Incydent („The Incident”, 1967)

Incydent („The Incident”, 1967)

08/11/2021 Opinie o filmach 0

Ten film ma wszystko. XX wiek, lata 60, Kieślowski, Wietnam…

5/5

Późna noc, bliżej świtu niż dalej. Bliżej też pory, gdy trzeba będzie wstawać do pracy. Dla każdego ta pora znaczy coś innego – są w końcu też tacy, co woleliby, żeby noc jeszcze się nie skończyła. Inni pragną tylko, żeby dobiegła końca. Młody chłopak dobiera się do dziewczyny, która nie chce stosunku seksualnego. Wściekły czarnoskóry nie pozwala sobie na traktowanie siebie jako kogoś gorszego, a jego dziewczyna błaga go tylko, by się uspokoił. Stary człowiek jest wściekły, bo syn nie pożyczył mu pieniędzy na dentystę, jego żona ma już dosyć słuchania go. Dwóch żołnierzy po służbie, alkoholik szukający pracy, gej szukający przyjaciela, bezdomny śpiący w wagonie… A to wcale nie wszyscy bohaterowie tej opowieści.

Pierwsze dziesięć minut spędzamy z awanturnikami, może nawet są kimś więcej. Jednego z nich gra debiutujący Martin Sheen. Bawią się i żartują, sprawdzają zaparkowany samochód i nic tam nie znajdują. Drażnią parę wracającą z randki, napadają na starszego człowieka i są zawiedzeni, że ma przy sobie tylko kilka dolarów. Dają mu w twarz parę razy i idą dalej w miasto. Są niebezpieczni, ale jak bardzo? Trudno powiedzieć. Mija następne pół godziny, zanim znowu ich zobaczymy. W tym czasie poznajemy pozostałych ludzi – i czujemy to napięcie, bo wiemy, że dojdzie między nimi do spotkania. Jak choćby ojciec niosący na rękach małą dziewczynkę – żona proponuje, żeby wzięli taksówkę, ale to za drogo, mówi mąż. Nie stać ich, wezmą metro – nie takie podziemne, ale to amerykańskie, do którego trzeba wejść na wysokość trzeciego piętra. Tam są tory i transport, jadący przez całe miasto. W takim właśnie środku przemieszczania się dojdzie do spotkania tych wszystkich ludzi: młodzi zakochani, bezdomny, murzyn z dziewczyną, wściekły staruszek i inni. Nasi awanturnicy zablokują drzwi i nikogo nie wypuszczą, zaczną się bawić. Wszyscy będą się ich bać. Będą się obawiać odezwać, bo wtedy zwrócą na siebie ich uwagę – a wtedy nikt nie wie, co się może dalej zdarzyć.

Siedzimy więc przed telewizorem i myślimy, że „ja to bym im pokazał”, ale na ekranie każdy się boi. Terror jest tutaj niespodziewany i łagodny – napastnicy w końcu nie robią nic, za co władze mogłaby ich na dłużej zamknąć, ale ta możliwość wisi w powietrzu, że zaraz coś się stanie, gdy to MY ich sprowokujemy. Na nas ciąży odpowiedzialność, żeby siedzieć cicho, patrzeć w podłogę i co najważniejsze: nie pomagać, gdy komuś dzieje się krzywda. Odwrócić wzrok i czekać. Udawać, że nic się nie dzieje, że nie mamy z tym problemu. Większość z nich ma kogoś ze sobą – oni coś zrobią, narażą swoją drugą połówkę. Mężczyzna wstanie w obronie staruszka, to jego kobieta będzie zagrożona. Dwóch ludzi przejmuje wagon pełen pasażerów, w środku nocy. To sytuacja absurdalna, dlatego myślimy, że gdyby nas to spotkało, to wszystko potoczyłoby się inaczej. To nasza reakcja obronna, w końcu nigdy nie będziemy w takiej sytuacji i nie wiemy, co byśmy zrobili. Też bierzemy w tym udział.

Całość jest czarno-biała, intensywna i brudna. Wszyscy aktorsko zasługują na pochwały, realizacyjnie wszystko jest na medal – ani przez moment nie myślałem, że kręcą w replice pociągu. Ruch pojazdu, delikatne bujanie się postaci, oświetlenie – czy też nagła ciemność po „wjeździe” do tunelu – wszystko jest realistyczne i robi ogromne wrażenie. Kamera korzysta z tego, że może być w ruchu, że może sobie pozwolić na momenty chaosu, a także współpracuje z ciasnotą pomieszczenie. Nie mówiąc o tym, że sam wagon i wszystkie jego dodatki – naklejki, graffiti, syf – zostały odtworzone perfekcyjnie. Tak właśnie wygląda metro.

Ostatnie sceny wynoszą całość naprawdę wysoko – pokazują, ile naprawdę mieści w sobie ten film, o czym naprawdę opowiada. Gdy już jest po wszystkim, gdy Felix pyta przyjaciela: „Gdzie byleś?”, gdy patrzymy w twarz wszystkim zebranym, gdy kamera zatrzymuje się na bezdomnym podczas prezentacji napisów końcowych – czułem, że oglądam thriller w wykonaniu Krzysztofa Kieślowskiego. Ten film ma wszystko, od wojny w Wietnamie po kino superbohaterskie. To wciągający, brutalny tytuł, który na koniec zostawia nas z okropnym poczuciem. Tu nie chodzi o samą przemoc czy nawet tragedię, jaka może z tego wyniknąć. Tu chodzi o to, co ona dla nas znaczy – i o nasze miejsce we wszechświecie, które sami sobie wybieramy.

Z cyklu reżyserów jednego tytułu. Zrobił poza tym jakieś filmy i dokumenty muzyczne, ale obecnie ma ponad 90 i w sumie mało kto go kojarzy. Mamy jeszcze czas, aby go docenić. Nawet jeśli jego najsłynniejsza praca to remake filmu telewizyjnego z 1963 roku, którego nikt nie oglądał, opartego na westernie z 1960 roku, którego nikt nie oglądał (jest na jakimś ruskim odpowiedniku YouTube’a, jak chcecie).

PS. Jak na końcu wpadła policja i pierwsze, co zrobiła, to zabrała się za murzyna xD Pierwszy raz cos takiego zobaczyłem, poza stand up-em Dave’a Chappelle’a.