Gwiazdne Wrota („StarGate SG-1”, 1997-2007)

Gwiazdne Wrota („StarGate SG-1”, 1997-2007)

08/04/2014 Uncategorized 0
stargate
Jonathan Glassner & Brad Wright
Richard Dean Anderson & Michael Shanks & Amanda Tapping & Christopher Judge

Ostatnia taka przygoda w formacie space-opry, jaką gościły nasze telewizory. Obietnica przygody na każdą okazję!

5/5

Gwiezdne wrota z 1994 roku pamiętam jak przez mgłę. Na pewno oglądałem ten obraz, pamiętam założenia (odkrycie tajemniczych wrót; uruchomienie ich, by zobaczyć gdzie ich to doprowadzi; odkrycie, że kosmici mieli wpływ na początki ludzkiej cywilizacji) i… To tyle. Jak serial ma się do tego filmu? To jego kontynuacja, rozgrywająca się jakiś czas po wysadzeniu bomby i zabiciu Ra. Wrota stoją nieczynne, pilnowane przez wojsko – do czasu, aż ktoś je uruchamia z drugiej strony. Przychodzi wraz ze świtą, zabija straż i teraz jej problem: „Co do cholery?”. Na miejsce zostaje ściągnięty Jack O’Neil (Kurta Russella zastąpił Richard Dean Anderson), który ma pomóc zdiagnozować problem. Wybierają numer i wysyłają wiadomość do Daniela Jacksona (Michael Shanks zamiast Jamesa Spadera), który został po drugiej stronie Wrót. Jednak okazuje się, że stamtąd nie wychodził nikt na Ziemię. Małymi kroczkami odkrywają, że Wrót jest więcej niż dwa. Całe setki. Organizują drużynę (O’Neil, Jackson, Samantha Carter oraz Kowalsky), by ścigać intruza. Long story short – żona Jacksona zostaje porwana, ma w brzuchu małego Goa’uld (taki obcy pasożyt), a do drużyny dołącza obcy Teal’c, przedstawiciel rasy Jaffa, sług Goa’uld, który z pomocą ludzi zamierza wyswobodzić swoją rasę. Potem bohaterowie zamierzają odwiedzać kolejne wrota, poznawać obce cywilizacje, ich technologie i kulturę (oraz odkryć, jak uratować żonę Jacksona).

Chociaż po przyjrzeniu się to jest wręcz kopią schematu ze Star Treka (1966-69), pierwsze skojarzenia miałem w związku z X-Flies. Jeden odcinek, jedna fabuła (z wyjątkami, takimi jak dwuodcinkowy pilot) oraz świat, który nie może ulec zmianie (w następnym odcinku mają móc wejść do wrót i już). Ze Star Trekiem łączy tutaj naprawdę wiele – tam też podróżowali do obcych światów i mieli przygody. W StarGate nawet obcy jest wręcz identyczny do Spocka (mają ten sam wyraz twarzy), a różnice to detale – dodano kobietę, która pełni właściwie tę samą rolę co Jackson i O’Neil tylko połączoną w jedno, i tym podobne.

W praktyce jest inaczej, bo lepiej. Nie każdy odcinek to schemat (przejście przez Wrota, wpakowanie się w kabałę, rozwiązanie jej i lecimy następny epizod). Już w trzecim epizodzie problemem jest „choroba” jednego z członków drużyny, której nabawił się w pilocie – więc nawet nie korzystają z wrót w tym odcinku, zostają na Ziemi. Inne kończą się napisem „ciąg dalszy nastąpi”, kolejne kręcą się wokół samych bohaterów. Wiele będzie takich, gdzie wszystko będzie się toczyć wokół jednej osoby (ktoś dotknął lustra obcych i trafił do alternatywnej rzeczywistości, gdzie musiał udowodnić, że jest sobą i jest zdrowy na umyśle, ciągnąć całą fabułę w pojedynkę). Wątki i rasy z jednych odcinków pojawiają się w następnych, niektóre sytuacje zostają również wspomniane potem, co nie znaczy, że produkcja jest do końca serialem całościowym, ale twórcy zachowują poczucie kolejności. Każdy odcinek rozgrywa się po poprzednim i nie miałem poczucia, że można by je zamienić miejscami.

Same odcinki też były naprawdę dobre. Lepsze, gorsze, jednak nie żałuję obejrzenia ani jednego z nich. Scenarzyści wiedzieli, co robią, i prawie zawsze udało im się zachować konstrukcję opartą na dwóch zwrotach akcji – na początku wszystko wydaje się spokojne, ale potem nagle coś się dzieje i BUM! Reklamy. Po reklamach dążą do naprawy sytuacji, znają kierunek, jednak tuż przed metą znowu BUM, nasza metoda nie działa! – i reklamy.

Jest jeszcze wiele rzeczy, o których chciałbym napisać (taniość produkcji i różne sztuczki, które stosowali, by ciąć koszty; militarystyczne zdjęcia, rozwój bohaterów, mityczny kontekst kultur), ale to przy innej okazji. Będę StarGate oglądać i nie tylko dlatego, że nie mam obecnie Internetu. Polubiłem tę markę i podoba mi się jej rozmach (poza samą kilku-sezonową podstawą są jeszcze istotne spin-offy oraz filmy). Podoba mi się fakt powrotu do sytuacji, gdy myślę „Hej, muszę być w domu przed 17, bo przegapię odcinek serialu!„. Na koniec twórcy nie mieli dla mojego pozbawionej- Internetu-osoby litości. Kilka ostatnich „To be continued…” zabolało jak trzeba (szczególnie to wieńczące sezon).

Moja opinia o filmie pełnometrażowym "StarGate" z 1994 roku:

Obecnie jestem po seansie 66 odcinków.

„Tin Man” to perełka dla fanów tech-noir oraz szeroko pojętej sci-fi. Bohaterowie trafiają na nową planetę i poznają tam jedynego mieszkańca, który jest tu od ponad 11 tysięcy lat. Samotność to główny temat tego odcinka, który najpierw jest intensywny by na końcu… szczerze zaskoczyć swoim delikatnym epilogiem. Po drodze O’Neil będzie zmuszony rozwalić sobie ramię nożem. Co? Dlaczego? Pytania męczą, a odpowiedzi satysfakcjonują. To trzeba zobaczyć.

Najlepsze odcinki: „The Enemy Within”, „Cold Lazarus”, „The Nox”, „Brief Candle”
i „Tin Man”.

Najlepsze odcinki: „In the Line of Duty”, „Prisoners”, „The Gamekeeper”,
„Message in a Bottle” i „A Matter of Time”.

Przygoda trwa. Kiedyś obejrzałem pierwsze dwa sezony w całości, gdy leciały w telewizji trzy lata temu. W skrócie: jest to produkcja oparta o pomysł zaczerpnięty z filmu „StarGate” (1994), czyli że istnieją takie wrota które prowadzą do niezliczonej ilości innych wrót umiejscowionych na innych planetach po całej galaktyce. Każdy odcinek to w teorii inna planeta którą odwiedzą, poznając obce kultury i technologie, zawierając sojusze. Całość ma budowę spójną, ale każdy epizod jest samodzielny. Tzn: wydarzenia rozgrywają się w tym samym świecie i są one pamiętane w następnych epizodach, ale z reguły nie trzeba oglądać wszystkich epizodów by rozumieć co się dzieje. Trzeba tylko mieć otwartą głowę i zaakceptować, że dla tego serialu zupełnie naturalne są podróże w czasie oraz alternatywne wymiary, a bohaterowie umierają wielokrotnie. Taki właśnie jest najlepszy odcinek trzeciej serii, „Point of View” w którym znowu wraca Kowalski (który umarł w pilocie), a cała fabuła opiera się na tym, że w alternatywnej linii czasowej obcy przejęli władzę nad Ziemią i teraz staramy się to odkręcić przy pomocy bohaterów z naszej linii czasowej. Epizod trzyma w napięciu i oferuje solidny rozwój postaci. Warty uwagi jest również „Shades of Grey” – tutaj obca cywilizacja odmawia naszym bohaterom użyczenia technologii, aby Ziemianie mogli się bronić skuteczniej przed Goa’uld. O’Neil wkurzony kradnie jedno z ich urządzeń. Robi się straszny smród i dyskusja o tym, jak daleko można się posunąć w obronie własnej planety – ale nie tylko. Mocnych momentów jest więcej, a jednym z nich jest fakt, że O’Neil zostaje wylany z oddziału. Epizod bezpośredni, wyrazisty i zadziorny, przynoszący satysfakcję z seansu.

Najlepsze odcinki: „Into the Fire”, „Seth”, „Point of View” i „Shades of
Grey”.

Po prostu – zabawa. Jeśli lubicie takie klasyki jak „Bad Blood” w „Z archiwum X”, to powinniście zobaczyć również „Window of Opportunity” – to najwyżej oceniany epizod całego serialu, najbardziej humorystyczny. Mamy tu schemat dnia świstaka, w którym O’Neil i Teal’C cofają się cały czas o 24 godziny do tyłu, i muszą znaleźć rozwiązanie. Kolejnym komediowym epizodem jest „Upgrades”, w którym to SG-1 służy jako króliki doświadczalne dla testu obcej technologii która zwiększa możliwości. Czytaj: robi z nich superbohaterów. Czytają grube książki w kilka sekund, unoszą olbrzymie ciężary i poruszają się z ogromną prędkością. Najlepszym momentem odcinka jest wspólna kolacja, na którą wykradają się z bazy i spędzają razem czas. Luźna atmosfera i zero stresu. Jest tu też taki ciekawy epizod jak „2010”, w którym wyglądamy się w przyszłość. Jeden z tych odcinków alternatywnych, ale twórcy wciąż podeszli do niego na poważnie, oddając bohaterom szacunek.

Najlepsze odcinki: „Upgrades”, „Window of Opportunity”, „2010” i „Double
Jeopardy”.

Ta seria to przede wszystkim znakomite zamknięcie trylogii otwartej przez odcinek finałowy czwartego sezonu. Był on dosyć solidny, ale środkowa część („Enemies”) to już jedna z najlepszych przygód serialu. Zagrożenie jest iście kosmiczne, a zwroty akcji zaskakują. Byłem w pełni zaangażowany i zadowolony. Finał trylogii („Threshold”) to już bardziej epilog, który można oglądać bez znajomości wcześniejszych wydarzeń. Jest problem i go rozwiązujemy. „2001” to z kolei swego rodzaju prequel do alternatywnego epizodu „2010” i to, jak prawie do niego dochodzi w naszej linii czasowej – poważny epizod, dobrze portretujący warunki polityczne, dzięki czemu możemy dać wiarę w całą historię.

Najlepsze odcinki: „Enemies”, „Threshold”, „Between Two Fires”, „2001” i
„Meridian”.

Tutaj szczególnie zapamiętam odcinek Abyss, w którym O’Neil jest torturowany, uśmiercany a potem go wskrzeszają, by znowu móc go torturować. Tak długo, aż wyjawi informacje, a potem… pozwolą mu umrzeć na stałe. Błaga nawet istoty astralne (nie zdradzę, kto dokładnie wraca w takiej formie), by to one go zabiły, bo przynajmniej w ten sposób pójdzie szybciej. Nie jest to epizod bezpośredni lub bolesny, ale angażujący. A to wystarcza. Pierwsza część dwuodcinkowego Redemption też występuje przed szereg. Raz, że mamy tu śmierć w rodzinie (permanentną). Dwa, mamy tajemnicze połączenie przychodzące do StarGate na Ziemi. Problem w tym, że nic przez nie nie przechodzi. I mamy zagadkę: by połączenie było utrzymane, musi przez nie przechodzić cokolwiek. Choćby sygnał radiowy. A tutaj mamy… nic. Intrygujące!

Najlepsze odcinki: „Redemption: Part 1” i „Abyss”.

Najlepsze odcinki: „Heroes: Part 2” i „Lost City: Part 1 * Part 2”