Żywot Briana („The Life of Brian”, 1979)

Żywot Briana („The Life of Brian”, 1979)

14/11/2018 Opinie o filmach 0
zywot briana
Monty Python

Żołnierze poloniści, żydowska matka Mesjasza oraz wykształcony motłoch. Plus najlepsze „Fuck off” w historii.

Są lepsze filmy, które są śmieszne, ale nie ma chyba lepszej komedii, niż „Żywot Briana„. Naprawdę. Pomysł był prosty i genialny zarazem – wzięto kostium przełomu ery i umieszczono tam współczesnych ludzi. To tak naprawdę w ogóle nie jest komedia, która adresuje wiarę czy religię, nie – tutaj śmiejemy się z ludzi, pokazując ich typowe zachowanie, ale w nietypowym kontekście. „Żywot Briana” zaczyna się od pomyłki – trzech mędrców przybywa do złej stajenki. Szybko naprawiają swój błąd i idą obok, gdzie urodził się Jezus, do którego przecież zmierzali. Kamera zostaje z Brianem i to jego losy są w centrum narracji, ale Jezus wciąż przewija się tu i tam. Nie ma zaprzeczania lub kwestionowania tego, co Jezus mówił, czy był Synem Bożym albo czy w ogóle istniał. „Żywot Briana” w ogóle nie odnosi się do tych rzeczy, tak samo, jak nie żartuje z religii i ludzi religijnych – a tym bardziej z chrześcijan i Chrześcijaństwa. Nie, „Żywot Briana” kpi po prostu z ludzi i bawi się tym, jak wiara może zacząć swe narodziny: co sprawia, że ludzie zaczynają za kimś podążać? I jak ustalono, że matka Jezusa jest dziewicą?

To jest właśnie jedna strona tego filmu: odwoływanie się do znanych motywów, ale obieranie innego podejścia. Matka Jezusa była żydówką – niech więc będzie stereotypową matką żydówką! Jezus przemawia na ulicy – a obok inni prorocy przemawiają w tym samym czasie. Jezus przemawia na wzgórzu, a ludzie kilkadziesiąt metrów dalej słowa nie mogą usłyszeć. Co jednak wtedy robią? Kłócą się między sobą i rozkazują wszystkim wokół zamknąć ryj, kiedy Syn Boży naucza o miłości bliźniego swego.

To wszystko jest możliwe dlatego, że do tamtych czasów przeniesiono ludzi o współczesnej mentalności, rozmawiających o współczesnych tematach, mających zaskakujące wykształcenie. Najważniejszy jest ten pierwszy czynnik, pozwalający bohaterom na ekranie w byciu krzykliwymi, emocjonalnymi i kłótliwymi, żyjącymi wiecznie cztery zdania od jakiejś awantury. Oczywiście najbardziej oczywisty żart polega na tym, że w takim towarzystwie może przyjść Zbawiciel we własnej osobie, a społeczność wokół większą wagę przywiązałaby do kpienia z przywódcy rządu i jego nieistotnych wad wymowy – ale są też inne żarty.

A jest tu ich od groma i ciut, ciut. W ogóle niezwiązanych z tematem, ale skoro robimy komedię, to upchnijmy w niej tyle gagów, ile damy radę! Często opierają się na zaskoczeniu oczekiwań – żołnierz przyłapujący na przestępstwie rozkazuje popełnić je 100 razy w ramach kary, najmilsza osoba w filmie jest odpowiedzialna za wysyłanie ludzi na krzyż, gdzie zresztą trafia połowa postaci biorących udział w opowieści. Sam finał jest kryształem optymistycznej energii, majestatycznym widokiem wywołującym we mnie zachwyt.

Są filmy lepsze, które są przy okazji też śmieszne, ale jeśli mówimy o czysto gatunkowym rankingu filmów komediowych, to „Żywot Briana” miałby u mnie pierwsze miejsce. Wszystko tu jest podyktowane komedii i jej odmianom: satyrze, parodii, kabaretowi. Każdy żart zrobił swoje zadanie, każdy coś mówi, każdy jest oryginalny i zachwycający. To tytuł, do którego od razu chciałem wrócić. Jedna z najlepszych komedii, obok „Arszeniku i starych koronek„, „Dnia na wyścigu” i dosłownie paru innych.