Horrory lat 1960s

Horrory lat 1960s

17/10/2024 Blog 0
city of the dead horrory

W tym roku przypominam i nadrabiam filmowe lata 60, wstawiając na bloga rankingi najlepszych filmów i seriali z poszczególnych roczników tej dekady. Horrory jak zawsze zasługują na swój własny temat.

Tak po prawdzie jest to przede wszystkim temat zbiorczy, gdzie mogę zamieszczać opinie o horrorach z lat 60., które ostatnio oglądałem. Jednak już po nich widać, jak szerokim określeniem jest horror, a raczej: jak hojnie się nim przyszło określać niemal wszystko. U swoich podstaw jest to w końcu gatunek poświęcony historiom wzbogaconym o elementy nadnaturalne. Potwory więc, ale nie tylko – jednak już w latach 60. powstawały horrory całkowicie osadzone w rzeczywistości: przywołujące brutalne wydarzenia z przeszłości lub wizualizowanie cierpienia psychicznego u bohatera. Większość kwestionariuszy ślepo uznaje za horror takie filmy, jak „Palacz zwłok” czy „Psychozę” – są to filmy z całą pewnością straszne lub zdolne do wywołania przerażenia, ale technicznie rzecz biorąc nie są horrorami. Czy „Kobieta-diabeł” jest horrorem? Odwołuje się do folkloru, ale na końcu okazuje się, że nie ma tam żadnych duchów, wszystko nadal było realne. Pomijam już całkowicie kwestię indywidualną tego, czy ktoś się faktycznie bał na którymś z tych filmów. Od dziecka wszyscy udajemy twardych, że wcale się nie baliśmy i tak nam zostało do dzisiaj.
 
Poniżej zawieram swój ranking horrorów z lat 1960-1969. Już niech będzie, że te wszystkie filmy są horrorami. Jako ciekawostkę sprawdziłem jeszcze, jak wyglądają bardziej powszechne Top 10 tego gatunku w Internecie. Taka ciekawostka.

Top RYM

1. Psychoza
2. Dziecko Rosemary
3. Palacz zwłok
4. Kwaidan
5. Noc żywych trupów
6. Kobieta-diabeł
7. Wstręt
8. W kleszczach lęku
9. Godzina wilka
10. Kobieta kot

Top społeczności Filmwebu

1. Palacz zwłok
2. Kwaidan
3. Dziecko Rosemary
4. Kobieta-diabeł
5. Godzina wilka
6. Nieustraszeni pogromcy wampirów
7. Mieszkanie („Byt”)
8. Kobieta kot
9. W kleszczach lęku
10. Noc żywych trupów

Mój TOP

1. Psycho
2. Nawiedzony
3. Kobieta-diabeł
4. Maska szatana
5. Operacja strach
6. Studnia i wahadło
7. Wstręt
8. Palacz zwłok
9. Wioska przeklętych
10. Oczy bez twarzy

Miasto umarłych ("The City of the Dead", 1960)

4/5

Jestem w stanie zjeść każdą ilość horrorów z małymi miasteczkami pełnymi mgły na ulicach. Ten ma bardzo dużo mgły. I Chrisa Lee.

Odległe miasto w Wielkiej Brytanii z historią polowań na wiedźmy i palenia ich na stosie. Jedna nawet rzuciła klątwę. I dziś młoda studentka jedzie w takie miejsce, aby prowadzić badania. Odnajdzie hotel prowadzony przez dziwną kobietę i niemą służącą. Mieszkańcy są osowiali, a ksiądz zdaje się przekonany, że dopóki żyje, jego Dom Boży pozostanie miejscem świętym. Co będzie potem? Nie wiadomo. Czarno-białe zdjęcia, noc wydaje się być stałym elementem miasta – podobnie jak mgła, latarnie, pustka i muzyka z thrillerów. „Miasto umarłych” atmosferą, klimatem, scenografią stoi. Kto to lubi, ten dostanie, co lubi. Cała reszta… Cóż, oni tutaj chyba nic nie znajdą. Tematyka jest poruszona w tandetny sposób, historia jest schematyczna i przewidywalna, a fabuła zamyka się w absurdalny sposób. Aktorzy bardziej budują klimat niż postaci, które grają.

To jeden z filmów rywala Hammer Films, który zrobił słynniejsze horrory tamtych czasów. I nawet to nie miał być film, tylko pilot serialu z Borisem Karloffem, tylko nic z niego nie wyszło, więc jakoś zamknęli fabułę w obrębie 80 minut i nawet nieszczególnie to czuć. Znaczy w jakości to czuć wyraźnie, ostatni akt zamienia całość w farsę i każdy kolejny moment wywołuje bardziej głupkowaty śmiech widowni. Jak zobaczycie chłopa niosącego krzyż, żeby ktoś się znalazł w jego cieniu, to gwarantuję wam, że będziecie się śmiać. Nawet jeśli nic na początku nie zwiastuje, że ten horror tak się skończy.

Teoretycznie jest tu trochę podobieństw do „Psychozy” (wręcz całkiem sporo), ale jednak „Miasto…” powstało wcześniej.

Poskromienie złoczyńcy ("The Comedy of Terrors", 1963)

4/5

Tym jednym filmem Vincent Price awansuje do światowej czołówki aktorów komediowych. Finał przezabawny!

Ten film naprawdę wie, jak pozyskać sympatię widza od samego początku – oto Vincent Price i Peter Lorre jako pracownicy zakładu pogrzebowego stoją nad grobem i czekają, aż rodzina zmarłego odejdzie… I gdy tak się dzieje, to wyrzucają ciało z trumny do grobu, zasypują i zaoszczędzoną trumnę pakują z powrotem do powozu. Profit! Tego typu czarny humor oraz zaskakująca ilość komediowego aktorstwa ze strony całej obsady (nawet nie będę wam zdradzać więcej nazwisk!), pełna szybkich wymian zdań oraz… Cóż: historii, którą dałoby się poprawić.

Jeśli kiedyś powstałby remake, to chciałbym, aby jego twórcy rozważyli pewne zmiany. Jak na przykład danie sojusznika postaci granej przez Vincenta Price’a, żeby chociaż na początku miał prawdziwego wspólnika, a nie jedynie pomagiera. Takie wsparcie urozmaiciłoby relacje między bohaterami oraz dramaturgię – która zresztą siada dosyć szybko, gdy tylko biorą się za pana Blacka. Uważam, że jakby bohaterowie musieli trochę więcej wcześniej pokombinować, to też urozmaiciłoby opowieść.

A tak po dosyć solidnym wstępie i nieco przeciętnym środku pozostaje porządny finał – i to on zostaje w pamięci najbardziej. Wszystkie te zbiegi okoliczności oraz niedorzeczne sytuacje – w czasie, gdy na zewnątrz wieje i pada, ten klimat! – to masa zabawy. Vincent Price opada na fotel z sarkastycznym „Who’s next?” pod nosem jest moim faworytem. I waszym pewnie też zostanie. Trudno będzie wam objąć to, co się dzieje w finale tego filmu. I jest duża szansa, że zobaczycie go więcej niż raz.

À meia-noite levarei sua alma ("At Midnight I'll Take Your Soul", 1964)

4/5

Niepokojący obraz. Chociaż w większości przez przypadek. Podczas oglądania często odnosi się wrażenie, że oglądamy coś zakazanego. Coś, co rodzice mogli ukryć przed nami, a my to znaleźliśmy i teraz oglądamy i rozważamy, czy przypadkiem to nie jest przeklęta kaseta. To wrażenie może utrzymywać się i wracać w zależności od tego, jak bardzo wyczuleni jesteście na sama język filmu, a nie tylko to, co jest przed kamerą – chodzi o to, że gdy zacznie się fabuła, gdy zaczną się postaci, to wtedy ten film zaczyna być bardziej zwyczajny. I jak człowiek zwróci uwagę na pracę kamery czy grę aktorską, to wtedy widać kino klasy B. Rozpoznaje się wtedy na ekranie znajome zagrania z taniej masówki. I prawdę mówiąc jedyną różnicą jest przeginanie pały w licznych momentach – są tutaj momenty, które robią wrażenie efektami specjalnymi lub makijażem. Tam gdzie inne filmy nie chciałyby pokazywać potwora zbyt długo, bo by było widać, jaki jest sztuczny, ten film nie ma obaw pokazywać swoich atrakcji – bo im dłużej patrzymy, tym potworniejsze wrażenie potrafi zrobić. W ten sposób to przekażę. Jednocześnie zwykłe i tanie, ale jednak niepokojące kino spełniające się w gatunku supernatural horroru.

Anioł dla szatana ("An Angel for Satan / Un angelo per Satana", 1966)

3/5

Nieprzekonywujący gotycki horror. Coś o tym, że wyłowiona jest rzeźba i miejscowi „prości ludzie” są przesądni, oskarżając tę rzeźbę o złe rzeczy, które dzieją się w wiosce. Więc lokalny osiłek bije po twarzy przyjezdnego artystę, który robił rysunki pijąc piwo, bo robił rysunki i oni nie potrzebują więcej sztuki… Gdzieś w tym momencie historia mnie zgubiła. Poźniej próbowałem przez parę minut ogarnąć sens zwrotu akcji w finale filmu, ale się poddałem. Nie zależało mi, ale i tak wszystko wskazuje na to, że nie miało ono sensu.

Film do oglądania dla kostiumów (cylinder jednej z bohaterek), scenografii i generalnie gotyckiej atmosfery. Jeśli to ostatnie nigdy nie było dla was, to całość możecie spokojnie ominąć.

Witchfinder General (1968)

4/5

Kolejne oblicze horroru – strach przed ludźmi działającymi w imię Boga oraz w zakresie prawa, które obowiązuje wszystkich. Elementy nadnaturalne są tylko obecne w takim stopniu, w jakim tematyka wiedźm oraz Szatana zalicza się do tego, ale w samej historii nie ma nic nadnaturalnego. Są tylko ludzie: ofiary, hipokryci oraz ci, którzy mają w sobie poczucie wyższości. To ostatnie co najwyżej pomieszane z faktycznym przeświadczeniem, że wypełniają słowo Pana.

Czasy średniowieczne i okres polowań na czarownice, ale nie tylko – drugą ofiarą jest tutaj w końcu ksiądz oskarżony o bycie wyznawcą Szatana, on zostaje zesłany na tortury. Może go uratować jedynie siostrzenica, jeśli odpowiednio zaprzyjaźni się z tytułowym Łowcą (Vincent Price). Siostrzenica ma jednak męża, który będzie żądać zemsty. Kto wygra: sprawiedliwość czy prawo? Film wyraźnie nakłania do takiego odbioru historii, podważania zasadności nakazów i zasad, gdy dają argument siły osobie z rządu. Widać w tym dobre chęci, ale nic więcej. Całość silnie angażuje emocjonalnie – postawiono w dużym stopniu na realizm i faktycznie przy oglądaniu czuć strach, cierpienie i w końcu samą śmierć ludzi palonych na stosie. Czuć, że to inne czasy, ale rozpoznajemy w nich alegorie do współczesności. Widać w oczach torturujących sadyzm, z jaką pasją zadają krzywdę i jak niewiele jest w nich tej mitycznej „wyższości”. Nawet jeśli po wszystkim nie idą na dziewczynki i alkohol do oberży, świętować kolejne krzyże wypalone na czyimś pośladku.

Aktorsko i realizacyjnie film solidny. Podczas oglądania łatwo chwalić dobre decyzje podjęte podczas tworzenia, to jest świadomy i przemyślany obraz. Wiedziano, jak uderzyć widza, jak go przerazić. Z pełną świadomością zamknięto film na dźwięku płaczącej kobiety, na jej zastygłą w bezruchu twarz nałożono napisy końcowe, kiedy my jeszcze dalej słyszymy jej przerażenie.