Joel Schumacher

Joel Schumacher

04/02/2025 Opinie o filmach 0

„If you love a movie, there are hundreds of people who made it lovable for you. If you don’t like it, blame the director. That what our name’s there for.” – Joel Schumacher

Sometimes I’m asked if there’s homophobia in Hollywood. There’s homophobia everywhere on Planet Earth, just like there’s racism and sexism and anti-Semitism, and such stupidity isn’t checked at the gate at the movie studio. But the difference in show business is, if you can make money for people they don’t care what you do. They don’t care if you screw yaks in the middle of the street. They’ll even buy you a yak. They’ll give you their yaks.” – Joel Schumacher

„Vampires are hot. They’re the only erotic monster. Frankenstein’s not hot.” – Joel Schumacher

I loved making The Client and A Time to Kill and Batman Forever. Batman and Robin…well, the cast was wonderful, they were wonderful people, but it wasn’t my best work.” – Joel Schumacher

Joel Schumacher

Obecnie Joel Schumacher znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #213

Top

1. Ognie św. Elma
2. Upadek
3. Bez skazy
4. Telefon
5. Straceni chłopcy
6. Numer 23
7. House of Cards (odc 5 i 6)
8. Upiór w operze
9. Bad Company – Czeski łącznik
10.Batman i Robin

Ważne daty

1939 – urodziny

1946 – „Wielkie nadzieje” Leana inspirują Joela do bycia reżyserem

1981 – debiut kinowy

2011 – ostatni film w karierze

2013 – ostatni dorobek reżyserski (2 odcinki „House of Cards”)

2020 – śmierć

Bez skazy ("Flawless", 1999)

5/5

Kiedyś można było zamknąć De Niro i Hoffmana w jednym pokoju i był z tego świetny film. Ech.

De Niro gra policjanta, który po heroicznym czynie mógł przejść wcześniej na emeryturę. Kobieta go zostawiła, ale ma teraz nową. Nie myśli o niej jak o prostytutce, on jej tylko pomaga zapłacić za czynsz. Mieszka w kiepskiej dzielnicy, gdzie rządzi gangster, a w mieszkaniach wokół roi się od transwestytów. Jeden z lokatorów zostaje zaatakowany w środku nocy, De Niro rusza na ratunek i na schodach dostaje udaru. Teraz ledwo sobie radzi z samodzielnością, w domu pomaga mu fizjoterapeuta, który sugeruje mu lekcje śpiewu, żeby pokonać ograniczenia mowy. I De Niro zgłasza się do P. S. Hoffmana pragnącego zmiany płci, aby poprosić o lekcje śpiewu. Nawet jeśli gardzą sobą nawzajem, to Hoffman potrzebuje kasy. W ten sposób zacznie się ich przyjaźń, dzięki której bohaterowie będą gotowi cenić sobie życie tej drugiej osoby. Może nawet bardziej niż własne…

Czasy, gdy można było zrobić film O CZYMŚ – i to była zaleta, a nie obawa, że twórcy stosują to jako wymówkę do bylejakości samej produkcji. Bo jakie to ma znaczenie, skoro jest O CZYMŚ? Wtedy jednak wiedzieli, że najpierw muszą mieć wiarygodną postaci oraz bohaterów, których los nas obchodzi, a dopiero potem dodawać COŚ WIĘCEJ. Często to COŚ wychodziło naturalnie i nawet się o tym nie myślało. Gdy pierwszy raz widziałem ten film 12 lat temu, to na pewno o tym nie myślałem. Teraz już myślę, że oglądam film o gejach, trans, zmianach płci…* A mimo to oglądam też dobry film. I żałuję, że zarówno pan Hoffman jak i pan Schumacher nie są już na tym świecie. Nie jest to idealny film – część scen ma niezręczny finał, urywają się wręcz. De Niro ze swoim zaciskaniem ust nie jest zbyt wiarygodną reprezentacją kogoś po udarze, bardziej pewnie gra brzuchomówcę. Gangster trzęsący policją jest dosyć wygodny dramaturgicznie. I tak dalej – ale jednak czuć to zagrożenie, można uwierzyć w relacje między bohaterami, a gdy Hoffman w rajstopach skacze po dachu podczas deszczu w finale, to człowiek uśmiecha się… Ale tylko troszkę. To nadal dobry finał, skoro na koniec cieszę się, że bohaterowie żyją. Nawet jeśli nie wszystko poszło po ich myśli, to jednak co innego było wtedy ważne. Naprawdę, to warto zobaczyć samemu.

PS. Gra wokalem Hoffmana to w tym filmie dzieło sztuki. Większość filmu mówi w zasadzie szeptem, pięknym szeptem.

*to wyraźnie pro-trans film, ale jednak De Niro powie tutaj Hoffmanowi wszystko to, co przychodzi wam do głowy, na wieść o tym, że ten chce sobie obciąć penisa. „Nie będziesz kobietą”, „Po co chcesz być brzydką kobietą?” itd. I nie jest przez to kimś gorszym w tym scenariuszu. Nadal są przyjaciółmi na koniec, nie jest żadnym antagonistą albo debilem, nie musi odbywać lekcji. Po prostu oglądamy historię dwóch facetów, każdy ma drugiego za idiotę, a i tak są w stanie oddać za siebie życie. Jako kumple. Tak wygląda większość historii o facetach przecież.

Telefon ("Phone Booth", 2002)

5/5

Jeden z tych obrazów, które serio chyba nie powinienem lubić, ale ilekroć go oglądam, to naprawdę jestem zaangażowany w historię oraz pod wrażeniem tego, jak całość wygląda, jak jest opowiedziana, jak ta narracja cały czas pędzi przed siebie. Stu gada cały czas przez telefon i z ludźmi wokół, ale korzysta z ostatniej budki telefonicznej w tej części Nowego Jorku, aby wykonać telefon – po którym telefon dzwoni do niego. Odbiera kierowany ciekawością… I okaże się, że tej rozmowy już nie będzie mógł przerwać. Jest na celowniku snajpera, który zna Stu lepiej, niż powinien. Zacznie się gra z psychopatą.

Kamera jest w ciągłym ruchu i robi wszystko, aby zapewnić widza, że akcja rozgrywa się tuż obok samego Times Square, chociaż logistycznie byłby to koszmar do zrealizowania – jeśli w ogóle byłoby to możliwe (znaczy samo TS zamknięto niby na 3h, żeby nagrać fragment Vanilia Sky). Mnóstwo tutaj ujęć od dołu, aby podkreślić wysokość budynków oraz sprawić wrażenie „w biegu”. Ciężko dopatrzyć się tutaj standardowych kadrów, kompozycji, kamera po prostu obserwuje. Zastosowano również zabieg pokazywania kilku ujęć równocześnie (ekran dzieli się w trakcie filmu nawet na cztery panele, ale są też panele wewnątrz paneli), co powoduje, że są też dłuższe ujęcia. Nie ma potrzeby ani okazji, aby ciąć na reakcję rozmówcy, więc jeśli skupimy się tylko na jednej osobie, to może widzieć, jak jej oblicze ewoluuje przez całą scenę. Nie było tu miejsca na błędy lub powtórki, całość zrobiono faktycznie od początku do końca – co sprawia, że widz w pewnym sensie też odpowiada za budowanie tempa tej historii.

A tempo jest wysokie, bo w zasadzie cały czas idziemy do przodu. Rozmowę możemy tylko słyszeć, ale panel obok głównego kadru pokazuje akcję, która rozgrywa się równolegle. Jedno wydarzenie bezpośrednio prowadzi do następnego i buduje wrażenie, że akcja naprawdę rozgrywa się w czasie rzeczywistym. Jest sporo rzeczy, które się nie zgadzają i utrwalają niewłaściwe poglądy na rzeczywistość, ale np. czas przyjazdu policji od momentu incydentu wydaje się zgadzać. Można wyłapać wiele dziur, ale żeby być uczciwym, są też szczegóły, które pochwalić należy.

Ostatecznie film jest tylko fantazją mężczyzny, który przeprasza żonę i ta mu wybacza, bo przede wszystkim chce być razem. „Tylko” jest złym słowem, bo jednak jest tu więcej: fantazją jest bycie „kimś więcej”: człowiekiem sukcesu, mężczyzną, za jakim będą uganiać się kobiety, każdy go zna i coś od niego chce, więc i on może chcieć coś od nich, z czego korzysta. Fantazja za fantazją i mitem, a bohater w trakcie filmu rezygnuje z tego wszystkiego. Może nawet naprawdę uświadamia sobie, że to, co ma, mu wystarczy, że nic więcej nie chce. Przeprasza, że chciał czegoś innego i teraz zaczyna nowe życie. Dalsze wgłębianie się w ten motyw wydaje się niebezpieczne, bo zacznie wychodzić na to, że snajper z filmu… Zrobił coś pozytywnego. A tego nikt chyba nie chce powiedzieć na głos. Niemniej: film jest jednak czymś więcej niż tylko fantazją o bezwarunkowym wybaczeniu.

I jedno, ostatnie zaskoczenie na koniec seansu. Nie pamiętałem, że tak to się rozwiąże. I po prawdzie: słyszałem głos Kevina Spaceya przez cały film, a nie tego, kto faktycznie mówił.

PS. Joel Schumacher przeszedł do historii jako reżyser stojący za jednymi z najgorszych filmów w historii… Ale cztery dobre filmy też zrobił. I każdy w innym gatunku. Ja tam szanuję.