Mission: Impossible – Fallout (2018)
Życie jednostki warte tyle, ile życie milionów. Motylek pod suknią wieczorową i misja prawdziwie niemożliwa. Dzieło sztuki!
„Fallout” jest dobrą okazją, by ponownie wrócić do tematu kina akcji jako produkcji, na które niezasłużenie patrzy się z góry. Rzesze ludzi z wyższością nazywają takie tytuły pustymi, ponieważ zawierają eksplozje albo mówią „to tylko kino akcji„. Ja jednak miałem szczęście bycie nauczonym przez Ayn Rand dostrzegać wartości we wszystkim, od fabryki po silnik elektryczny, ponieważ za tym wszystkim stał człowiek, który wyznawane przez siebie ideały przekuwał na to, co tworzył. Dzięki niej wiem, że filozofia to nie tylko człowiek, który zastanawia się całe życie „Czy jak drzewo spadnie w lesie i nikt go nie usłyszy, to czy ono nadal spadło?„. Nie, filozofia to jak najbardziej konkretna rzecz, dzięki której wszystko ma jakąś wartość – w tym sensie, że manifestuje sobą jakieś inne ideały. Wiele tytułów manifestuje sobą lenistwo, brak kreatywności, wyobraźni, szacunku do widzów czy sztuki tworzenia. „Fallout” z kolei krzyczy całym sobą: „Możemy więcej! Możemy lepiej! Możemy wymyślić coś jeszcze, możemy się postarać! Nie ma odpoczynku, nie ma pracy na pół gwizdka, nie ma spoczywania na laurach! Ta scena wyszła rewelacyjnie, niech kolejna wyjdzie jeszcze lepiej! Każdy element musi być dopracowany, dajemy z siebie wszystko!” Po wyjściu z sali pomyślałem, że kino akcji dopiero się rozgrzewa, że film jako sztuka dopiero się rozgrzewa. Nie mogę się doczekać, co jeszcze twórcy – czy ludzie jako tacy – zrobią w przyszłości. Kiedy ostatnio tak myśleliście po wyjściu z seansu? Gdy zobaczyliście „Mad Max: Fury Road„?
Ethan Hunt, agent specjalny, przyjmuje kolejną misję – musi odzyskać trzy ładunki plutonu, które zostały skradzione. Pierwsza próba kończy się niepowodzeniem: musiał wybierać między ratowaniem życia kolegi i pierwiastkiem chemicznym. Wybrał to pierwsze, drugie stracił i teraz będzie to mieć niebywałe konsekwencje.
Z fabułą w tym tytule jest tak, że z jednej strony powtarza on znane nam schematy. To rodzaj obowiązku przy tworzeniu kontynuacji, nie ma filmu z tego cyklu bez biegającego Toma Cruise’a, zabawy z maskami czy finału, w którym bohaterowie są zdani tylko na siebie. To jak motyw muzyczny w czołówce, to część zabawy.
Wady
Osobiście usunąłbym wszelkie wizje. Otwierająca scena, w której ginie Julie, ona rodzi tylko pytania (czemu akurat Solomon udziela im ślubu?). W połowie z kolei Ethan wyobraża sobie zabijanie policjantów, bez czego film mógłby się spokojnie obyć. Zapewne mocno wyraża to obawę Ethana przed takim występkiem, ale motyw tego jest i tak wyraźny na przestrzeni całego filmu.
Scenarzyści, biorąc to wszystko pod uwagę, stworzyli jednak coś niewiarygodnego – najlepszą fabułę w historii kina akcji. To opowieść prawdziwej intrygi, wielopoziomowa i rozpisana na żywe, dynamiczne postaci, mające własny cel i widok na cały problem. Historia szybko komplikuje się i nagle Ethan gra na trzy fronty, a poprzeczka tylko idzie w górę i w górę. Trudno mi uwierzyć jak często plan bohaterów zawodzi, jak często przygotowanie jest tylko połową roboty, jak często muszą oni improwizować, jak często scena okazuje się trwać jeszcze długo po tym, jak pozornie się skończyła! Każda sekwencja ma jakiś zapalnik, pokazany od początku, ale wiszący nad głowami bohaterów, dopiero stając się istotny w trakcie. To taki właśnie tytuł, tutaj szczegóły są niebywale istotne – trzeba słuchać rozmów, trzeba zwracać uwagę na drobiazgi, trzeba poznać każdą postać, zrozumieć i pamiętać, o co ona walczy. Tak, nawet Luthor czy Benji. Wtedy dopiero rozumie się kontekst wszystkiego, wtedy dopiero widzi się ciężar i wagę każdej sceny. A to rodzi napięcie, dzięki któremu nie sposób się nudzić.
Ranking serii
- Fallout (2018)
- Ghost Protocol (2011)
- Jedynka (1996)
- Trójka (2006)
- Rogue Nation (2015)
- Dwójka (2000)
„Fallout” to połączenie najlepszych rzeczy z serii – poważnej intrygi z jedynki i powalającej akcji z czwórki. Więcej uwag po powtórce. Planuję wtedy też napisać felieton o istotności fabuły w filmach akcji. „Fallout” pokazuje, jak ważny jest kontekst każdej sceny narzucony właśnie przez historię. Z drugiej strony „Fury Road” pokazało, że historii nie trzeba, wystarczy sam kontekst, ale będę o tym myśleć na poważnie za pół roku.
Z przyjemnością przychodzi mi oznajmić, że tytułowa „Misja niemożliwa” faktycznie taka jest. I to kilkukrotnie na przestrzeni całej opowieści. W istocie oglądałem sytuacje bez wyjścia, nad którymi trzeba było się napocić, mieć otwarty umysł oraz tych właśnie bohaterów. Prawdziwych bohaterów, którzy nie poddają się, improwizują, adaptują do nowych okoliczności i przede wszystkim: idą do końca, kiedy już zaczęli. „Fallout” to wyraz miłości do każdej z tych wartości, tak samo, jak do bohaterów jako takich czy aktu tworzenia bohatera w ogóle. To z kolei sygnalizuje wyraźnie, że otrzymujemy poważniejsze kino. I tak właśnie jest, żarty czy przekomarzania są tu niemal śladowe. Tak naprawdę jedynym dużym jest rozmawianie przez komunikator w uchu w towarzystwie obcych ludzi, co wygląda w ich oczach jak krzyczenie na niewidzialnego przyjaciela. Miejcie jednak jasność: to nie jest poważne kino w rozumieniu pokazywania wielkich tragedii lub uśmiercania wielu ludzi. Tutaj powaga wynika z podejmowanych tematów – głównym w tym filmie jest właśnie wybór między ratowaniem jednostki a ratowaniem milionów.
Tutaj faktycznie czuć ciężar każdej osoby, tutaj też trzeba wybierać w życiu osobistym. Jednym z piękniejszych drobiazgów jest opowiedzenie o związku Ethana i Julie. Przy całym natłoku wielkich sekwencji w tym tytule twórcy pamiętali o małych detalach, które budują fundament serii, o nich będziemy pamiętać, one będą istotne. Tylko kilka chwil, tylko kilka zdań, ale widać włożoną w nich tak dużą pracę co w choreografię pościgów i walk.
Nie mogę się nachwalić do końca. To jest jeden z najlepszych filmów akcji w historii. Teraz tylko czekać na kolejny seans, aby sprawdzić, czy „Fallout” ma potencjał powtórkowy na równi z „Matrixem„, „Die Hard” i „Fury Road„.
PS. Zdjęcia… Głęboki ukłon z mojej strony za wykonanie tak dynamicznego i gęsto montowanego filmu jednocześnie z pietyzmem o pracę kamery. Każda sekwencja zarejestrowana jest czysto i przejrzyście, a pomiędzy znaleziono pojedyncze okazje do pięknych kompozycji kadru. Tam, gdzie nie było na to miejsca, postawiono na lokacje zachwycające same w sobie – i co tu mówić, dodają one mnóstwo uczucia do tej historii.
Tom Cruise
To jego rola życia, można w zasadzie mówić o ekshibicjonizmie w tym wypadku. Gość wziął na siebie cały film z taką pewnością siebie jak mało kto w historii, mówimy tu o poziomie Sylwestra Stallone w „Rockym„. Cruise jeździ autem, prowadzi motocykl bez hełmu pod prąd wokół Łuku Triumfalnego, jest spokojny w stresujących chwilach, jest wyczerpany i przegrywa, jest zdeterminowany i wygrywa, strzela z broni krótkiej, walczy na pięści, biega, pilotuje śmigłowiec, wspina się po ścianie i jeszcze do tego skoczył na spadochronie niskootwierającym (High-Altitude Low Opening) na jednym ujęciu. Wszystko zrobił bezbłędnie. Chciałbym, żeby więcej artystów było tak odważnych i brało na siebie tak dużą odpowiedzialność, by mówili tak głośno samą swoją prezencją.
Zwiastun (SPOILERY!)
Sam fakt, że pisząc o trailerze, muszę ostrzegać przed zdradzaniem treści, jest wystarczającym problemem. Mówię tu o zmontowaniu walki w łazience, jakby odbyła się ona między Walkerem i Ethanem. W rzeczywistości jednak walczyli z trzecią postacią, ale w ten sposób zwiastun wciąż zdradza, że Walker jest ukrytym antagonistą. Sam film całkiem dobrze z tym kombinuje, ale przez trailer czuć ten zwrot od pierwszej sceny. Bardziej przeszkadza mi zdradzanie czegoś innego – rozwinięcia się danej sceny. Niemal każda sekwencja zostaje zdradzona w zwiastunie – gdy bohaterowie wchodzą do łazienki, ja już wiem, co tam się później stanie. Nie ma zaskoczenia. Przykro mi, ktokolwiek robił ten zwiastun, ale ci ludzie nie rozumieją, o co w tym chodzi i nie powinni tego więcej robić.
Najnowsze komentarze