Hobbs i Shaw (2019)
Vanessa Kirby & Helen Mirren
Fajni ludzie robią fajne rzeczy, chociaż to dosyć dziwna ekranizacja „Crysisa”.
Prequel Szybkich i wściekłych jest dosyć standardowym kinem akcji – zły człowiek podejmuje działania, które zagrażają losom całej ludzkości, więc nasi protagoniści muszą go powstrzymać przy użyciu siły, maszyn oraz odrobiny planowania. Mają na to oczywiście 72 godziny, a ich dotychczasowi sojusznicy biorą ich za zdrajców, więc nie pomogą. Twórcy Hobbs i Shaw podchodzą do zadania z kreatywnością oraz zrozumieniem odbiorcy – dostarczają dokładnie to, czego fani serii powinni i chcieli się spodziewać (poza tymi, którzy mają nadzieję na powrót do korzeni i nielegalnych wyścigów – oni będą niepocieszeni, bo w całym filmie jest w zasadzie jakieś półtora pościgu). To kino niepoważne i głupawe, ale w tym wszystkim kreatywne i pełne pasji. Każda kolejna scena akcji jest czymś świeżym i aż chce się ją oglądać, ponieważ wynosi to, co znamy, na jeszcze wyższy poziom. Scenarzysta ponadto postarał się nawet o jakieś napięcie w trzecim akcie, kiedy bohaterowie ścigają się z czasem i wybierają ryzykowne ratowanie wszystkich, zamiast łatwych rozwiązań, które jednak przyniosą też śmierć bliskich osób. Udało się też rozpisać satysfakcjonującą relację między głównym duetem, który się nie znosi, by z czasem naturalnie zacząć współpracować oraz darzyć sympatią jeden drugiego.
Oglądałem większość filmów z serii i nie wiem, jak w jej chronologii mieści się Hobbs i Shaw, ale nie są one potrzebne, by zrozumieć jego fabułę lub bohaterów. To dosyć autonomiczny tytuł, ale pod względem realizacji jest bliski głównej serii (szczególnie części siódmej). Przerywniki wciąż są oprawiane przy użyciu popowej muzyki elektronicznej, jednak brakuje niemal całkowicie zawieszania kamery na pośladkach przechodzących modelek albo innych tego typu ujęć. Nawet Vanessa Kirby nie została w ten sposób potraktowana, pomimo grania głównej roli – kostiumy ani sposób kadrowania nie podkreślają jej seksualności. Przynajmniej nie bardziej od tego, w jaki sposób potraktowano w tej produkcji Dwaynea Johnsona czy Jasona Stathama. Cała trójka prezentuje sobą mniej więcej to samo: to twardzi ludzie umiejący znieść ból i o siebie zadbać w kryzysowej sytuacji, przy okazji rzucając żartem lub dwoma. Oczywiście pani Kirby i tak się wyróżnia, z uwagi na fakt, że waży mniej niż włosy na głowie Jasona Stathama, a i tak umie wyjść z niebezpiecznej sytuacji.
Cała trójka kopie, strzela, skacze z jednego ruchomego pojazdu na drugi, wykazuje się nadludzką kondycją, opanowaniem albo tężyzną, pozując jednocześnie na ludzi zdolnych do uratowania świata w kryzysowej sytuacji. A przy tym są skorzy do kłótni. Polubiłem ich, ale z drugiej strony nie spodziewam się następnego seansu. Wątpię nawet, abym chciał wrócić do jakiejś sceny. Przyjemność sprawiło mi oglądanie tych ludzi, dlatego kontynuowałem seans z zainteresowaniem, ale ich przygody były jednorazowe. Dodam jeszcze, że nawet cieszę się na myśl o tym, że zrobią kontynuację. Chętnie obejrzę, dla sympatycznych bohaterów oraz kreatywnie przegiętych scen akcji. Polecać jednak nadal mogę tylko tym, co kupują konwencję i wiedzą, w co się pakują. Reszta może sobie odpuścić, nic nowego ten film nie przynosi.
PS. W następnym Saints Row potrzebuję ten motocykl.
Najnowsze komentarze