Andrzej Wajda

Andrzej Wajda

06/04/2014 Opinie o filmach 0

Wajda miał zawsze taką napoleońską metodę reżyserowania. On stoi na wzgórzu i rozkazuje, a reszta zapierdala” – Kazimierz Kutz

Kanał (1957)

5/5

Minęło zaledwie 13 lat od wydarzeń z 1 sierpnia 1944 roku. W tym czasie Stalin stwierdził, że zatrzyma jazdę na zachód i pozwolił Polakom i Niemcom się pozabijać, a potem sam najechał zniszczoną stolicę Polski, gdy Powstanie Warszawskie dawno się skończyło. Potem były różne inne cuda, o których nie mówią w szkole – Inka, Żołnierze Wyklęci, PRL Liczy się teraz tylko to, że o Powstaniu nie można było gadać, bo to w złym świetle stawiało Sowietów. Do ’57 roku zdążyło się wydarzyć kilka innych ciekawych rzeczy, w tym śmierć Stalina, które doprowadziły do odwilży gomułkowskiej, i z grubsza to z tego powodu można już było mówić o tamtym okresie w historii Polski. Wieszcz nasz narodowy, Andrzej Wajda, wykorzystał okienko i nakręcił od ręki arcydzieło o ostatnich chwilach z życia powstańców.

Takie rzeczy musicie wiedzieć sami z siebie, bo film wiele informacji nie podaje. Jest październik ’44, większość dzielnic Warszawy przepadła, teren jest zniszczony. Niedobitki wiedzą, że sprawa jest przegrana, ale jeszcze są w trakcie godzenia się z tym. Opór trwa, a narrator stawia sprawę otwarcie: ci ludzie nie przeżyją. To ich ostatnie chwile. Pomoc nie nadchodzi, zostaje tylko jedno: wycofać się kanałami.

Od tego momentu rozpoczyna się antykino drogi, bo cel i podróż nie mają tu znaczenia. Zeszli na dół, a tam szybko się gubią, rozdzielają, uciekają od kolejnych segmentów podziemi, w których Niemcy napakowali gazu albo zabarykadowali wyjście. Bohaterowie cały czas nie mogą się pogodzić z tym, że to już koniec, i to wszystko, co osiągnęli. Ale ani razu nie pytają: „Czy było warto?”. Twórcy filmu nie pokazują ich od lepszej strony, nie starają się nawet udzielić w dyskusji, czy wybuch powstania był dobrą decyzją. Tu nie chodzi o morał, historię lub bohaterów. Kanał jest doświadczeniem – ukazaniem tego, jak ci ludzie walczyli do końca w gównie, byle tylko przez minutę dłużej pozostać wolnymi ludźmi. Film jest pomnikiem pamięci o tym, czego doświadczyli. Od początku do każdego z trzech zakończeń, następne zadające większy ból od poprzedniego.

Technicznie ten film to istne dzieło sztuki – pierwsze ujęcie ciągnące się chyba przez pół Warszawy jest smutne w piękny sposób (trwa niewiele ponad 4 minuty); dialogi brzmią jak poezja, jak muzyka; od momentu zejścia do podziemi gra światła i cienia mnie zachwycała właściwie bez przerwy (to ujęcie, gdy artysta odchodzi, grając na piszczałce, a zanim unoszą się kanałowe opary – cudo!). O zakończeniu już wyżej pisałem, ale trzeba też przypomnieć o samej realizacji w tych ciasnych warunkach w taki sposób, by oddać klaustrofobię rzeczywistych rur biegnących pod stolicą. To jak na swoje czasy był majstersztyk i osiągnięcie na skalę światową.

Kanał to lektura obowiązkowa dla każdego człowieka. Ponura, ciężka, brudna – do tego seansu jednak nie warto podchodzić ot, z marszu. Ale jeśli jeszcze nie widzieliście, odpalcie filmik na dole tylko dla tego pierwszego ujęcia…

Popiół i diament (1958)

5/5

8 maja 1945 roku, Polska. Następne 24 godziny dla bohaterów za chwilę zostanie ustawione: drogą ma przejeżdżać dyrektor komunista, Szczuka. Maciek Chełmicki bierze udział w zamachu na jego życie. Później okazuje się, że przypadkiem zabił dwóch szarych pracowników cementowni.

Gdy zatrzymuje się w pensjonacie, przez okno z bloku naprzeciwko zobaczy rozpacz dziewczyny jednego z nich. W międzyczasie tuż obok rozpoczyna się uroczystość z powodu zakończenia wojny. Zjawia się tam między innymi nowo mianowany minister. Oraz Szczuka. Zadanie trzeba będzie dokończyć, tylko opóźnienie rozbudza przeróżne dylematy…

Pierwsze wrażenie jest… ujemne. To wszystko jest zrealizowane tak pokracznie, że zadziwia. Ludzie umierają w przerysowany sposób, scena zasadzki jest sztuczna (Maciek strzela w drogę i tam są efekty tych strzałów, ale to samochód 10 metrów z boku zostaje niby trafiony; kierowca wstaje i niby to oznacza, że dostał kulkę). Trochę później jest ta scena w recepcji, postać rozmawia przez telefon na pierwszym planie, w tle widać Szczukę wchodzącego do środka. Maciek patrzy się na niego. Cięcie. Teraz Maciek siedzi z nosem w gazecie, słyszy głos Szczuki, kładzie gazetę, odwraca się i jest w szoku, bo widzi Szczukę! Takie dziwne to jest, zwykle takie rzeczy zauważa się po iluś seansach, a tutaj nawet nie trzeba cofać, by się upewnić, to po prostu widać.

Do tego to usymbolizowanie wszystkiego… Z czasem jednak zacząłem akceptować tę stylistykę. Mam w pamięci, jakie wtedy były warunki w kraju, i że to był jeden z pierwszych tytułów podejmujących rozrachunek z drugą wojną. To i tak tytuł zaskakująco otwarcie atakujący komunizm, ale jednak większość przekazu to symbolika. Nie ma tu normalnych postaci z krwi i kości, każda na pierwszym planie to romantyk martwiący się o ojczyznę, główny konflikt filmu to Polacy zabijający Polaków; kobieta, w której Maciek się zauroczy, jest tak naprawdę Legionem wszystkich kobiet, których ukochani są patriotami ginący w tym konflikcie, a cała struktura ugina się od stylistyki podchodzącej pod poetycki realizm. To wszystko działa, bo układa się w spójną, przejrzystą całość – bardzo obszerną oraz spełnioną. Jakby nie patrzeć, filmowi udało się ująć nastrój i napięcie tamtych czasów, przekazując więcej niż widać. Popiół i diament był tym, czego wtedy widownia potrzebowała. Wajda – wieszcz narodu.

Andrzej Wajda

Obecnie Andrzej Wajda znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #2

Top

1. Popiół i diament
2. Kanał
3. Brzezina
4. Korczak
5. Człowiek z marmuru
6. Tatarak
7. Krajobraz po bitwie
8. Panny z Wilka
9. Człowiek z żelaza
10. Wesele
11. Niewinni czarodzieje
12. Pokolenie
13. Danton
14. Wszystko na sprzedaż
15. Ziemia obiecana
16. Zemsta
17. Pan Tadeusz
18. Katyń
19. Piłat i inni

Ważne daty

1926 – urodziny Andrzeja (Suwałki)

1927 – urodziny brata Leszka (m.in. przyszły scenograf) i pierwszej żony (śpiewaczki operowej)

1930 – urodziny czwartej żony

1940 – śmierć taty (Katyń)

1946 – początek studiów malarskich

1949 – rezygnacja z malarstwa, początek studiów reżyserskich

1950 –  śmierć mamy

1953 – koniec studiów reżyserskich

1954 – debiut pełnometrażowy

1959 – pierwszy rozwód i drugie małżeństwo

1967 – drugi rozwód i trzecie małżeństwo i pierwsze dziecko

1969 – trzecie rozwód

1972 – założenie Zespołu Filmowego X (przetrwa do 1983 roku)

1974 – czwarte małżeństwo, będą razem do śmierci

1989 – śmierć drugiej żony

1997 – śmierć pierwszej żony

2015 – śmierć brata (Kraków)

2016 – śmierć Andrzeja (Warszawa)

Człowiek z marmuru (1977)

5/5

Prawda istnieje. Warto szukać i pytać.

Agnieszka robi film dyplomowy i postanawia zrobić materiał o dawnym przodowniku pracy. Promotor nie popiera tego pomysłu i uprzedza, że nic z tego nie będzie, Agnieszka jednak wnosi energię bezczelności, nieustępliwości, jeansów i urodzenia po ’52 roku (jeden z wielu szczegółów, dzięki którym ten film wynosi się ponad fikcję, ale w bezpieczny sposób), więc kontynuuje swoją misję. Znajduje nagrania archiwalne, na których widać urywki z Mateuszem Birkutem, który dawno temu był symbolem, a teraz jego rzeźba leży w piwnicy ukryta przed wszystkimi. Dlaczego? Historię poznajemy z kolejnych rozmów z ludźmi, którzy go znali. Ich opowieści tworzą obraz idealistycznego człowieka, który ufał systemowi i został dosłownie poparzony – chciał budować domy na rekord, by ludzie mieli gdzie mieszkać, podczas gdy tamci mieli inne priorytety. To historia ustroju niszczącego człowieka, to historia ludzi krzywdzących ludzi, to przypowieść o zakłamaniu, władzy, manipulacjach. Pod przykrywką informowania o ważnych wydarzeniach mówiono ludziom, jak mają odczytywać świat wokół.

To film, które istotność jest większa od jakości. Jeden z tych przypadków, gdy fakt powstania filmu jest bardziej istotny od formy, w jakiej powstał. Wszystko w końcu można zrzucić na cięcia czy ingerencję osób trzecich, która wymusiła zmiany przed premierą. Ważne jednak, że ten film powstał, bo był robiony z myślą o ludziach i tym, czego naprawdę potrzebują. A ten jego aspekt jest ważniejszy niż wszystko inne, łącznie z tym, jak go odbieramy dzisiaj po samym seansie oraz czy jest w stanie przetrwać próbę czasu.

Od lat stykam się z określeniem, że to polski Obywatel Kane, co nie jest właściwe pod żadnym względem. Wspólnym mianownikiem jest tylko fakt, że w obu produkcjach ktoś przeprowadza rozmowy z ludźmi o kimś, kogo znali w przeszłości. Tu jest dziennikarz, tam pani reżyser. Tam o kimś, kogo znali wszyscy, a tu nikt. Tam, by zrozumieć jego ostatnie słowa, a tu, ponieważ motywacje filmu są motywacjami bohaterki. Tam opowieści były sprzeczne ze sobą i bez chronologii, tutaj idą gładko jedna po drugiej, idealnie linearnie. Tam człowiek się uczy, że nie może w pełni zrozumieć drugiego człowieka i jak skomplikowane jest to wszystko, a tutaj zagadka zostaje rozwiązana. Tam była opowieść o człowieku i jednostce, tutaj o systemie oraz ustroju w konkretnym miejscu i czasie. Tam było napięcie i zagadka oraz zaskakujący zwrot akcji, u Wajdy napięcia nie ma, podobnie tajemnicy. Kolejny raz chwalenie na wyrost daje skutek odwrotny i człowiek wydaje się „jechać” po filmie, gdy sprowadza na ziemię słowa jego piewców. Większość tych rzeczy wcale nie jest wadą lub minusem – oczywiście miło by było oglądać tytuł wzbogacony o tajemnicę i inne zaangażowanie, ale radzi sobie przecież bez niego. To przede wszystkim dwa różne dzieła sztuki, które celowały w co innego.

Człowiek z marmuru potrzebował coś udowodnić. Potrzebował coś pokazać. Potrzebował do czegoś przekonać – walczył ze stagnacją, z postawą rezygnacji, z poddaniem się ludzi w kraju. Każdy w końcu mniej lub bardziej wiedział, jak to wszystko działa – większość najwyżej nie zdawała sobie sprawy z tego, jak bardzo rząd tworzy sztuczną rzeczywistość – ale siedzieli cicho, z przyzwoleniem. Człowiek z marmuru pokazuje jednak, że warto dociekać prawdy, że ona istnieje i można ją odkryć, że po drodze spotkasz ludzi takich samych, jak ty. Nawet jeśli są u władzy w ten lub inny sposób, to nie zawsze tacy byli. Mogą nawet być zwyczajnie głupi i powiedzieć coś, nie mając świadomości, jakie to będzie ważne. Walka z systemem jest tutaj cicha – walczymy w końcu z czasami odległymi, które teoretycznie minęły. I mówimy tylko o nich. Mówimy jednak rzeczy ponadczasowe.

PS. Filmweb czy IMDb podają, że pan Radziwiłowicz gra dwie postaci, jednak w samych napisach końcowych gra tylko jedną osobę.

PS2. Uwielbiam oglądać Warszawę w tym filmie. Uwielbiałem rozpoznawać widoki ponad dziesięć lat temu, uwielbiam i teraz. Nawet jeśli na początku to wydaje się wypełniaczem, gdy Agnieszka śpi (bo jest bezdomna, więc śpi podczas jazdy), albo reklamą miasta przychylną władzy, to jednak w kontekście całości możliwość zobaczenia tego „dorobku” nabiera dodatkowego kontekstu. Raz nawet pojawia się komentarz wobec architektury, odważnie. Zastanawiającym jest, że ostatnie ujęcia pokazują z takim uczuciem port w Gdyńsku, pod przykrywką ukazania upływu czasu i miejsca pracy jednej z postaci.

Danton (1983)

4/5

Tuż po Rewolucji Francuckiej. Monarchię zniesiono, władza należy do Komitetu. Georges Danton zostaje oskarżony o działania kontrrewolucyjne, chociaż wcześniej był jednym z twórców ruchu oporu. Robespierre z początku sprzeciwia się temu absolutnie, z czasem jednak jego nastawienie zmienia się. W imię rewolucji rozpoczyna walkę z samym sobą. To kino konfliktu na poziomie dialogu, na tle ważnych wydarzeń historycznych, opierający się na fenomenalnym kostiumie oraz aktorstwie. Im dalej tym akcja nabiera rozmachu – od małego pokoju i rozmowy w cztery oczy po rozprawę w sądzie i wielkie przemowy.

Danton od początku sprawia wrażenie lepszego niż w rzeczywistości. Co też strzeliło twórcom do głowy, by dać taką psychodeliczną muzykę na wstępie? Otwierające 15 minut to hipnoza w najlepszym stylu. A potem nic się nie urywa, tylko ciągnie. Chory klimat Paryża, brudnych ulic wypełnionych biedą, chorujący Pszoniak jako Robespierre i obraz mówiący tak mało o bohaterach oraz sednie historii. Chciałem to oglądać dalej, chciałem poznać to wszystko.

Podziwiam ten obraz za charyzmę i popis aktorstwa, jednak nie jest to zbyt merytoryczna przygoda. W pewnym stopniu owszem jednak posiedzenie sądu stanowiące lwią cześć fabuły było tak naprawdę bezcelowe. Zapewne takie powinno być, by zgadzała się prawda historyczna, kiedy to sądy mogły mieć swoje widzimisię. W każdym razie oskarżają Dantona o spisek, po czym ten gada przez 30 minut nie odnosząc się w żadnym wypadku do dowodów przeciwko nim, jakby takowych nie było. Co zapewne jest prawdą. Opowiada za to o rzuceniu w diabły prawa i rządów na nim zbudowanych, odwołuje się do zdrowego rozsądku i tego, że sprawiedliwość w końcu zostanie zaprowadzona, a im sumienie nie pozwoli żyć… Jednak co za dużo to nie zdrowo. I jego słowa wywołują za mały impakt, by wywołać zainteresowanie. W jednej ze scen pokazany jest jedynie bohater przemawiający przed kamerą na środku sądu i tylko jego tak naprawdę widać, reszta otoczenia, ludzie i rząd, pozostają niewzruszeni. Danton padł ofiarą samego siebie i historii, którą opowiada, ot co.

Zresztą te postanowienia rewolucji są śmieszne. Nic dziwnego, że nie wypaliło, skoro prawie każdy punkt brzmi „Tego kategorycznie nie wolno…. no, chyba że….”. Ale głupi ci Francuzi.

Korczak (1990)

5/5

Chodziłem do szkoły imienia Korczaka, to była moja pierwsza podstawówka. Gdybym do owej szkoły nie chodził, mam wrażenie, że potem już bym ani razu o Korczaku nie usłyszał.

Był on doktorem, Polskim Żydem, który został zapamiętany przede wszystkim jako pedagog i działacz na rzecz praw dziecka. Film zaczyna się od audycji radiowej, którą Pan Doktor prowadził, a została niedługo potem zdjęta z anteny (bo władza naciskała). Potem jest już przeskok do wybuchu WW2 i odesłanie Żydów do getta. Nie ma tu nic o karierze wojskowej Doktora, jego epizodzie z pisaniem (felietony, książki, „Król Maciuś”), właściwie tylko okres od zamknięcia za murami getta do wyjścia z nich.

To ciężki film z dwóch powodów. Z jednej strony jako widz byłem konfrontowany z wieloma porażającymi scenami, o których zapewne nie myśleliście do tej pory, gdy stykaliście się z tym tematem. Choćby przyjaźń małych dzieci, góra po 12 lat oboje mieli, jeszcze nie było w tym nawet namiastki seksualności. Ona została po aryjskiej stronie, on był Żydem. Krótki, poboczny wątek. Z drugiej strony jest wręcz zerowa ocena moralna Korczaka ze strony twórców. Są tylko fakty, to co robił i z jakich powodów. Widz zostaje sam ze sobą po seansie, jeśli chce uzyskać odpowiedź na pytanie, czy decyzja Korczaka o pozostaniu z młodymi do końca była słuszna.

Jest tu wiele elementów romantycznych – uciekinier biegnie ulicami i krzyczy o poranku do Żydów, że ucieczka jest możliwa, z radością obwieszcza dobrą nowinę, traci zainteresowanie ucieczką i wchodzi na most, by przemawiać i zaraz zostać rozstrzelany w anonimowym geście i z uśmiechem na ustach. W portrecie Korczaka też jest parę detali filmowych, które go nie zmieniają, ale pokazują… inaczej, niż mogliśmy przewidzieć. Ostatnia scena to czysta poezja, przepiękne zakończenie. Właśnie wtedy, gdy widz przygotowywał się na najgorsze widoki.

Widać momentami, że była to zbyt tania produkcja. Wiele scen zamknięto w monologu. Nawet nie dialogu, tylko właśnie przychodzi jedna postać, mówi o jakimś problemie, i w tym samym ujęciu go zamyka, by nie trzeba było do niego wracać. Poniższy cytat jest tego przykładem – pokazano jedynie parę ciał zbieranych z ulicy, a potem następuje ów monolog. Nie ma tu zastanawiania się na tym problemem, dochodzenia do wniosku, że nie można pomóc, nie ma załatwiania tego ani nic. Jeden z najlepszych tekstów zostaje wypluty do kamery przez… ekspedientkę w sklepie, która pojawiła się na ekranie na jakieś 40 sekund. Czy są to minusy? Mogę jedynie gdybać, że z większym budżetem byłaby to bardziej „pełna” opowieść.

Końcowy efekt i tak poraża. Historia, którą trzeba było opowiedzieć, człowiek, którego trzeba było zaprezentować. Czarno biała taśma, pozwalająca wpleść w ujęcia fikcyjne prawdziwe nagrania archiwalne. Narracja trzymająca się konkretów i realiów oraz twórcy wiedzący, kiedy zmienić styl i postawić na poetykę, oraz jak to zrobić.

CYTATY

Jak pan dobrze wie… Jak pan dobrze wie, codziennie na ulicach znajduje się po kilkanaście trupów dzieci. Są to dzieci albo bezdomne, które umierają z głodu, z zimna albo z chorób; albo dzieci porzucone przez rodziców, bo nie stać ich rodziców, żeby ich pochować; albo dzieci postrzelone przez Niemców przy przechodzeniu przez mur. Szpitale są przepełnione i nie przyjmują tych umierających dzieci. Trzeba więc zorganizować im jakieś umieralnie. To nie wymaga ani dużo kosztów, ani dużo miejsca. Wystarczy pokój, jakieś półki, coś jak w sklepie tekstylnym. Zresztą tych sklepów jest teraz dużo, dużo pustych, i można coś takiego zorganizować. Kładłoby się te dzieci umierające na tych półkach. Trzeba wynająć człowieka, trochę węgla, żeby ogrzać te pomieszczenia. Jeżeli my nie możemy tych dzieci uratować, to przynajmniej zapewnijmy im godną i ludzką śmierć, rozumie pan? Godną i ludzką śmierć!

***

Dostojewski mówi, że wszystkie nasze marzenia spełniają się w biegu lat, tylko w tak wynaturzonej formie, że ich nie poznajemy. A ja poznaję swoje marzenia z lat przedwojennych. Nie ja do Chin, ale Chiny przyjechały do mnie: chiński głód, chińska poniewierka sierot, chiński pomór dzieci… Przyjąłem dodatkową pracę w internacie na Dzielnej. Rzeźnia dzieci, dom przedpogrzebowy… Ale nie chcę zatrzymywać się nad tym tematem. Kto opisuje cudzy ból, jakby okradał, żerował na nieszczęściu, jakby mu było mało tego, co jest.

***

Miałem pięć lat, kiedy umarł mi kanarek. I chciałem na jego grobie postawić krzyż. Ale służąca powiedziała mi, że nie wolno, bo on ptak. Coś bardzo niższego niż człowiek. Nawet płakać to grzech. Ale gorsze, że syn dozorcy powiedział, że kanarek też był Żydem. I ja, ja też Żyd. A on Polak, katolik. On będzie w raju, a ja pójdę do… do czegoś, co wprawdzie nie jest piekłem, ale gdzie jest ciemno. A ja bałem się ciemnego pokoju.

***

Co to jest? To jest zepsute. Pani jest oszustką. Co to jest?
– Pani kochana, czego pani ode mnie chce? Ani to nie jest towar, ani to nie jest sklep, ani pani nie jest klientką, ani ja nie jestem kupcową, ani ja pani nie sprzedaję, ani pani mi nie płaci, bo przecież te papierki to nie są pieniądze. Pani nie traci, ja nie zarabiam, a kto dziś kogo oszukuje i po co mu to? Tylko trzeba coś robić, no nie?