Wąska krawędź („The Narrow Margin”, 1952)

Zło w tym filmie zamiast osiągać wszystko siłą woli się dogadać, przeciągnąć na swoją stronę, osaczyć, dać wybór.
Byłem przekonany, że zaczynam oglądać film mający miejsce w czasie rzeczywistym: 70 minut na liczniku, a bohater wysiada z pociągu i zostawia bagaż, bo zaraz będzie wracać kursem powrotnym. Taksówkarz też ma czekać na niego, gdy przyjadą pod wskazany adres. Ich zadanie: zapewnić bezpieczeństwo kobiecie, która ma być świadkiem po tym, jak jej mąż (gangster) został zamordowany. Film ostatecznie nie ma miejsca w czasie rzeczywistym, jest po prostu dosyć dynamiczny i przeświadczony o swojej istotności. I dobrze. Rozgrywa się w świecie, gdzie człowiek jest w stanie oddać życie za swoją pracę – za dobrze wykonaną pracę, za partnera, za świadka. Świat przestępczy jest zorganizowany i czuje się bezkarny, a przekupstwo nęci, ale bohater jest na nie odporny – i tłumaczy to w najbardziej wybijającej się wypowiedzi na tle fantastycznych dialogów*. Zło w tym filmie zamiast osiągać wszystko siłą woli się dogadać, przeciągnąć na swoją stronę, osaczyć, dać wybór. Zamiast masywnych antagonistów dostajemy zwykłych, niepozornych ludzi, w których diaboliczna jest jedynie pewność siebie.
Spędzimy tutaj trochę czasu w pociągu, prześpimy się tam, zjemy śniadanie, poznamy innych pasażerów, pobawimy się z jednym dzieckiem w policjantów i złodziei. Wszystko wydaje się dosyć naturalne, nie ma też uczucie przesytu jak na tak krótki obraz. Intryga oraz wszelkie ruchome elementy są czytelne i angażują podczas oglądania. Zdjęcia i reżyseria jest na wysokim poziomie, przed wami wiele świetnie zainscenizowanych momentów oraz wydarzeń. Szczególnie cały ostatni akt z wykorzystaniem odbić w oknach oraz pogonią samochodu za pociągiem.
Chociaż fabuła pozostawia niektóre swoje aspekty nieprzekonywującymi – jedne zwroty akcji ciężko kupić, inne wydają się niepotrzebne, a nawet bezsensowne – to jednak film ujmuje nie tylko solidną intrygą pełną noirowych motywów, postaci i dialogów, ale też miłością do pociągów. Na ekranie widzimy zwyczajny wehikuł, a jawi się on jako szczyt luksusu: współpraca z obsługą, posiłki, automat z wodą na korytarzu, wspólna przestrzeń dla pasażerów… To nie kwestia wygód czy scenografii, chociaż klimat jest bezbłędny: cały czas byłem przekonany, że jestem z bohaterami wewnątrz jadącego pociągu (chociaż to tylko kamera się ruszała). Kabiny czy korytarze są dosyć zwyczajne, ale jednak widząc ten film poczułem się blado na wspomnienie współczesnych pociągów. Są w porządku, ale skorzystanie z czegokolwiek więcej równoznaczne jest dla mnie z płaceniem nie za produkt, ale za luksus kupienia tego na pokładzie. W tym filmie jest wszystko i wydaje się to oczywistością: od przestronnej łazienki, bo śniadanie zamówione do przedziału, po konduktora gotowego do wysłania telegramu. Cały ten system wydaje się przemyślany i pomyślany przede wszystkim z pasażerem na pierwszym planie. Takie to… Miłe. I nostalgiczne.
*I don’t say I’ve never been tempted. Of course I’ve been tempted; I’m human like anybody else. But to spend the rest of my time worrying when I’ll be caught up with by some hoodlum holding a first mortgage on my life, payable on demand…! Naah. No kind of money worth that.
– What about this dame, Mr. Crystal Ball?
– A dish.
– What kind of a dish?
– Sixty-cent special. Cheap, flashy. Strictly poison under the gravy.
– How do you know all this?
– Well, what kind of a dame would marry a hood?
– All kinds.
– I know a woman who won’t sleep for a lot of nights.
– Who?
– Forbes’s wife.
Najnowsze komentarze