Sorry to Bother You (2018)

Sorry to Bother You (2018)

16/11/2018 Opinie o filmach 0
Sorry to Bother You
Lakeith Stanfield

Na tle współczesnej filmografii wyróżnia się odwagą w prowadzeniu narracji. Zabawny, mający potencjał.

Bohater potrzebuje pieniędzy, więc bierze się za pracę w call center. Ma dzwonić, trzymać się scenariusza przygotowanego przez pracodawcę i wciskać ludziom to, co szef chce, żeby wciskał. Praca jest słaba, wkrótce więc w zespole pracowników rodzi się bunt. Nasz bohater z jednej strony okazuje się wyjątkowo utalentowany na swoim stanowisku i oferują mu awans, z drugiej – nie chce być wyzyskiwaczem, jak jego szef. Co wybierze?

Już na poziomie pisania opisu fabularnego wyraźnie widać podstawowe braki w konstrukcji świata, historii i bohaterów. Brakuje odpowiedzi na bardzo dużo: „co jeśli”, czyli – co się stanie, jeśli bohater rzuci pracę? Czemu nie mógł znaleźć innej? Co się stanie, jeśli straci zaufanie współpracowników? Pod kątem konstrukcji dramaturgicznej „Sorry to Bother You” jest biedne, wymuszając każdy kolejny zwrot akcji. Na dodatek twórcy nie mogą się zdecydować, kim jest ich bohater: czy osobą, która czuje do siebie wstręt za samo maczanie palców w namawianiu klientów do transakcji, czy jednak jest zadowolony z bycia bogatym. Ostatecznie prezentuje obie te postawy, nie łączyć ich w spójną całość. Jedno nie wynika z drugiej, jedno nie ma wpływu na drugie. Co scena to inny kontekst i wtedy bohater zachowuje się inaczej – tak, jak twórcy chcą. Nie chodzi tu o historię ani też o opowieść o ludziach takich jak bohater. Chodzi o eksploatację tematu.

Jego opracowanie jest pewnie największym źródłem niesmaku, jaki we mnie ten tytuł wywołał. Nie ogólna realizacja, ale to, jak potraktowano istotny temat: relacje pomiędzy pracownikami i pracodawcami. Pierwsi są mięsem armatnim, a drudzy są uprzywilejowani. Twórcy w ogóle nie są zainteresowani omówieniem go, przybliżeniem, zrozumieniem. Dla nich jest to jedynie źródło dla fabuły o napędzającym ekstremizmie (w znaczeniu wizualnego przeginania pały na poziomie rezydencji szefa, w której ludzie wciągają kokainę i są w trakcie wiecznej orgii), którego brutalny finał całkowicie zatraca to, o co w tej historii chodziło. Zamiast walki klas oglądamy coś, co tylko szokuje. Przyznaję, finałowy koncept jest fajny, ale przemoc jako rozwiązanie fabularne jest czymś naprawdę ubogim.

Na pewno jest to seans wyróżniający się odwagą w prowadzeniu narracji. Co trzydzieści minut jesteśmy zaskakiwani oglądaniem czegoś nowego, a kierunek wybierany przez twórców może nas zaskakiwać. I jestem pewien, że w tym tytule jest też gdzieś dobra produkcja. Gdyby ją skrócić i podbić jej ambicję, mógłby powstać nawet z tego odcinek „Twilight Zone„. Byłby to jeden z mniej udanych, prawda, ale „Strefy mroku” przecież nigdy za mało! Były już przecież podobne odcinki, dalece bardziej innowacyjne i zaskakujące, wyróżniające się też pod względem zaangażowania i chęci powiedzenia czegoś, ale takie „Sorry to Bother You” też może być. Nawet jeśli cała treść tego filmu sprowadza się do: „Szanuj mnie, bo mogę ci zajebać”.

To tytuł wyraźnie wzorowany na sukcesie „Get out!” – twórcy tak naprawdę realizują kino gatunkowe (tutaj jest to kino eksploatacji), ale przez pierwszą godzinę udają, że wcale nie. Po drodze jednak nie osiągnięto równie surrealistycznego wrażenia, ale nie to jest największym problemem. Tym jest fakt, że twórcy nie wykazują wystarczającego zrozumienia wobec problemu utraty pracy i źródła pieniędzy. Dzisiejsza sytuacja na rynku pracy jest dla nich tylko pretekstem, żeby nakręcić trochę przemocy, ale nawet z tym nie idą w szczególnie interesujące kino. To mógł być o wiele lepszy film – mądrzejszy albo bardziej szalony (albo jedno i drugie). Cóż, do następnego! Powinno być wtedy lepiej!