Sion Sono

Sion Sono

07/05/2014 Blog 0

Ozu is too much of a 'god’ in Japanese movie history, and the history can not be refreshed unless we become anti-Ozu. I have nothing personal against him, but I have to declare I am anti-Ozu in order to move forward.” – Sion Sono

Milość obnażona („Love Exposure / Ai no mukidashi”, 2008)

5/5

Gdy Yu Honda był mały, jego mama jego musiała wyjechać z powodu choroby. Była bardzo wierząca i często się modliła, dlatego poprosiła syna, by ten obiecał jej poczekać na swoją Marię. I Yu to zapamiętał, nawet wiele lat po jej odejściu.
Ojciec został księdzem i prowadził chrześcijańskie msze. Było nieźle do momentu pojawienia się pewnej kobiety, która zaczęła wiele czasu spędzać z tatą Yu, aż w końcu dotarli do chwili, w którym mogliby się pobrać, ale on był księdzem, a ona uciekła z innym. To wydarzenie bardzo zmieniło życie Yu, od tej chwili często był zapraszany do konfesjonału. Rodziciel wypuszczał go dopiero po pełnym wyspowiadaniu się, ale bohater to grzeczny chłopak, który przecież nie grzeszy. A naginanie do rangi grzechu takich czynności jak potrząśnięcie parasolem po wejściu do lokalu nie wystarczyło na długo. Kłamanie też odpadało, bo ojciec zawsze wiedział, gdy syn kłamie. Rozwiązanie więc było tylko jedno…

I tutaj się zatrzymam, bo jesteśmy na 19 minucie i to nawet nie jest wstęp do wstępu, nawet do takiego, który byłby wstępem do właściwej inauguracji. Pełna ekspozycja trwa tutaj oszałamiające 124 minuty (!!!!), tyle zajmuje przedstawienie wszystkich trzech głównych bohaterów, ich historii, która doprowadziła do konfliktu, który się wtedy zawiązał. A będzie on po prostu chory i gdy do niego doszedłem, doceniłem każdą minutę, która go poprzedziła. Nie czytajcie nigdzie, o czym ten film jest. Tam też nie.

Jest kilka podstawowych poziomów, na które mógłbym podzielić moją reakcję wobec pierwszego seansu tego dzieła. Pierwszy to wrażenie wolności twórczej, odrzucenie zahamowań, zabawa konwencjami, mieszanie stylów i gatunków. Sporo tutaj scen absurdalnie niepoważnych w Japoński sposób spiętych poważną wymową całości. Każdy dramat osobisty którejkolwiek postaci był prawdziwy, a gdy Yu nie mógł być z Yoko, to był cios, bo nie mógł bez niej żyć, i to oznacza dokładnie to, co napisałem. Twórcy podejmują temat opresji psychicznej, molestowania, niszczenia drugiego człowieka na rzecz poprawy swojej sytuacji na wiele sposobów, a także samozniszczenia pod wpływem otoczenia. Są tu też sceny umiejące zawstydzić von Triera i jego Antychrysta. I wszystko to wręcz tonie w damskich majtkach. Nie pytajcie. Nie sprawdzajcie. Chcecie wiedzieć, o czym piszę, po prostu obejrzyjcie. Powiem jeszcze, że produkcja jako całość bliska była dla mnie połączeniu Garsoniery (1960, Billy Wilder) z Kokuhaku (2010, taki Oldboy w konwencji anime z żywymi aktorami).

Trochę dalej jest mój zachwyt warsztatem twórcy, który skonstruował pełnoprawny, czterogodzinny film, w którym wszystko układa się w całość, a tempo jest bez zarzutu. Są takie legendy, że długie produkcje ogląda się jakby trwały krócej, i Love Exposure jest jednym z nich. Tytuł ten obejrzałem na trzy podejścia – za pierwszym razem odpaliłem, by zobaczyć co to. Zobaczyłem 19 minut i poszedłem spać. Drugiego dnia skończyłem seans tuż po 23, żałując, że muszę przerwać na godzinę przed końcem, a następnego dnia w pracy myślałem sporo o tym, że jak tylko wrócę, to od razu dokończę. True story. Tarantino powinien się uczyć od pana Sono, jak połączyć w całość chronologiczną kilkusegmentową opowieść, czego nie pokazał, że umie w „Django„. Japończyk był ambitny i napisał fabułę składającą się z jakichś 60 segmentów, i każdy potraktował tak, jakby to była oddzielną, pełna fabuła, z pełną świadomością gdzie go to będzie prowadzić. Niesamowity efekt, cztery godziny wypełnione bez wody. Na finałowe 8 minut gapiłem się, jakby to był początek „Lost„.

Trochę głębiej, ale wciąż w zasadzie na powierzchni, jest poziom merytoryczny, czyli po jaką cholerę ja oglądam tę randomiadę i cyrk na kółkach. Frajda z tego przednia, tylko o co w tym chodzi? Po co reżyser bawi się tym wszystkim i co chce przekazać? Coraz głębsze poznawanie bohaterów, ich reakcji, nawet mięśni na ich twarzy, obserwowanie ich przemiany… to coś wyjątkowego, co za tym stoi jednak nie mogę napisać. Po pierwsze: zdradzanie treści. Po drugie: sam nie mam do końca skrystalizowanych wniosków. Napiszę więc tak: jest to opowieść o tym, że kobiety mają straszną władzę, bo je wszyscy oczywiście kochamy i w ogóle. I jeśli coś im strzeli do łba, by wykorzystać ten atut w imię jakiś pseudo-feministycznych sloganów… to będziemy w czarnej rozpaczy. Wszyscy.

A bardziej na poważnie… film jest na pewno o tym, co wyżej napisałem: psychologi, cierpieniu wewnętrznym, zbrodni, jaką jest grzech pierworodny, seksualności i wielu innych, tylko gdzie w tym całość – jeszcze nie wiem. Bardzo złożona produkcja. Nie jestem przekonany, w jakim stopniu jest to film o miłości takiej prawdziwej. Z pewnością opowiada za to o takim romantycznym związku dwojga ludzi – od pierwszego wejrzenia, z masą lukru i „bycia razem„. I robi to w takim stylu, że się uśmiechałem. Z wdzięcznością. Ten film to przygoda!

Sion Sono

Obecnie Sion Sono znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #212

Top

1. Miłość obnażona
2. The Forest of Love (miniserial)
3. Zimna ryba
4. Czerwona skrzynka na ulicy Ecshera
5. Antyporno
6. Gwiazda szeptów
7. Tokyo Vampire Hotel (miniserial)
8. Tokyo Tribe
9. Więźniowie Ghostland

Moje wyróżnienie

2008 – reżyser roku („Miłość obnażona”)

Wstęp

1961 – urodziny Siona (Japonia)

1987 – debiut pełnometrażowy

2011 – ślub (aktorka, ich pierwszy wspólny film to Cold Fish)

2020 – pierwsze dziecko i pierwszy atak serca, cały Sion

Cold Fish (2010)

4/5

Shion Sono to ten pan, który parę lat temu zdecydował się nakręcić film trwający cztery godziny w taki sposób, by oglądało się go jakby trwał trzy razy krócej. I tak powstał Love Exposure – tytuł tak rozbudowany, że jego poznawanie to prawdziwa kinematograficzna przygoda. Pan SS po paru latach podszedł w podobny sposób do realizacji opowieści inspirowanej prawdziwymi wydarzeniami, które miały miejsce w latach 90’tych, ale lepiej nie zdradzać co się wtedy wydarzyło, ponieważ część uroku Cold Fish kryje się w odkrywaniu, co tak naprawdę oglądamy.

Ziemia powstał 4,6 miliarda lat temu. Za kolejne 4,6 miliarda lat już jej nie będzie

Pierwsza scena. Kobieta agresywnie robi zakupy w markecie, wkładając do koszyka mrożonki. Następnie równie wściekle wkłada je do mikrofalówki w domu, by zaraz tak przygotowaną kolację trzyosobowa rodzina mogła zjeść w ciszy, nudnej i krępującej. Córka Mitsuko pomiędzy kęsami wybiega, bo odebrała telefon od znajomego. Wkrótce zadzwoni policja w jej sprawie, bo dokonała kradzieży. Tam na miejscu pojawi się tajemniczy pan Murata, który nie tylko załagodzi sprawę, ale i przyjmie Mitsuko do swojego zakładu pracy, tzn. sklepu z rybkami hodowlanymi. A to dopiero początek.

Z czasem widz poznaje nie tylko bohaterów i relacje między nimi (córka niechcąca żyć pod jednym dachem z macochą o wiele młodszą od jej ojca) czy też postać samego Muraty, którego motywacje i prawdziwy charakter zdają się jednocześnie ukryte jak i na wierzchu. Przede wszystkim to sam Shion Sono odkrywa przez oglądającym prawdziwą naturę swojej opowieści i czemu tak w ogóle ją opowiada.

Ziemia powstał 4,6 miliarda lat temu. Za kolejne 4,6 miliarda lat już jej nie będzie

To zdecydowanie jest produkcja dla bardziej wyrobionego widza, który w ogóle będzie umiał patrzeć na sceny, które ten film do zaoferowania. Brutalne widoki, krwawe i wywołujące chęć wymiotowanie; upokarzający stosunek seksualny (nawet dwa); przemoc oraz typowa dla Azji umiejętność łączenia czarnego humoru z wcześniej wymienionymi elementami. Trudno nie lubić tych ludzi, którzy z taką lubością nawiązują kontakt swojej stopy z czyjąś kością ogonową, zamiast po prostu się przywitać werbalnie. A nawet to wychodzi czasem jak w kreskówce, gdy tylko bohaterowie zaczynają na siebie krzyczeć i okładać się pięściami. Jednocześnie można tu być zaszokowany, ubawionym i zachwyconym na parę różnych sposobów.

Gdy to się zaakceptuje i zrozumie, można przejść do pytania, o czym ten film jest. A tu chyba nie ma tej jednej odpowiedzi. Reklamowany jest pytaniem: „Co sprawia, że człowiek staje się mordercą?”, znajomi mówią co innego, a dla mnie to opowieść zahaczająca o Palahniuka – akceptację swoich wad, bo dopiero wtedy można coś zacząć z nimi robić. Zejście na samo dno, by odmienić swoje życie. Może o to chodziło Shionowi Sono, ale do pewności wciąż mi daleko. Zagadką pozostaje dla mnie wiele jego symboli, choćby fascynacja głównego bohatera astronomią, i to jedno zdanie powracające co jakiś czas, które tu użyłem jako śródtytuł. Shion Sono musi być interesującym człowiekiem.

O co chodzi z panem SS i figurkami Matki Boskiej? W LE miały uzasadnienie fabularne, ale tu?

Antyporno („Anchi Poruno”, 2016)

3/5

Jeszcze jeden taki sam mindfuck, tym razem w obłędnej stylistyce. Nuda, ale warto!

Kilka kobiet w żółtym pokoju – biegają, wygłaszają przemowy, krzyczą, dotykają się sugestywnie i robią wiele, wiele innych rzeczy. Małe pomieszczenie staje się sceną jak z marzenia, w którym kadr w każdej chwili żyje pełnią życia. Pulsuje, jakby miał zaraz rozsadzić monitor. To zapewne będzie jeden z najlepiej wyglądających filmów, jakie w życiu obejrzycie, zaraz obok filmów Kubricka na ten przykład. Szybko pokój okazuje się tak naprawdę czym innym, wygłoszone uwagi powracają w innej formie, innej scenie, z ust innej postaci. Nie wiadomo, co jest realne, co wydarzyło się naprawdę ani o co tu chodzi. Mętlik jest absolutny. A mimo to po chwili już łapało mnie znużenie. Niemniej – oglądałem do końca, długi ten film w końcu nie jest (niecałe 80 minut). Przysnąłem nawet, musiałem powtarzać kilka minut i…

Tak, to kolejny taki sam „mindfuck filmowy„. Po raz kolejny oglądamy człowieka, który zamyka się w świecie fantazji, gdzie jest zupełnie inny niż w naprawdę, ale rzeczywistość zaczyna pukać do jego świadomości i stąd rodzą się pęknięcia na bańce. To wszystko. Widziałem to już parę razy. Historia stojąca za „zamknięciem się bohaterki” nie jest ciekawa, to po prostu kolejna słaba osoba, która nie umie osiągnąć wielkości, inaczej niż sprawiając pozory potęgi i władzy nad innymi ludźmi. Proces oglądania też nie jest ciekawy, poznawania tej układanki, rozwiązywania jej w trakcie seansu. Na początku pomyślałem: „czyli to jest kolejny mindfuck, tak?”, po czym poczekałem na finał, gdzie wyłożono kawę na ławę. I film się skończył.

Jeszcze raz to podkreślę: film wygląda OBŁĘDNIE. Słowa nijak nie oddadzą tego, co w tym filmie wasze oczy będą mieć zaszczyt zobaczyć. Kostiumy, scenografia, makijaż, muzyka… Rzadko kiedy możemy oglądać produkcje, w których te elementy są tak istotne i wyraźne. Dodatkowe słowo uznania należy się dla Ami Tomite wcielającej się w główną rolę. To zawsze jest najlepszy element każdego mindfucka – oglądanie aktora w roli aktora. I tutaj nic się nie zmieniło. Pani Tomite podołała każdemu wyzwaniu. Ma moje uznanie.

The Forest of Love – miniserial (2020)

4/5

Tak właśnie wyobrażałbym sobie proces kręcenia Funny Games, gdybym sobie to wyobrażał. Sono eksploruje seksualną energię i nienawiść do siebie. Kolejny raz. Fajnie jest sobie przypomnieć, że ten człowiek jest w formie i umie zrobić sześć godzin o tym (wersja serialowa, filmowa trwa 2,5h). To szalone kino, ale w sumie nie zapadnie to w pamięci. Nie ma tu łamania penisa (Love Exposure) albo mastershota na ulicy (Tokyo Trybe). W zasadzie przez większość czasu wydaje się, jakby niewiele się działo – od początku wszystko jest jasne. Bohaterowie nienawidzą siebie, a Zły Człowiek to wykorzystuje, pętla cały czas się zaciska i nikt nie może już jej opuścić. Robią, co on każe, bo nie ma odwrotu ani innego świata, który by ich przyjął, uratował, zbawił. Są sami i mogą sobie sami pomóc, ale ich wewnętrzne doznania ich kontrolują. Osobiście radziłbym obejrzeć wersję filmową – i to tylko tym, którzy już lubią kino Sono. W „pełnej” wersji nie widziałem nic, co by uzasadniło taki metraż – serio. Dobrze się oglądało, w zasadzie całość obejrzałem na raz, ale miałem wrażenie, że coś mnie ominęło, skoro bohaterowie nadal robią to samo, a przecież cały odcinek za mną. Dopiero finał, te ostatnie 12 minut, coś konkretnie dodają.

Czerwona skrzynka na ulicy Eschera (2020)

3/5

Sion Sono w zwykłym stylu o ludziach, którzy są w sztuczny sposób energiczni i pretensjonalni, próbując jeszcze przebić siebie nawzajem w tym, kto bardziej się szamota albo krzyczy i macha rękoma. Jest tu dużo powtórzeń i straty czasu (każdą postać przedstawiamy oddzielnie, każda ma podobną drogę), tak naprawdę dopiero na ostatnie kilkanaście minut coś udaje się tu złożyć do kupy – ale to akurat jest do przewidzenia, skoro na początku wspominają z uznaniem, że Casablankę zaczęli kręcić, mając pół scenariusza, a wyszedł film wszechczasów. No i fajnie, ale ten film był genialny w oglądaniu efektu końcowego – jego tworzenie było katastrofą i nikt nie wie, jak to w ogóle się udało. U Sono bardziej oglądamy ten katastroficzny proces twórczy, a nie efekt końcowy, do którego zresztą nie dochodzi.

A sam film? No cóż: fikcyjny reżyser tworzy film i robi casting. I wszyscy trafiają na plan, ale jako statyści – i wychodzi coś w stylu: wszyscy jesteśmy ważni i mamy swoją historię. Doceniajmy statystów. Bardziej się o tym mówi, niż to wynika z filmu, ale no, tak to zawsze będzie, jak się zaczyna tworzyć bez kompletnego scenariusza i stawia się na żywiołowość. Przekładając na ludzki: wtedy bardziej chce się coś powiedzieć, niż się to faktycznie mówi. I bardziej chce się ten film lubić, niż faktycznie się go lubi.

Więźniowie Ghostland („Prisoners of the Ghostland”, 2021)

3/5

Nicolas Cage dostaje kopa w krocze. Mniej więcej tyle z tego zapamiętam. Nie udało się sprzedać mi tej wizji, fanatycznych podążających krzyczących TIK TAK, co wywołuje strach u innych. Nie działało to na mnie w żaden sposób. Nie mam za wiele przemyśleń po tym filmie – jest za długi, niewiele się w nim dzieje, bardziej to wszystko jest nastawione na wygląd niż emocje czy doświadczenie. Podąża za wskazówkami i schematami takiego kina, ale tylko je naśladuje. Jedyna własna wizja sprowadza się tylko do słów: „Nicolas Cage u Siona Sono”, ale o tym wiedzieliśmy przed oglądaniem. Ten drugi nadal pokazuje klasę. Nominacja do reżysera roku co najmniej.