Transatlantyk 2019 – Krótko o każdym obejrzanym tam tytule

Transatlantyk 2019 – Krótko o każdym obejrzanym tam tytule

14/07/2019 Blog 0
transatlantyk

Moje opinie o wszystkich filmach, jakie zobaczyłem na festiwalu Transatlantyk 2019. Głównie będą to produkcje z tego roku oraz polskie i krótkie metraże. Tytuły w kolejności od tego, który widziałem najwcześniej.

0

filmów widziałem na festiwalu

Najlepsze filmy festiwalu:

  1. Why Don’t You Just Die? (2019)
  2. Kiedy odejdę (2019)
  3. Trylogia miłości: Uwiązani (2019)
  4. Niezbędna konieczność (2019)
    Inne warte uwagi: ACID RAIN, Rykoszety, Adwokatka, Bóg fortepianu, Dziku, Diego, Deszcz, Tel Awiw w ogniu

Obrazy bez autora („Werk ohne Autor”, 2018) ★★★★ Polecać nie będę, ale to udany film. Momentami nawet naprawdę dobry!

Biografia artysty malarza* – od jego dzieciństwa i wspomnień sprzed Drugiej Wojny Światowej, jak i rozwoju zainteresowań i pierwsze prace, poszukiwanie siebie. Tutaj jest naprawdę sporo – nie tylko pod względem fabuły, ale i ona jest rozległa, wielowątkowa. „Obrazy bez autora” jest kinem przemyślanym i umiejętnie skonstruowanym – twórcy przy okazji biografii kreślą liczne porównania. Zwykły obywatel przystępuje do partii dla świętego spokoju, by po wojnie zostać strąconym – z kolei seryjny morderca nieprzydatnych obywateli (chorych psychicznie) znajduje układ i żyje szczęśliwie pod nową władzą. Pokazane zostają podobieństwa między faszyzmem i socjalizmem, jak nieznacznie zmienia się świat po dobrej zmianie i jak to ludzie nadal mówią w podobny sposób. Oboje w końcu wychodzą z założenia, że życie ludzkie należy do państwa. I ostatecznie: poznajemy artystę – człowieka, który przeżywa i przekształca doświadczenia. Możemy obserwować ten proces tak na poziomie filmowym, jak i muzycznym. Czekamy na to aż do trzeciej części, ale wtedy właśnie zaczyna się najlepsza część filmu! Niemniej – ten film trwa jednak trzy godziny, a w połowie myślałem tylko „^&*^@, jeszcze półtorej godziny do końca, %^&%*#„, więc polecać nie będę.

*nikogo prawdziwego, jednak wzorowanego na sylwetce Gerharda Richtera.

Ustrzelić mafię („Shooting the Mafia”, 2019) ★★★ Dokument o fotografii, ale tak naprawdę opowiedzieli o mafii – w męczący sposób.

O wiele lepiej będę wspominać wykład przed seansem, który nie tylko zapowiedział start międzynarodowego festiwalu fotografii na czerwiec 2020 (oczywiście w Łodzi), ale też zaprezentował wiele pięknych fotografii i ich tło. Ustrzelić mafię nastąpiło po wykładzie i miało opowiedzieć o artystce, która strzelała zdjęcia efektom działań mafijnych, żeby z nimi walczyć. Szybko jednak dokument zaczyna opowiadać właśnie o włoskiej mafii i wydarzeniach z tym związanych. Tu fala morderstw, tam aresztowania… I byłem szybko zmęczony. Wolałbym wrócić do wykładu, więcej z niego pamiętam. Choćby opowieść o blokowisku, które zaczęto budować bez przygotowania się – okazało się, że będzie za wysoki dla przelatujących obok samolotów, więc zarzucono jego budowę. Z urzędami we Włoszech jest taki bałagan, że to przeszło. Niestety warunki życiowe w tamtej okolicy były takie złe, że ten niedokończony budynek i tak stał się domem dla wielu ludzi. Albo pomysł rządu na przejmowanie gangsterskich posiadłości i „oddawanie ich społeczeństwu”. Nie byli w stanie ich utrzymać (bo było ich aż tak dużo), więc teraz wiele stoi i niszczeje. A z dokumentu zapamiętam, że jak mafia chciała dopaść sędziego, to byli gotowi zrobić dziurę w Ziemi wokół niego, byle tylko mieć pewność, że będą mieć tego człowieka z głowy.

Tel Awiw w ogniu („Tel Aviv on Fire”, 2018) ★★★★ Chłop zostaje scenarzystą telenoweli, żeby poderwać kobietę. A i przy okazji wywołuje trzecią wojnę izraelsko-arabską.

Naprawdę fajny tytuł. Ma dobrą dramaturgię jak na komedię – bohater nic nie umie, ale wujek zatrudnia go do pracy przy telenoweli. Szybko staje się jednym z jego scenarzystów i tę okazję wykorzystuje, żeby na odległość wyrazić miłość do swojej ukochanej (jest lekarzem i podczas pracy w szpitalu ogląda czasem z pacjentami, usłyszy dwuznaczne zdanie i je zrozumie). Żeby to było jednak możliwe, bohater musi balansować między różnymi ludźmi o odmiennej wizji serialu, znaleźć złoty środek. Ten tytuł ma pewne wady (np. schematyczność – główny bohater w końcu umówi się na randkę z ukochaną i co? I będzie musiał zostać w pracy, ukochana się obrazi, ech), a najgłośniej na sali śmiały się chyba starsze osoby płci kiedyś-pewnie-też-nie pięknej, które bawiły odniesienia do realiów telenowelowych, ale… To sympatyczny tytuł, który nie bierze siebie na poważnie. Odcina się zupełnie od tła historycznego i mówi tylko: Czy nie możemy się przy okazji też trochę pobawić? Samoograniczający się tytuł, ale spełniający swoje zadanie. Lekka komedia, warto!

PS. Ten tytuł kręcono w Luksemburgu, a dzieje się niby w 1967 roku w Izraelu i granicy z okolicznymi Arabskimi państwami.

Niezbędna konieczność („Perdrix”, 2019) ★★★★ Jaki fajny film! Fajni bohaterowie, fajny humor, fajna miłość. Ma w sobie coś z „Przystanku Alaska„.

Ona właśnie się przeprowadza. Zaparkowała na poboczu, aby pisać wiersz, a w tym czasie z lasu wyszła goła kobieta i zabrała jej samochód. On jest policjantem i ma niby szukać samochodu, ale z tym będzie ciężko – są w końcu ważniejsze rzeczy w życiu do znalezienia. Okaże się, że w miasteczku panuje banda nudystów, na ulicach zgubił się czołg potrzebny do rekonstrukcji bitwy, kolejni bohaterowie mają swoje własne problemy… A ja to oglądam i się uśmiecham. Bo poczucie humoru było bardzo ciepłe, bo na Juliette bardzo dobrze się patrzy, bo jest w tym filmie uczucie, piękno i właściwe kolory. Niestety – to zapewne film, do którego nie będę wracać. Jeden seans wystarczy, teraz tylko będę go wspominać. Z perspektywy czasu widzę, że wiele pobocznych wątków do niczego nie zmierza i są tylko po to, aby było bardziej fajnie, ale nie wpływają na wątek główny. Nudyści po prostu są, rekonstrukcja bitwy po wszystkim idzie do domu, córka z ojcem powiedzą coś sobie i nic z tego nie wynika… A główny wątek do tego momentu już dawno był zamknięty. Trzeba było po prostu kończyć! Niewiele filmów na tym festiwalu wie, kiedy się skończyć i muszę do nich zaliczyć również Niezbędną konieczność, jeden z moich ulubionych tytułów Transatlantyka 2019.

Niewidoczni („Deslembro”, 2018) ★★★ Rodzice odzyskują swoją tożsamość, kiedy ich córka ją traci. Chyba. Plus granie People Are Strange na grobie Morrisona.

Przebudzenie („El despertar de las hormigas”, 2019) ★★★ Dobra, intensywna dramaturgia – szkoda tylko, że stoi w miejscu niemal cały film.

Krótkie metraże - zestaw V

Saszka (2018) ★★ Ukrainka bierze ślub, żeby zostać w Polsce, dlatego ich syn jest tylko jej. Czy coś takiego.

Deszcz (2019) ★★★★ Kapitalna animacja o spadających ludziach. I tylko o tym, reżyser stanowczo o tym zapewnia. Przezabawne!

Ostatnia bajka o Ziemi (2018) ★ Nic interesującego. Nie ma ciekawej historii, bohatera czy świata. Brakuje, aby na końcu bohater krzyczał „Bocian, bocian”. Ćwiczenie studenckie i to wszystko.

Love 404 (2018) ★★ Dokument o niepopularnej dziewczynie YouTube’a. Pomysł dobry, ale nie wyszło.

Re-cycle (2019) ★★★ Enigmatyczny. Z pewnością. Ładna animacja.

Tak jest dobrze (2019) ★★ Facet idzie po kamieniach przez 20 minut. Przewidywalne.

Monos – oddział małp („Monos”, 2019) ★★★ Dzieci w dżungli. Przestroga przed pochopnym ocenianiem ludzi wychowanych w kulturze dżihadu, chyba.

Ziemia pod nogami („Der Boden unter den Füßen”, 2019) ★★★ Starsza siostra z chorobą psychiczną plus stresująca praca. Plus za nieschematyczną historię! A na napisach końcowych: Leonard Cohen z 2016 roku (If I Don’t Have Your Love)

Gangster, glina i diabeł („The Gangster, The Cop, The Devil”, 2019) ★★★★ Bardziej mroczne kino akcji niż mroczny kryminał. Ależ ta Korea lubi kopanie z byle powodu…

Nina Wu („Juo ren mi mi”, 2019) ★★★ Mindfuck, który można podsumować jednym zdaniem. Za to realizacyjnie wspaniała robota!

Krótkie metraże - zestaw IV

Ostatni klient (2018) Polski odcinek klasycznego Alfred Hitchcock przedstawia. Scenariusz pobieżny, ale pomysł dobry.

27 (2018) Mucha chce zrozumieć szczęście. I chyba zdążyła zrozumieć. Sympatyczne.

Siewca (2019) Taki trochę dokument o swoim dziadku. Napisy dłuższe od samego shorta.

Piołun (2019) Dramat dziecka prostytutki. No cóż. Myślę, że są też dojrzałe prostytutki?

U mnie wszystko dobrze (2018) Z pomysłem na siebie. Szczególnie pod kątem wizualnym. Na plus.

Diego („Diego Maradona”, 2019) ★★★★ Dokument oddający sprawiedliwość człowiekowi, którego skrzywdzono na niewyobrażalną skalę.

Zaczynamy po 1984 roku, kiedy najbiedniejsze miasto we Włoszech kupiło najdroższego piłkarza na świecie: Diego Maradonę. Następnie poznajemy jego dalsze losy i staramy się je zrozumieć. Miał sukcesy, przygody z mafią oraz walczył sam ze sobą. Najkrócej – jest to oddanie sprawiedliwości człowiekowi, którego skrzywdzono na niewyobrażalną skalę. Mogę mu zarzucić, że trochę się rozłazi w drugiej połowie, ale robi swoją robotę. Diego Maradona w wieku 15 lat zaczął utrzymywać rodzinę, zmusił się zaprzestanie życia dla siebie. I nie znalazł w ten sposób szczęścia. Może ten dokument mu pomoże?

Bóg istnieje, jej imię to Petrunia („Gospod postoi, imeto i’ e Petrunija”, 2019) ★★ Baba zabrała krzyż, ksiądz się zesrał, świat ruszył dalej. Były pomysły – szkoda, że tylko dwa czy trzy na cały film.

Pierwszy król („Il primo re”, 2019) ★★★ Mit o powstaniu Rzymu opowiedziany z pompą i charyzmatycznymi aktorami, ale i tak trudno jest wysiedzieć do końca.

Legenda mówi o braciach Remusie i Romulusie jako założycielach Rzymu – miasta dla wszystkich, przed którym wszyscy powinni drżeć. Film pokazuje drogę tych ludzi – ich braterstwo, walkę z innymi, uwolnienie niewolników, konflikt z bogami i finalnie rywalizację braci. Całość zrealizowano z pompą, aktorzy są charyzmatyczni i faktycznie przywodzą, a język włoski pasuje jak ulał do ognia w ich sercu. Oczywiście jest to nieco pompatyczne kino, ale takie powinno być. Dla wielu to pewnie ważna legenda, ale dla osób z zewnątrz raczej będzie się dłużył, bo i wagi nie przywiązują do powstania Rzymu. Pewnie tak jak Rzymian guzik obchodzi relacja Warsa i Sawy. Technicznie było dobrze, trochę poniżej serialu „Wikingowie, jedynie coś mi nie pasowało w tym, jak aktorzy nosili kostiumy, trochę jak… Kostiumy właśnie. To nadawało sztuczności obrazowi.

Ja teraz kłamię (2019) ★★★ Zabawa dla zabawy. Kilka fajnych wizualnie momentów i obojętność.

Jest w tym filmie taki moment, w którym oglądamy postać na parkingu. Jeden z samochodów wygląda sztucznie, więc myślę „Dlaczego to wygląda jak miniaturowy samochodzik zabawka?”, po czym z góry wyłania się ręka i podnosi samochodzik. Cięcie, oddalenie i widzimy człowieka podnoszącego samochodzik. Cała scena była perspektywicznym żartem wizualnym, a ja otrzymałem odpowiedź: wyglądał jak samochodzik, bo to był samochodzik. Sensowne, ale tak jakby wciąż czegoś mi brakuje. Sensu może?

Krótkie metraże - zestaw III

Me voy (2019) ★★★★ Głupi ludzie i ich głupie problemy, ale chociaż z pompą.

Tańczę dla ciebie (2018) ★★★ Żal mi było patrzeć, jak torturują tego chłopczyka (balet, głupia babcia i pranie mózgu oparte o blokady emocjonalne względem porzucenia przez ojca), ale zrealizowane jest sprawnie…

Story (2019) ★★★ Zbiór w sumie surrealistycznych ujęć. Ładne i kształtne.

Dog Days (2019) ★ Świat bez zwierząt, w którym ludzie udają zwierzęta. Bez sensu. Bo jak to: idziesz z kimś na randkę, a on przychodzi z dwoma człowiekami na smyczy, a ty uznajesz to za urocze, ponieważ… No czego to jest satyra? Na czym polega żart?

Chudy (2018) ★★ Po seansie pochyliłem się do chłopa obok: „Ej, zrozumiałeś coś?”, a on wzruszył ramionami: „Pewnie biografia sportowca”.

Dziku (2018) ★★★★ Osiłek zaczyna słuchać opery i chce śpiewać. Pozytywny seans!

Bóg fortepianu („God of the Piano”, 2019) ★★★ Wariatka rujnuje innym życie i ma trudności w robieniu tego. A tak poza tym to udany dramat!

Pianistka rodzi syna z planem zrobienia go tytułowym Bogiem. Ma geny, ma pieniądze, może wyhodować małego wirtuoza – problem w tym, że rodzi się głuchy. Matka podmienia więc go na porodówce z jakimś innym dzieckiem, które słyszy – i zaczyna trening, jak gdyby nigdy nic. Po pierwsze – scenariusz jest o tyle imponujący, że pokazuje wszystkich bohaterów poprzez ich akcję. Nic nie jest tu w zasadzie podane poprzez dialog. To solidny dramat, w którym jest podskórne napięcie. Czuć, jak niekiedy bohaterowie płaczą wewnątrz, ale to ukrywają. Problem jest tylko taki, że nie polubiłem historii. To opowieść o sadystce, która ma problemy w trakcie krzywdzenia innych, a ja mam chyba liczyć, żeby jej się udało. Reżyser twierdzi, że podstawową motywacją dla protagonistki był jej ojciec, a ona poprzez stworzenie geniusza fortepianu chciała „zasłużyć” na jego miłość – jednak figura ojca pojawia się chyba raz, wspomniany jest z dwa razy i nie czułem jego impaktu na tę opowieść. Wyglądało to, jakby bohaterka wszystko robiła sama z siebie i dla siebie, nie była postacią tragiczną popchniętą do takiego zachowania. Wadą jest też konstrukcja dramaturgiczna, ponieważ matka niczego nie osiąga w trakcie filmu (poza finałem), nie może niczego stracić, więc nie ma tak naprawdę wagi w tej opowieści.

I ciekawostka – w pierwszej wersji scenariusza nie było muzyki i fortepianu! To była opowieść o matce rodzącej głuche dziecko!

PS 2. Do tej pory nie kojarzyłem Izraela z kinem, a tutaj przychodzi 2019 rok, oglądam dramat za dramatem i to okazują się najlepsze filmy festiwalu. Zapytałem o to reżysera Boga…, czy jest jakaś przyczyna tego, czy coś się zmieniło w Izraelu, a on odpowiedział: „Nie mam pojęcia, ale też tak czuję. 10 lat temu sam bym nie poszedł na Izraelski film, a teraz mam na to ochotę”.

Wyścig („Coureur”, 2018) ★★★ Kolarstwo jest bezwzględne. Prosty, ale solidny dramat – niekoniecznie sportowy albo autobiograficzny.

Uniwersalny (chociaż niezamierzenie) dramat o człowieku, który idzie w ślady ojca i chce wygrywać. To brudna opowieść o braniu wspomagaczy, sadystycznych trenerach i wyniszczaniu swojego organizmu, bo to jedyny sposób na zwycięstwo w świecie kolarstwa – ale nie tylko. I ogląda się to właśnie jak dramat – nie jak film sportowy, ani też autobiografię, chociaż wątki prywatne są tutaj naprawdę wyraźne (relacja bohatera z ojcem to niemal 1:1 relacja reżysera z jego ojcem). Do tego dużo muzyki elektronicznej i pełnowymiarowa sylwetka głównego bohatera, o którym opowiedziano przez retrospekcję i inne ciekawe zabiegi. Jedynie jego motywacja z tym kontrastuje, ponieważ protagonista chce „wygrywać” i tyle. Solidna robota, bardzo osobista, udany film.

PS. Oryginalny tytuł oznacza „kolarza”, ale to słowo nie jest używane w Belgii, jest ono „odrzucone”. Reżyser był nim przezywany w czasach szkolnych.

Why Don’t You Just Die („Papa, sdokhni”, 2019) ★★★★★ „Adrenalina” w reżyserii Guya Ritchie (a momentami nawet Edgara Wrighta). Kupa śmiechu, krwi i rosyjskich przekleństw. Marzenie!

Młody człowiek stoi przed drzwiami prowadzącego do małego mieszkania. Za plecami ściska młotek. Naciska dzwonek i czeka. Ma zamiar wejść do środka i zabić osobę, która tam jest, ale to nie będzie takie proste. Jak teraz o tym myślę, to on chyba jako jedyny nikogo nie zabije w całym filmie, a jako jedyny to planował… Komedia! Nie chcę zdradzać więcej – to kino pełne małych detali i dbałości o to, aby każdy ruch kamery i każdy dźwięk coś dodawały do seansu, urozmaicały go. Na szczęście pomysły nie kończą się i jest wysokie prawdopodobieństwo, że cały film da wam dokładnie to, na co liczyliście.

Arturo Ripstein - Retrospektywa

Arturo okazał się jednym z tych reżyserów, których lepiej się słucha, niż ogląda. Zapytałem go o to, jakie jeszcze filmy poza poniższymi powinienem obejrzeć, za jakie chciałby być pamiętany, na co on odrzekł: „Myślę, że nie będę pamiętany”. Tematycznie kręci się wokół przypisywania płciom wagi – wierzy, że mężczyźni są przeklęci, a kobiety są najlepszym, co może ich spotkać w życiu, chociaż jednocześnie to one ich sprowadzają na dno. Każdy film wydaje się kolejną eksploracją tego zagadnienia, jakby chciał się przekonać, że to jest prawdą. Nic dla mnie, ale równocześnie spotkania z tym człowiekiem były warte pójścia na nie. Każde banalne pytanie („Czemu kręciłeś w czerni i bieli, czemu każda scena to jedno ujęcie?”) potrafił obrócić w jakiś interesujący niemal-wykład. Nawet jeśli nic nie pamiętał, bo kręcił film dwie dekady temu, to i tak mówił. Na przykład żałował w czasach sprzed kamer cyfrowych, że najlepsze momenty u aktorów widział na próbach, a których nie rejestrował, bo musiał taśmę oszczędzać – dlatego tak cieszy się z postępu. A teraz będzie kręcić dokument kamerą o rozmiarach połowy smartfona.

Zguba mężczyzn („La perdición de los hombres”, 2000) ★★★★ Dużo komedii udało się znaleźć w zabijaniu jednego chłopa. A tytułowa zguba okazała się wielopoziomowa.

Takie jest życie („Así es la vida…”, 2000)
★★★★ Z pasją o walce płci. Żywiołowe aktorstwo i kamera chwytająca ich energię.

Karmazynowa głębia („Profundo Carmesi”, 1996) ★★★ Bonny i Clyde z chorobą psychiczną. Kolorowa, z czarnym humorem, masakrą.

Krótkie metraże - zestaw II

Pustostan (2019) ★★★ Kobieta znika i z ukrycia obserwuje swoją ulicę. Historia licha, realizacja solidna.

Radwan (2018) ★★★ O człowieku, który tworzył muzykę do teatru. Dosyć zwykły, taka trochę laurka bez zgłębienia tematu.

Podróż do sedna tego czego nie możemy wiedzieć na pewno (2019) ★★★ Abstrakcyjna animacja, z której zapamiętam… Tytuł.

Też coś dla ciebie mam (2018) ★★★ Córka odreagowuje na matce alkoholiczce. Niedostatki realizacyjne, ale szczerość i odwaga jest jak najbardziej.

Fascinatrix (2018) ★★★ Dramat kostiumowy i polowanie na czarownice. Ładne pieśni i sporo klimatu.

Piranie („La paranza dei bambini”, 2019) ★★★ Satyra starego człowieka robiącego z młodzieży gangsterów. Solidne i mało dramatyczne.

Młodzież włoska na skuterach i żelem we włosach chce imponować dziewczynom, machać bronią palną, w trakcie zrobić selfie, a na koniec dobrze się bawić w taki sposób, żeby inni ich widzieli, jak to robią. I łatwiej jest oglądać to właśnie jako satyrę na dzisiejszą młodzież, niż dramat gangsterski, bo jak na kolejnych Chłopców z ferajny krytyczne punkty fabularne są niepoważne – jak choćby zdobycie broni. Bohater idzie do typa: „Ej, daj nam broń, będziemy się szczelać z innym gangiem, yo”, a typ: „Ok”. Co ciekawe, ta „zwykła” część fabularna jest wykonana o wiele solidniej i wiarygodniej. Widzimy, jak młodzi wchodzą coraz wyżej w świecie gangsterskim, wybierają strony, dostają po tyłku, by później nauczyć się i wygrać. Piszę o młodych w liczbie mnogiej, ale tak naprawdę całość zrealizowano z perspektywy jednej postaci, która jest dominująca i obecna w każdej scenie przez cały film, co udało się w rewelacyjny sposób. Film dzięki temu jest czytelny, ale też nie czułem, aby był przez to samoograniczający. Ogólnie – wykonanie stoi w tym filmie na wysokim poziomie. Tylko ta historia mało poważna, a jak na satyrę – nie kupuję jej. Jakby zbudowaną ją na podstawie Top 10 najpopularniejszych dwunastolatków na Instagramie. Po co to komu?

Kiedy odejdę („The Day After I’m Gone”, 2019) ★★★★★ Karuzele, nastoletnia próba samobójcza i brak pewności, co dalej. Na każdym poziomie. Kolejny udany dramat z Izraela.

Bohater jest weterynarzem. Jego 17-letnia córka długo nie wraca do domu, a po powrocie bierze tabletki, prawie targając się na własne życie – i tak naprawdę nikt nie wie, co zrobić. Co prawda każdy mówi, ale robić to już inny temat. Znacznie cięższy. To wizualny film – ważne są momenty zadumy, których nie można opowiedzieć, trzeba je pokazać i zobaczyć. To kino, w którym pewne rzeczy wracają w innej formie i my z bohaterem możemy – nie musimy! – zobaczyć je w odmiennym świetle. To również zbiór wielu pięknych plenerów – Tel Awiw chyba jeszcze nigdy nie był tak zachęcający i pociągający do odwiedzenia go. Historia przykuwa do ekranu i oglądałem uważnie, ale na finale czułem, jakby ten przyszedł za wcześnie, chociaż teraz myślę, że… Wystarczył. To w końcu film o tym, że nie ma łatwych odpowiedzi.

Adwokatka („Advocate”, 2019) ★★★★ Palestyna kontra Izrael i jedna pani adwokat, która broni prawa tych pierwszych do walki z okupantem.

Pani Lea Tsemel jest adwokatem i obywatelką Izraela. Widzi swój kraj jako okupanta terenu, który należy do Palestyny. Bojownicy o wolność są tam bohaterami, ale z perspektywy własnego kraju walczą z najeźdźcą. Bohaterka tego dokumentu broni ich prawa do tego – w świetle i zakresie Izraelskiego prawa. Podkreśla, że jeśli zabijali – to zabijali nie konkretne osoby, ale wyrażali wtedy wiadomość do narodu Izraelskiego. Walczyła o to, aby sąd brał pod uwagę ich zamiary – czy zabijali celowo albo chcieli tylko nastraszyć i śmierć była przypadkowa. Bo zabijają, ale tak, jak Polacy zabijali swoich okupantów – terroryzowali? Tak. Mordowali? Tak. Chcieli zabić jak najwięcej? Tak – i nie, bo nie chcieli tylko mordować. A są uznawani za bohaterów. Po drugiej stronie raczej nie. Ciężki temat, nad którym nawet trudno usiąść, ale dokument temu sprzyja. Nawet jeśli on sam stoi w miejscu i mógłby trwać na przykład o połowę krócej.

Krótkie metraże - zestaw I

Rykoszety (2019) ★★★★ Mieszkańcy bloku w 1982 roku oddają hołd z okazji 31 sierpnia, milicja ich pałuje. Dobrze oddane realia na przykładzie dwóch braci mających odmienny stosunek do władz.

ACID RAIN (2019) ★★★★ Piękna animacja o ludziach zagubionych poza narkotykami i w nich, ale to przede wszystkim kosmiczny wizualny trip. Jak Gaspar Noe, gdyby nie był nudny.

Tranzyt (2019) ★★★ Polskie sci-fi o transportowaniu robota statkiem marki Firefly. W zasadzie tylko dwie sceny, ale ładnie technicznie.

Odprawa (2018) ★★★★ Młodzi lekarze ruszają do boju. Realistyczny i dorosły, chociaż nie wiem, jak odbiorą go osoby spoza środowiska szpitalnego (nieznające żargonu itd.)

Bliscy (2018) ★★ Córka źle się czuje. Rodzice idą z nią do szpitala, a tam szpital z filmu, a nie rzeczywistości. Ponoć to film o tym, że ludzie się zbliżają w obliczu tragedii, ale nie zauważyłem tego. Historia jakich wiele, ale też chyba oglądałem pod złym kątem.

Hellhole (2019) ★★

Trudno jest mi gniewać się na takie filmy. To kosmiczna nuda, ale też szczera autoterapia reżysera, który odreagowuje wrażenia po tragedii. Problem w tym, że wszystkie sceny nastawione są wyłącznie na budowanie atmosfery, zamiast pozwolić widzom uczestniczyć w tym, zrozumieć, przeżyć. Nawet nie wiem, czy w samym filmie w ogóle wspomniana jest tragedia, do której niby reżyser się odwołuje (zamach w Brukseli). To tylko zbiór dłużących się scen nastawionych na wprowadzenie w nastrój bólu oraz nieumiejętności ruszenia do przodu, bycia nieobecnym w teraźniejszości (bo myślami jesteśmy tam, kiedyś). Zapamiętam głównie ujęcie na róg budynku, trwające z 3 minuty (tak, tylko róg budynku w kadrze – i zero kontekstu).

Sybilla („Sibyl”, 2019) ★★★

Tytułowa postać pomaga ludziom poprzez rozmowę, ale chce przestać, aby zacząć pisać powieść. Wtedy jednak zgłasza się do niej nowa osoba – aktorka, która nie chce rodzić. W ten sposób Sybilla znajduje się na planie filmowym, gdzie jest inspirowana do pisania… I tak oglądam i czuję, że stoję w miejscu. Seans pozbawiony jest celu, działania bohaterów pozbawione konsekwencji (pisanie książki wróci dopiero na sam koniec w jednej scenie), a narracyjnie otrzymujemy precyzyjny bałagan: wątki przebijają się na tyle, żebyśmy mogli poczuć się zagubieni, ale nic więcej. Na dodatek trudno jest to nazwać „mindfuckiem”, chociaż twórcy wyraźnie idą w stronę subiektywnej rzeczywistości oraz mieszania się fantazji z realnością. Wszystko, co widzimy, nadal mogłoby podchodzić pod świat rzeczywisty, a my nie mamy prawdziwej zagadki, nad którą moglibyśmy się pochylić. Opowieść jest klarowna i przejrzysta. Nic się nie zmienia, nie rusza do przodu… Stoimy w miejscu i jest nam obojętne, czy film jeszcze trwa.

Trylogia o miłości: Uwiązani („Love Trilogy: Chained”, 2019) ★★★★

Policjant interweniuje – słyszy w łazience dźwięki. Wyłamuje drzwi i widzi w środku pobite dziecko. Zajmuje się nim, a w tym czasie jego partner „zajmuje się” ojcem dziecka. Z tym pierwszym policjantem zostaniemy na cały film – z jego przyszywaną rodziną i problemami w pracy. Stara się o dziecko, ale jego żona właśnie poroniła. Nasz protagonista uważa się za lepszego od rodziców, których spotyka na służbie – oni biją swoje pociechy i je olewają. On dba o swoją przyszywaną córkę i stara się o kolejne dziecko – przesadza jednak i staje się nieświadomie tyranem. Takich przygód nasz bohater ma wiele, a my jesteśmy przez nie przeprowadzeni w czytelny i spójny sposób. To ciężki i niesprawiedliwy dramat, w którym nic nie ma jednej przyczyny.

Jest tylko kwestia języka – bohaterowie mówią po hebrajsku i podczas seansu musiałem zatykać uszy. Słyszałem ten język wcześniej i nie pamiętam, aby to było tak nieprzyjemnym doświadczeniem. Na pewno ma znaczenie to, że postaci strasznie się przekrzykują i nie pozwalają dojść drugiej osobie do słowa. Przykładowo – ojczym poszedł po 13-letnią córkę do parku, gdzie o północy piła alkohol. Wracają do domu, wszyscy krzyczą, żona krzyczy i 10 minut zajmuje powiedzenie o okolicznościach, w jakich córka została znaleziona, bo sobie przerywali i zmieniali temat, manipulowali – ale język hebrajski strasznie wtedy brzmiał! Jakby wydawali z siebie szeptem przypadkowe spółgłoski i syczeli w kółko, gdy druga osoba mówiła. Może więc radzę poczekać na seans VOD?… Bo obejrzeć radzę na pewno.

uwiazani

I was Here (2019) ★★★ 80 osób z Wielkiej Brytanii udziela odpowiedzi na pytania z serii: czemu uważasz, że jesteś właściwą osobę, by zrobić o sobie dokument? Jakie jest twoje pierwsze wspomnienie? Najsmutniejsze? Czy masz jakieś niedokończone sprawy? Czasami nie są to pytania, bardziej prośby: pokaż nam, jak się śmiejesz / jak śpisz / jak pracujesz… A widz podróżuje razem z nimi. I jak często okazuje się, że zwykli ludzie są ciekawsi od pogromców krokodyli… Pani reżyser (były dwie) powiedziała, że były różne wersje tej produkcji – każda rozmowa trwała w końcu po trzy godziny, użyto z tego kilka minut. My otrzymaliśmy wersję wyśrodkowana, w której nie dominuje ani wywiad, ani część tzw. rekreacyjna, w której osoby opowiadające coś robią. Trudno jest mi chwalić ten tytuł, ale też zachęcam do poznania go. A pani reżyser powiedziałem, że czuję w jej produkcji Kieślowskiego i jego zdolność do zrobienia czegoś ze wszystkiego, wyłącznie poprzez obserwację. Miły akcent dnia.

Znajdę Cię („Music, War and Love”, 2019) ★ Rozmowa producentów z twórcami musiała wyglądać jakoś tak:
– Chcemy film o wielkim romansie. I żeby rozgrywał się w Łodzi.
– OK.
– Myślimy coś rozgrywającego się wokół drugiej wojny światowej. To doda dramatyzmu.
– Nie wiem, co to.
– Nie wiesz, czym jest dramatyzm czy druga wojna światowa?
-Tak.
– Rozumiem… Nie jesteśmy pewni, na jakich bohaterów postawić. Chcesz może coś zaproponować?
– Absolutnie nic. Lata mi to koło chuja.
– Cóż… Może będą muzykami? To powinno wystarczyć za osobowość. Będą grać albo śpiewać razem, tylko rozdzieli ich wojna. Jak się z tym czujesz?
– Mogę wam zagwarantować, że będzie widać, iż tylko udają granie oraz śpiewanie. Na waszym miejscu już bym z tego zrezygnowała.
– Myślę, że damy pani szansę.
– Pożałujecie.
– Wróćmy do tematu tego rozdzielenia się bohaterów. Jak uważasz, co powinni zrobić, żeby się odnaleźć?
– Niech zajrzy do książki telefonicznej.
– Co?
– Jak tylko ta wojna domowa, czy co to było, się skończy, to bohater zajrzy do książki telefonicznej i ją znajdzie.
– Widzę, że faktycznie nie wiesz, na czym polegała wojna albo dramaturgia… Chciałabyś coś dodać?
– Niech na końcu ona nie będzie chciała wrócić do ukochanego.
– CO?! Droga pani dlaczego?
– To baba. Baby takie są. Powie, że się zmieniła podczas wojny czy coś, więc nie będzie chciała, żeby ją taką zobaczył.
– To brzmi naprawdę poważnie! W takiej sytuacji będzie prawdziwym wyzwaniem doprowadzić do klasycznego szczęśliwego zakończenia!
– W sumie będzie to bardzo łatwe! Trudno nawet nazwać to niedogodnością.
– Jak to?
– Ona po prostu przyjdzie na spotkanie z nim i będą żyć długo i szczęśliwie.
– Po co więc…
– Tak działa dramaturgia, prawda?
– Nie.
– Grunt, że film rozgrywa się w Łodzi.
– Najważniejsza część będzie mieć miejsce poza Łodzią.
– CO?!

Synonimy („Synonymes”, 2019) ★★ Myślę, że jeśli bym chciał usiąść i wymyślić synonim dla hasła „artystyczny wysryw”, to pracowałbym wtedy ciężej niż twórcy tego filmu przy tworzeniu go. Oglądamy serię scen, które nie mają żadnego sensu, niczego nie osiągają i nie tworzą własnej, spójnej całości. Dopiero pod sam koniec świtała mi w głowie myśl, że to opowieść o człowieku, który chce odrzucić to, kim jest, przybiera więc maski. Potem jednak zmienia zdanie, ponieważ widzi zepsucie w obrazie, który chciał osiągnąć. To jednak tylko jedna wersja i łatwo samemu jest mi ją obalić – bo nie mogę wskazać choćby punktów zwrotnych tej historii. Po seansie myślę tylko o tym, że powinienem robić filmy na podstawie swoich scenariuszy – nie tych, z których jestem zadowolony po siedzeniu nad nimi przez pół roku, ale nad ich pierwszymi wersjami. Najlepiej nieukończonymi szkicami. Nie będą mnie się one podobać i nic nimi nie osiągnę, ale chociaż wygram festiwal w Berlinie.

Jaskółki nad Kabulem („Les hirondelles de Kaboul”, 2019) ★★★ Rządy Talibów. Mężczyznom nie wolno podwijać rękawów, kobietom nosić białych butów, w kamieniowaniu kobiet udział biorą nawet dzieci. Jaskółki nad Kabulem jest po prostu kolejną opowieścią z tego świata – ani nie przedstawia go zbyt dobrze, ani też nie ma żadnego nowego powodu, aby dostarczyć odbiorcom jeszcze jedną taką samą historię o życiu w takiej krainie. To tylko cyniczna opowieść o banalnych rzeczach, ale przynajmniej ma ładną, akwarelowo-pastelową animację. Jedyną nową rzeczą jest wspomnienie o tym, że kobiety same zabiegają o życie w takich warunkach (poprzez wyznawanie religii i chwalenie podstaw budujących fundamenty tego, jak wygląda rozumienie przez społeczeństwo takich pojęć jak „sprawiedliwość”), ale nic poza wspomnieniem tego. Film, który niczego nie zmieni – nie sprawi, że coś zrozumiemy. Jeśli już, to tylko będziemy bardziej nienawidzić arabów – w taki ślepy, pusty sposób. Nie potrzebuję tego w swoim życiu. Już lepiej obejrzeć Żywiciela na Netfliksie. Też animacja, na podobny temat.

Niewidzialne życie sióstr Gusmao („A Vida Invisível de Eurídice Gusmão”, 2019) ★★★ Brazylia, lata 50. XX wieku. Ojciec rządzi twardą ręką, matka nie ma nic do gadania, ale córki chcą się bawić. Jedna ucieka do Grecji za ukochanym, wraca bez ukochanego, ale za to w ciąży. Tata jak ją zobaczył, to wyrzucił z domu. Druga córka o tym nie wie – jest poza domem, wmanewrowana w ślub, siłą zmuszana do seksu boi się zajść w ciążę. W ten sposób losy sióstr są rozdzielone – i żadna nie zna prawdy o życiu drugiej. Więc tak – jest to jeszcze jeden film o tym, że dawno temu kobietom było naprawdę źle, czyli cynicznie opowiada o banalnych rzeczach, ale przynajmniej robi to własnym głosem. Szkoda tylko, że robi to przez blisko 2,5 godziny. Pod koniec buduje na tych banałach łzawą opowieść – jest już na to o wiele za późno, ale przynajmniej chciałem podnieść ocenę w górę po tym, jak przez dwie godziny chciałem jedynie zasnąć. Opowieść ta nie jest zbyt realna – już w „Harrym Potterze byli bardziej dojrzali, żeby palić listy (w „Niewidzialnym życiu…” będą wygodnie zachowane na finał), a jedna z sióstr będzie mieć postawę roszczeniową typową raczej współczesnym kobietom („Jestem w ciąży, mnie się należy” – serio coś takiego miało przejść 70 lat temu? Skąd ona się urwała?), jednak… Na finale poczułem żal. Ten film zrobił coś samodzielnie. Punkt dla niego. Przez resztę czasu jednak męczy jedynie, posługując się schematami. A to jest naganne, ponieważ zaprzepaszcza w ten sposób właściwy ładunek emocjonalny filmu. Oglądałem tragiczny los dwójki ludzi i było mi to obojętne. Twórcy powinni się bardziej postarać, aby oddać hołd swoim postaciom.

BONUS: X-Men: Pierwsza klasa („X-Men: First Class”, 2011) ★★★ Mutanci rzucają wyzwanie ludzkości -opowiedziane w zwykły i pośpieszony sposób

Trochę oszukuję, ponieważ ten film widziałem poza festiwalem (a konkretnie siedząc na dworcu z powodu przymusowej przesiadki, gdzieś między 1 i 5 w nocy), ale włączam go w ten tekst – bo nie chcę zakładać nowego, ale też mimo wszystko łączy się to dla mnie z doświadczeniem Transatlantykowym. Traktuję go jako mój piąty film tamtego dnia, którego nie miałem. Łatwo mi to przychodzi, bo spać nie spałem tamtej nocy. Zgubienie się w obcym mieście na 20 minut przed odjazdem pociągu całkiem dobrze rozbudza.

Dobra, X-Meny. To mój drugi seans, pierwszy był jeszcze w kinie podczas polskiej premiery. Przedstawia początki X-Menów, jak się poznali i jak narodził się między nimi główny konflikt. Lata temu ten tytuł zbierał wysokie oceny, sam go wysoko oceniłem, a teraz odebrałem tę przygody w dosyć chłodny sposób. Czułem się, jakby twórcy, zamiast opowiadać naprawdę o tych postaciach i ich problemach, chcieli tylko zmieścić to wszystko w obrębie jednej fabuły. Przez to robili to wszystko w taki zwykły, prosty sposób. Ktoś coś mówi, w odpowiedzi druga osoba się uśmiecha/zamyśla i cięcie. W ciągu pierwszej godziny jedyny kreatywny sposób na prezentację czegoś dotyczy ukazania lokacji, w której ukrywa się antagonista (wysyła dziewczynę po lód, a ona przechodzi przez kilka pomieszczeń i wychodzi na zewnątrz, ponieważ… są na biegunie! Głupie i bez sensu [bo czemu miałbym mieć reakcję na to?], ale jednak włożyli wysiłek w przekazanie tej informacji widzowi). Brakuje też prawdziwej relacji między bohaterami poza Charlesem i Magneto – są może ze trzy sceny poświęcone temu, aby bohaterowie mogli ze sobą pobyć. Brakuje więc sekwencji podobnych do tej, w której młodzi się poznają i prezentują swoje umiejętności. To było szczere i prawdziwe, a nie podyktowane przekazem fabularnym – na który już zresztą żadna postać nie miała czasu. Chodziło tylko o zajęcie umownej strony, a że nie znamy motywacji 9 na 10 postaci, to już nieistotne. Historia poza tym nie ma sensu nawet na poziomie motywacji bohaterów (Charles idzie na misję dzień po tym, jak obronił tytuł i chlał do rana, ale innych nie dopuszcza, bo są „początkujący”) albo ogólnej konstrukcji (znajdują mutantów, żeby ich trzymać, a dopiero potem myślą o tym, aby ich trenować). Poza tym krew we mnie się gotuje, ilekroć widzę rewelacyjną aktorkę serialową, która dostaje rolę na dużym ekranie, a prowadzą ją jak małą dziewczynkę. W tym filmie kimś takim jest January Jones, czyli Betty z Mad Mena, kobieta pierwszej klasy, której szczyt możliwości w rękach Matthew Vaughna to zrobić dwa kroki i powiedzieć jedno zdanie. To moje najważniejsze problemy z tym filmem. No i jeszcze obowiązkowe postawienie zbyt dużego zagrożenie przed początkującymi bohaterami – tutaj zapobiegają wybuchowi Trzeciej Wojny Światowej. Serio. Za to James McAvoy i Michael Fassbender mogli się wykazać. Chociaż tyle.