej. Wielka Brytania była jednym z krajów, które wygrały Wielką Wojnę, na nich między innymi leżała odpowiedzialność za losy jeńców i podbitego kraju. Duet reżyserski Pressburger i Powell mówi tu o wyrozumiałości wobec wroga, szczególnie tego pokonanego. Zrozumienie go, udzielenie mu pomocy i przyznanie, że jego los od teraz będzie naprawdę ciężki. Tak, to wszystko mielibyśmy czuć wobec Niemców.

Przyznaję, u mnie też pojawił się na sekundę sprzeciw wobec takiej postawy. W końcu mówimy o Nazistach, Trzeciej Rzeszy, osobach odpowiedzialnych za wtedy jeszcze nieznany holokaust (premiera filmu to połowa 1943 roku!), ale jednak z drugiej strony mamy takie tytuły jak „Niemcy – rok zerowy„, opowiadający o strasznym losie niemieckich cywilów po 1945 roku, albo „Dzieci ulicy„, pokazujący w alegorycznej sytuację państwo Włoskie. Tamte tytuły takiego sprzeciwu we mnie nie wywołują, ale też zostały nakręcone później i to przez samych zainteresowanych. Życie i śmierć… mówi w innych okolicznościach, a przez to te same słowa mają inną wagę.

Takie stanowisko to jednak tylko część wymowy tego filmu. Podjęto tu tematy odpowiedzialności strony wygranej w każdym konflikcie, próbowano zdefiniować, czym wygrana tak naprawdę jest oraz zadano pytanie o to, czy wygrana za wszelką cenę jest faktycznie wygraną. Twórcy sprzedają tutaj prztyczek w nos własnemu krajowi i z prawdziwie brytyjską manierą pytają ich, czy są pewni, że wygrali pierwszą wojnę światową. Nie odbierają konfliktowi wagi, jedynie przypominają, po co wojny są toczone. Po co ta konkretna się toczy oraz byśmy nie zapomnieli, że po drugiej stronie też są ludzie. Środek największego konfliktu zbrojnego w dziejach planety a oni apelują, by nie walczyć z nazistami nazistowskimi metodami, bo wtedy nazizm wciąż wygra. Brak mi słów.

Obecnie Michael Powell & Emeric Pressburger znajdują się w moim rankingu reżyserów na miejscu #38

Top

1. Czerwone trzewiki
2. Podglądacz
3. Życie i śmierć pułkownika Blimpa
4. A Canterbury Tale
5. Czarny narcyz
6. Złodziej z Bagdadu
7. Sprawa życia i śmierci

Ważne daty

1902 – urodziny Emerica (Austro-Węgry)

1905 – urodziny Michaela (UK)

1927 – pierwsze małżeństwo Michaela (ponoć wytrzymali trzy tygodnie i wzięli rozwód)

1932 – pierwsze filmy Micheala trwające ponad godzinę (większość odnaleziona po latach)

1938 – pierwsze małżeństwo Emerica (rozwód w 1941)

1942 – pierwszy film w reżyserii Emerica (już wespół z Michaelem)

1943 – drugie małżeństwo Michaela (razem do jej śmierci w 1983)

1947 – drugie małżeństwo Emerica (rozwód w 1971)

1957 – ostatni film Emerica (reżyserowany razem z Michaelem)

1984 – trzecie małżeństwo Michaela (Thelma Schoonmaker, montaż, razem do jego śmierci; poznał ich Scorsese)

1988 – śmierć Emerica (zapalenie płuc, UK)

1990 – śmierć Michaela (nowotwór, UK)

A Canterbury Tale (1944)

5/5

Tajemnica Człowieka-Kleja. Bardzo brytyjski, bardzo noir, bardzo katedra. Trzeba zobaczyć!

Żołnierz jedzie pociągiem do tytułowego Canterbury, ale przez pomyłkę wysiada stację wcześniej. Jest środek nocy i okazuje się, że będzie tu musiał przeczekać do rana, ale nie może tego zrobić tak po prostu. Każdy nowy gość w miasteczku musi zgłosić się do miejscowego burmistrza – a to tylko początek poznawania tutejszych zwyczajów. W drodze do urzędu żołnierz oraz grupa, w której podróżuje, zostają napadnięci – nic poważnego, ktoś tylko wylał klej na głosy dziewczynie. Gonią go, ale nic z tego nie wychodzi. Okazuje się, że Człowiek-Klej grasuje po okolicy od jakiegoś czasu i potraktował już w podobny sposób 11 dziewcząt. Młodzi postanawiają zostać i zbadać sprawę, przy okazji poznając okolicę i tutejszych ludzi.

Zagadka kryminalna w stylu Przygód trzech detektywów jest tylko początkiem atrakcji. Oto dojrzali, poważni ludzi wyrażają wręcz dziecinną ekscytację z poznawania nowych ludzi i miejsc. W przeciwieństwie do tego są głębokie cienie rodem z mrocznych historii dla dorosłych – wszystkie sceny nakręcone w nocy skonstruowane są niebywale precyzyjnie, widzimy najczęściej tylko kontury postaci, a i tak rozumiemy, kto jest kim i co się dzieje. Prawdziwa sztuka wizualna dla miłośników noir, zapewniam. A Canterbury Tale jest jeszcze bardzo brytyjski – starły się na ekranie młodzież amerykańska z brytyjską starą gwardią. Nie bójcie się, że nie zrozumiecie akcentu, bo chodzi tylko o to, że miejscowi mają inne wartości. Kiedy bohaterowie krzyczą, że coś się stało i trzeba coś zrobić, gonić, łapać!, wtedy dla posterunkowego ważniejsze jest uspokojenie krzyczących, zmniejszenie hałasu… Irytujące i urocze jednocześnie. I to wciąż nie jest koniec atrakcji! Zagadka z klejem zostaje rozwiązana w pierwszej połowie filmu, a potem następuje druga. I to jest dopiero tajemnica – pozornie dochodzi do kilku rzeczy i to wszystko, film się kończy. Pytanie tylko brzmi, po co była więc pierwsza część tej historii? To film, który można po prostu obejrzeć i poczuć, albo też usiąść i zastanowić się nad nim. Co ciekawe, w obu przypadkach możemy uzyskać ten sam rezultat.

Istotny jest tu moment powstania opowieści – czas drugiej wojny światowej. Bohaterowie kilkukrotnie wspominają to wydarzenie, są w jego trakcie. Znają ludzi, którzy zostali zabici – i na tym wpływ konfliktu na ich życie dopiero ma początek. Dzięki obejrzeniu dokumentu The War (2007) wiem, jak bardzo wyniszczającym doświadczeniem wojna była dla ludzi, którzy zostali w domu. Po trzech latach wydawało się, że nie ma już nadziei na koniec – A Canterbury Tale kręci się wokół tej tematyki. Zarówno przywracania wiary w dobry los, jak i przypominaniu o urokach życia. Na tym skończę. Stawcie czoła tej produkcji samodzielnie!

Plus – znajduje się tutaj jedna z najlepszych prób oddania na ekranie emocji, które towarzyszą wejściu do katedr. W mojej opinii – z sukcesem! Muzyka nagle staje się dominująca, kamera spogląda coraz wyżej i wyżej, a sklepienia nadal nie widać, a bohater tylko zmierza przed siebie, w ciszy i głową zadartą do góry. To trzeba zobaczyć!

Sprawa życia i śmierci („A Matter of Life and Death”, 1946)

3/5

Biurokratyczne niebo, brytyjski kicz i aniołowie będący ksenofobami. Dziwny film. Dziwna pochwała dziwnej miłości.

Druga wojna światowa. Pilot skacze bez spadochronu, ale Anioł, który miał go zabrać do nieba, nie mógł go znaleźć. W efekcie pilot nie umiera – żyje dalej, zakochuje się i ogólnie rzecz biorąc, wszystko wydaje się cacy, ale tam na górze statystyki się Bogu nie zgadzają, więc Anioł wraca po niedoszłego denata i próbuje go przekonać, aby zgodził się umrzeć.

Pomysł interesujący, wykonanie typowo brytyjskie, ale do niczego to nie zmierza. Konflikt filmu był mi obojętny – po chwili czekałem tylko, co w końcu z tego wyniknie. Bohater nie chce umrzeć, bo się zakochał, więc zostaje wezwany na górę, aby stanąć przed sądem, który orzeknie, czy ma prawo zostać na Ziemi. I jeszcze prokurator jest do niego uprzedzony, bo nie lubi wszystkich Brytyjczyków. W tym momencie zgubiłem się kompletnie i nie wiem już, co oglądam.

Nie chodzi o to, że film jest głupi, raczej o jego zakręconą wewnętrzną logikę, która na dodatek zdaje się nie mieć puenty. Postaci na ekranie kłócą się, czy miłość głównego duetu jest prawdziwa, chociaż relacja, chemia czy co tam jeszcze między nimi sprowadza się wyłącznie do tego, że wyznali sobie miłość i tyle. Nie można tego traktować równie poważnie, jak film to robi. Oprócz tego jest jeszcze dziwne podejście do tego, czy bohater może żyć, czy ma do tego prawo, a jakby tego było mało – w niebie panuje rasizm! Mimo że cała opowieść zaczyna się od stwierdzenia, że tam wszyscy są równi – mimo to prokurator jawnie ogłasza, że jest uprzedzony do bohatera z racji jego miejsca urodzenia. Wydaje się to wszystko dążyć w kierunku absurdu na absurdzie, ale na jaki temat?

Zapewne intencje miały być takie, że chciano podkreślić niedorzeczność niechęci na linii USA i GB, ale to nie jest temat, który można rozwiązać w 10 minut przez pogadankę w końcówce filmu, wyskakując z nim jak Filip z konopi. To trzeba potraktować serio i poważnie omówić, jeśli chce się coś zmienić. Bez tego mamy to, co mamy, czyli zastanawianie się, czy twórcy w ogóle chcieli ten temat podjąć.

Dziwny film.

Czerwone trzewiki ("The Red Shoes", 1948)

5/5

Uwielbiam takie kino! Język, którego bohaterowie używają! Ich maniera! Ta produkcja ma tyle klasy, stylu i szyku, że ten widok odejmuje mi mowę. Jeśli podobnie jak ja macie w sobie miękkie miejsce dla listów otwieranych specjalnym nożem przy śniadaniu do akompaniamentu słuchanej na żywo gry na pianinie tuż obok – pokochacie tę produkcję. Ponadto, jest ona wybitnie wyreżyserowana. Nawet trudno mi to teraz nazwać i sprecyzować, gdzie jest tego zasługa, ale dosłownie nie mogłem się oderwać od seansu. „Czerwone trzewiki” ogląda się zbyt dobrze, by nawet sprawdzić maila. Opowiada o ludziach pracujących w teatrze nad przedstawieniem baletowym. Pisanie muzyki, ćwiczenia taneczne, presja, emocje i pytanie: „Czy dam radę?”. Do tego urok i wyzwanie jakim jest bycie artystą. A scena tytułowego przedstawienia jest sceną wybitną. Najlepszy balet w historii kina.