Eighth Grade (2018)
Bo Burnham
Seans grozi wrzodami, niestrawnością, problemami z sercem i erekcją oraz utratą apetytu. Jestem poważny.
Kayla mieszka w USA, kończy ósmą klasę i zaraz pójdzie na studia. Nie ma przyjaciół, kontaktu z ojcem, jest niezręczna i jej proces samo-poznawania się odbywa przeważnie przy pomocy nagrywania filmików na YouTube. Na nich dokonuje nieco samokreacji, ale przede wszystkim próbuje w swoim zakresie rozwiązać problemy, które ma w życiu. Trochę, jakby znała już odpowiedź i próbowała dodać sobie odwagi. Czasami robi to, aby stanąć z boku i nabrać dystansu do samej siebie.
„Eighth Grade” zaczyna się w ósmej klasie, więc nie widzimy przyczyn. Bohaterka jest, jaka jest i już, nie znamy źródła jej relacji z ojcem. Nie wiemy, czemu stała się taka niezręczna i nieumiejąca nawiązać kontaktu z drugą osobą. Tak to po prostu już jest i trzeba sobie z tym radzić. Film Burnhama istnieje głównie po to, aby dać głos. Nie ma tu historii lub szczególnej progresji w czymkolwiek, jest za to uchwycenie obecnego obrazu rzeczywistości. Tak wygląda codzienność dla pewnej części nastoletnich osób z obu stron Atlantyku. Nie liczy się dla nich nic więcej, to jest poważny problem i trzeba być go świadomym.
Oczywiście, trzeba też nieco dać wiary w to, że tak faktycznie wygląda ósma klasa i jej odpowiednik w innych krajach. Najwyraźniej teraz dziewczyny marzą o seksie oralnym z chłopakiem pozbawionym tkanki mięśniowej prężącego biceps do lustra w łazience. Jak ostatnio sprawdzałem, to za odwalenie czegoś takiego była kara pozbawienia życia (zabicie wykonywane było śmiechem), ale najwyraźniej czasy się zmieniają. Akceptuję to, ale trzeba też przyznać, że obraz świata w tym filmie jest skrótowy. Jest jeden chłopak, jest tylko jeden sposób na zwrócenie jego uwagi, inne dziewczyny chodzą parami i gapią się w telefony… Do tego dochodzi wspomniana sytuacja „stanu zastanego” i mamy tytuł, który naprawdę jest „tylko tym”: zapisem sytuacji życiowej u części nastolatków. Skrótowość niekoniecznie jest wadą, bo pomaga przekazać wiadomość.
A tą jest sprawienie, żeby widz mógł zrozumieć życie takiej osoby jak Kayla. Życie w ciągłej obawie, strachu i konieczności robienia wielu rzeczy na ślepo, chociaż dla innych są one naturalne. Pójście na imprezę, pogadanie z kimś, umówienie się z kimś na spotkanie w grupie gdzieś w centrum handlowym – to wszystko jest źródłem stresu, niepewności, niezręczności i ciągłego życia w alternatywnej rzeczywistości, gdzie każde złe rozwiązanie danej sytuacji już się wydarzyło i dopiero będzie mieć miejsce. Jeśli mieliście taki epizod w swoim życiu, to natychmiast go rozpoznacie na ekranie. Jeśli to jest dla was kompletna nowość – wtedy jest spora szansa, że dowiecie się czegoś nowego.
Koszt tego jest taki, jak wcześniej ostrzegłem – życie bohaterki jest definicją niezręczności. Ten film ogląda się odwracając wzrok od ekranu, myśleniem o czymś innym, zatykaniem uszu i najczęściej podczas seansu jest się w stanie totalnej paniki i chęci wyjścia, wyłączenia filmu, zapomnieniu o nim i nigdy do niego niewracaniu. To i tak lepsze od patrzenia w ekran, wtedy wrzody na żołądku same wyskakują. Co jest zresztą dopiero początkiem. Po filmie trzeba będzie wypić litr wódki i zjeść kubełek pikantnego jedzenia, żeby życie nabrało smak inny niż papieru toaletowego.
Ogólnie więc polecam.
Najnowsze komentarze