Gra o tron, S8 – co poszło nie tak?

Gra o tron, S8 – co poszło nie tak?

20/05/2019 Blog 0
gra o tron

Wszyscy piszą o Grze o tron, to ja też chcę. Nie recenzję ani felieton pełny narzekania, to już nie ma sensu. Jest inny aspekt tego serialu, który chcę poruszyć. I mogę to zrobić bez spoilerów. Najwyraźniej się da.

Pisanie recenzji nie ma sensu.

Ten sezon niczym nie zaskakuje. Twórcy szybko dają znać, żeby nie oczekiwać po nich za wiele – wystarczyło im na to tylko kilka scen. Niepotrzebne dialogi – są. Nie mające sensu prezentacje – są (gigantyczna armia robiąca gęsiego przemarsz przez malutkie miasteczko, drobiąc na dodatek, zamiast kroki stawiać). Bohaterowie po latach spotykają się i nie mają sobie nic do powiedzenia. Dany wciąż jest beznadziejna – słyszy, że trudno będzie jej zyskać sympatię poddanych, na co reaguje satysfakcją ze strachu, jaki wywołują jej smoki w mieszczanach. Cała Dany: „Mogę mieć wyjebane, na co tylko chcę, mam smoki, jak będzie jakiś problem, to go spalę, hihi”. Dramaturgia też nie ma się najlepiej: Bran gada, że nie ma czasu na gadanie, trzeba działać – po czym nic nie robi. Podczas narady królowie i władcy dziecinnie się kłócą przed poddanymi, co może i pasuje do serialu, ale w książkach by ich zabito za tę jedną scenę (jako niezdolnych do przywództwa). Istotne pytanie Sansy o to, skąd mają znaleźć wyżywienie dla armii, zostaje zlane cięciem montażowym. A największe jaja wśród wszystkich wciąż ma mała dziewczynka, Lyanna Mormont (obecnie 15 lat).

Szybko więc zostaje nam dane do zrozumienia, że Gra o tron trzyma poziom. I tak właśnie można by podsumować cały sezon – otrzymujemy kolejny raz to samo, jedynie co najwyżej „bardziej”, na jeszcze wyższym poziomie. To serial, który oglądam dla momentów – pojedynczych, ale wystarczająco dobrych. Tak wizualnych, jak i dramatycznych. Fabuła nadal jest byle jaka, bohaterowie niekompetentni, świat płaski i nieciekawy – ale o wadach szkoda gadać.

Pisanie recenzji nie ma sensu.

Przez ostatnie tygodnie internauci prześcigali się w tym, kto się bardziej przypierdoli do tego sezonu, kto wytknie więcej błędów i kto zrobi to bardziej agresywnie. Jeśli coś jeszcze można na ten temat dodać, to lepiej spożytkować tę energię na badanie dna oceanu indyjskiego. Analizy takiego zachowania wśród widowni też nie będę teraz robić, ponieważ już to zrobiłem – w eseju „Czy dzisiaj kino jest słabsze?„, gdzie opisałem swoją teorię o tym, co i dlaczego staje się popularne, oraz do czego widzowie używają dziś sztuki, jakiej wartości w niej szukają.

O czym więc tu pisać? Cóż – o tym, że teoretycznie twórcy zrobili wszystko dobrze. Pilnowali się niemal z matematyczną precyzją, żeby ten sezon się udał.

Pisanie recenzji nie ma sensu.

Scenarzyści wiedzieli, co robią. Uderza mnie to kiedy oglądam, jak opowiadają o każdym odcinku. Ich pomysły mają wyraźny powód, cel i sens. Kierują się też dwoma zasadami, które każdy w środowisku wam powie: pierwsze to „logika emocji ma większe znaczenie od logiki dramaturgicznej”, a drugą „Pokaż, zamiast tłumaczyć”. W teorii mamy więc wszystko, żeby był sukces. Słuchając ich, mam wrażenie, jakby robili coś dobrego. Oni w to wierzą. Na każdym kroku wydają się upewnić, że idą w dobrą stronę. Cały pomysł na ósmy sezon jest naprawdę znakomity – bo artysta zamienił się tutaj ze swoimi postaciami. Tak jak scenarzyści stoją przed trudnym zadaniem zakończenia tej historii i podjęciem w związku z tym trudnych decyzji, tak samo bohaterowie muszą to zrobić z pełną świadomością. Nie wiedzą, co zrobić, wiedzą jedynie, że muszą podjąć działanie. Na koniec jedna z postaci pyta: „Czy to był dobry ruch?”, na co słyszy w odpowiedzi: „Zapytaj mnie za 10 lat”. Artyści dali swoim bohaterom swoje emocje i uczynili tę podróż wspólną. Nie wyszedł jednak dobry sezon i widzowie go znienawidzili! Co poszło nie tak?

(żeby była jasność – to wszystko jest jedynie moją teorią jako widza)

Otóż D&D (David Benioff & Daniel Weiss, showrunnerzy) są dobrzy w opowiadaniu o postaciach. Tak też postrzegają zapewne cały pierwowzór literacki – nie widzą bogatego świata, fabuła z kolei istnieje tylko w kontekście motywacji danego bohatera. Nie ma tutaj historii innej niż to, czego dana osoba chce i jak to osiąga. Celem D&D nie jest narracja czy tworzenie wątków. Ich celem jest tylko opowiadanie o tych postaciach, czyli tworzenie kolejnych scenariuszy mających predyspozycję do zaistnienia momentu. Niczym w sitcomie – chcą oglądać tych bohaterów będących sobą i wchodzący w interakcję ze sobą nawzajem. To może być dialog dwóch osób na murze, to może być dwoje postaci łapiących się za ręce w krypcie, to może być grupa 6 bohaterów pijących piwo przy ognisku przed wielką bitwą.

I takie podejście wydaje się pasować do Gry o tron, bo to również pozycja opowiedziana poprzez bohaterów. Różnica polega na tym, że książki opowiadają fabułę z perspektywy tych ludzi, przez ich pryzmat. Każdy widzi jakiś mały fragment całości, którą poznaje jedynie czytelnik. W książkach narracja jest obecna, ale tutaj oglądamy jej wersję w wydaniu D&D. Nie oglądamy żadnej historii, oglądamy tylko bohaterów.

Co samo w sobie złe nie jest – w końcu jak inaczej zamknąć taką produkcję inaczej niż skupiając się na kilku wybranych bohaterach, dając im finał i w ten sposób domknąć cały serial? Złe jest to, że każda z tych postaci nie jest samodzielna, zamiast tego ma narzuconą motywację oraz zdanie o danej sytuacji. Decyzje bohaterów nie należą do nich, nie są logiczną konsekwencją tego, kim ci ludzie są. I ponownie: dlatego, że oglądamy czyjąś wizję książki, a tym samym czyjąś wizję tych postaci. Ma ona coś wspólnego z tym, kim ci ludzie są i na tym oparto ich ostatnie odcinki, ale w nowych okolicznościach te osoby zachowują się już inaczej: tak, jak twórcy serialu ich widzą. Typowy przykład: mamy sytuację i każdą ze stron konfliktu obsadzamy którąś postacią. Jedna mówi „za”, druga „przeciw” i się kłócimy – nawet jeśli żadna ze znanych nam postaci nie byłaby w tej sytuacji „za”, ale o tym konflikcie mimo wszystko trzeba opowiedzieć, więc… Próbujemy.

Mamy więc tutaj problem, na który każdy artysta trafia podczas tworzenia czegokolwiek: jego dzieło zaczyna żyć własnym życiem, a on musi to zaakceptować i być kimś na kształt współtwórcy swojej produkcji razem z nią, ramię w ramię. A to oznacza, że trzeba będzie odrzucić coś, co było wcześniej w planach, ponieważ podczas powstawania gotowego odcinka okazuje się, że te plany nie tworzą całości. Zamiast więc ranić powstające dzieło i naginać je do czegoś, co do niego nie należy, lepiej odrzucić plany i pozwolić mu rosnąć samodzielnie. Pewnie George R. R. Martin robi teraz właśnie to. Już podczas czytania Starcia Królów miałem wrażenie, że pisarz jedynie stoi z boku i spisuje, co się faktycznie dzieje. D&D zrobili to (zapewne) inaczej: wzięli tych bohaterów i wymyślili im zakończenie. Wymyślili krok po kroku, jak ich do tego finału doprowadzić. I to, ta wizja tych postaci, zastąpiło im faktyczne postaci – pomijając ten błąd na samym początku, cała reszta wyszła im nadzwyczaj udanie. Oglądając materiał zza kulis, wręcz zazdroszczę im przejrzystości umysłu i wyraźnej wizji, jaką mieli. Wydaje się, jakby można było podejść do tych ludzi, zadać im pytanie: „Co ta scena znaczyła? Dlaczego tak, a nie inaczej?”, a oni przez następne 10 minut mogliby udzielić szczegółowej odpowiedzi, która miałaby sens. Każda postać w każdym odcinku miała drogę, cel, powód, uzasadnienie. Na ich miejscu klepałbym się sam po plecach, aż by mi bark odpadł. Problem w tym, że nie opowiadali o właściwych postaciach, których decyzje byłyby logiczne i należały do nich, których droga należałaby do nich, których finał należałby do nich. Jednak w oczach twórców jest inaczej, bo oni mają inną wizję tych bohaterów. Podobnie jak całych Pieśni lodu i ognia. I prawdziwy problem jest taki, że nie potrafią zabrać nas w podróż po swojej wizji. A to dlatego, że jest ona skupiona na postaciach w oderwaniu od całej reszty, takiej jak historia czy świat. Zobaczcie jak niewiele się tak naprawdę dzieje w całym ósmym sezonie, jak niewielu aktorów w ogóle cokolwiek robi przez te sześć odcinków, jak tylko wybrani mają okazję zagrać swą rolę! Tutaj nie ma historii, są jedynie wydarzenia, które nie układają się w coś więcej. D&D byli po prostu nieodpowiednimi ludźmi do tej roboty. Nie jest ich winą, że robili to tak, jak uważali, że powinni to zrobić. Oni robili to najlepiej, jak umieli, a do ostatniego sezonu przyszli przygotowani po zęby. Wina leży raczej po stronach producenta, który zatrudnił ludzi, których sposób pracy nie pasuje do tytułu, nad którym pracują.

Nie warto nawet wspominać o tym, że czytelnicy mogli mieć jeszcze inną wizję, bo to oczywistość. Ja sam po skończeniu trzeciej książki myślałem, że za parę tomów Siedmiu Bogów zejdzie na ziemię i będą aktywnymi bohaterami w tej historii, w której gra o tron miała być tylko nieistotnym wątkiem. Myślałem, że na koniec Martin będzie opowiadał o konflikcie większym od wszystkich ludzi, bo żaden z nich nie żył jeszcze, kiedy on miał swój początek, a kiedy się zakończy, ludzi już od dawna nie będzie. Taki jest właśnie oryginał, on rozbudza wyobraźnię, a serial – wszyscy wiemy, jak on wygląda. Dwoje ludzi gada w pokoju, czasem tylko wyjdą i będą się bić na miecze, po czym wrócą do gadania. Nic dziwnego, że serial kończy się w podobny sposób.

D&D mieli więc wizję i szczegółowo ją sobie rozplanowali, by następnie trzymać się jej, co jest bardzo chwalebne, ale też popełnili błąd i nie stanęli z boku, żeby zobaczyć, czy ta historia ma sens dla innych. Oni widzieli każdą scenę jako część czegoś więcej. Wszystko było jakoś połączone, więc się tego trzymali, bo bez tego finał byłby inny. Oczywiście nie wiem w jakim stopniu to w ogóle możliwe, to w końcu telewizja i terminy gonią, ale powinni też umieć zmienić swoją wizję, powinni móc zmienić zakończenie, kiedy tylko by zobaczyli, że to, co zrobili, się nie dodaje. Zresztą, cholera wie, może i by umieli, ale było już za późno?

Jest jeszcze jeden aspekt, który mocno zaważył na tym, że D&D nie dali rady zabrać nas w podróż po ich wizji, mianowicie: nie umieją opowiadać obrazem. Widać to bardzo wyraźnie po pierwszych sezonach, które są mocno przegadane. Nie ma wiele więcej, to w dialogach jest dramat, komedia, intryga, rozwój postaci, historia świata czy zwroty akcji. Haniebne, ale mimo wszystko było czytelne. Oczywiście, były odcinki jak Bitwa Bękartów czy Hardhome, ale tak naprawdę dopiero 7 sezon przyniósł taką scenę, jak prezentację nowej lokacji wyłącznie poprzez stronę wizualną. Ósmy sezon idzie dalej i przez obraz próbuje przekazać naprawdę sporo. Trudno nie chwalić takich zamiarów, ale efekt jest taki, że połowy tych obrazów nawet nie widać podczas oglądania, a druga połowa jest w ogóle niezrozumiała wśród widzów. Można by oczywiście pomyśleć, że to moja wina i nie rozumiem ekspozycji, jeśli ta nie jest podana mi na tacy w dialogu, ale już widziałem filmy mające minimum słów (albo i w ogóle), które rozumiałem bez problemu, więc będę twierdził, że to wina D&D, którzy nie potrafią za bardzo czegoś przekazać odbiorcy bez używania słów. Mimo to całkiem sporo przekazują w ten sposób, przez co na forach pojawiają się pytania o znaczenie konia, palenia tronu, głaskania psa albo wielu innych detali. Pobieżne wczytywanie się w dyskusję lub ciekawostki odsłoniło przede mną naprawdę sporo informacji, które są przekazane w samym serialu wyłącznie w domyśle, krótkim mrugnięciu okiem lub innym nieznacznym geście, nad którym trzeba przysiąść i wykombinować, co też twórcy mieli w głowach. D&D rozumieli swoich bohaterów, ale to nie znaczy, że widzowie też ich zrozumieją. Wręcz przeciwnie.

Obie pomyłki wyszły dosyć szybko po premierze kolejnych odcinków serialu. A mnie strasznie fascynuje to, jak artysta może być tak przygotowanym i pracowitym, a mimo to wciąż polec – dlatego dorzucam do dyskusji swoje trzy grosze. Oczywiście, można klikać niskie oceny (finał ma obecnie 4.7/10 przy 80K głosach na IMDb) i grozić twórcom, ale chciałem też zastanowić się, w jaki sposób ci ludzie wierzyli, że robią coś autentycznie udanego. W końcu nie jest tak, że poszli na łatwiznę i ostatni sezon zrobili za dwa piwa i ćwiartkę wódki. Nie, oni w tym ostatnim sezonie próbowali zrobić naprawdę niesamowite rzeczy i walczyli, aby ich wizja została zrealizowana. Wierzyli w nią i po seansie widać, że nie potrzebowali większej ilości odcinków czy czegoś innego. Zrobili to, co chcieli zrobić. Błędy popełniono jedynie na samym początku.

Przypomnę: to wszystko jest jedynie moją teorią. Może się mylę, ale wolałem napisać ten felieton i w ten sposób przypomnieć, że Showrunnerzy też są ludzi i chcieli dobrze. Wydaje mi się po prostu ciekawym, jak to się stało, że tytuł rozszarpany na kawałki przez Internautów pokazujących palcem na każdy detal i krzyczących: „To jest źle” pierwotnie miał być odebrany inaczej – że włożono w niego wysiłek i pomysły, ale to okazało się nie wystarczyć. Czyli najciekawszy aspekt tego sezonu w ogóle nie wynika z niego samego. Wydaje się to w sumie pasować – w końcu najlepsza scena sezonu została zrobiona przez fana (poprzez dodanie muzyki ACDC).

A tymczasem… Chyba najwyższa pora wrócić do książek. Lekturę skończyłem bodaj 200 stron po scenie z Tyrionem, kuszą i łazienką. Chętnie wrócę.

PS