Paul Verhoeven

Paul Verhoeven

18/04/2018 Opinie o filmach 1

There was a student at my university in Holland who was five or six years older than us and she would go to parties like that. She would turn up, sit down and open her legs like that. On one occasion my friend, in all naivety, said to her, 'Are you aware that we can see your vagina between your legs?’ And she replied, 'Yes of course, that is the reason I do it.’ (…) The scene was not in the original „Basic Instinct” script, but I had dinner with Sharon one evening and told her the story and asked what she thought about it and I saw a devilish look in her eye and she just said, 'Yes!’ (…) I was so surprised when my editor used that shot because it was never a very big deal at the time and I didn’t really expect him to use it. I had no idea how fascinating the scene would become! (…) I remember a female assistant editor then began watching the scene on loop, basically looking at the shot under a microscope convinced she could see Sharon’s vagina. I told her, 'No, you just see the inside of her thighs’ and so we began discussing what we could see because, if you look at the scene it is only four frames, so it is very difficult to know exactly what you see because it is only meant to be a suggestion. So we began looking and looking at the celluloid of the film with a magnifying glass and that’s when we realized that yes, we could see her vagina. But because the speed at which we shot it, we decided to leave it in, but we never expected it to be so sensational – and yes, it is Sharon Stone’s real vagina.” – Paul Verhoven

Robocop (1987)

5/5

Walka o człowieczeństwo pod przykryciem zajebistego kina akcji.

Alex Murphy to policjant, który świeżo został przeniesiony na posterunek, gdzie nie ma tygodnia bez śmierci któregoś z gliniarzy. W czasie postoju, czekania na kawę lub stanie w korku, bawi się swoim pistoletem jak kowboj, postać z serialu, którą ogląda jego mały synek. Chce być dla niego wzorem, więc nauczył się to wykonywać. Ginie jednak, zabity przez gang, a jego ciała od tego momentu służy za podstawę do robota policjanta – niezniszczalnego stróża porządku. Ktoś taki jak on bardzo jest teraz potrzebny i przydatny – ale wraz z ciałem zachowały się również wspomnienia Murphy’ego, których miało nie być. Razem z nimi robot przestaje być przedmiotem.

Całą trylogię oglądałem pewnie ostatni raz w podstawówce. Pamiętam ujęcie, na którym Murphy siedzi w samochodzie i ogląda dom, w którym mieszka jego była żona* – nie było tego w tym filmie, chociaż spodziewałem się, że jeśli już, to najbardziej temat człowieczeństwa twórcy zgłębią w pierwszej części. Paul Verhoeven trzymał jednak sprawę prosto, bez zwracania szczególnej uwagi na tę stronę swojej produkcji, mówienia „patrz, o jakich głębokich rzeczach teraz gadamy!„, nie. Film kończy się wtedy, kiedy antagonista zostaje pokonany i tyle. Reżyser nie mówi, co widz ma w jego produkcji zobaczyć – masz wybór, możesz oglądać dla wybuchów i brutalności, możesz dla historii, albo dla obu. I nie jesteś gorszy lub lepszy od tych, co oglądają Robocopa dla innych elementów niż ty. Zaskakujące i odświeżające podejście w tym jakby nie było złożonym obrazie.

Atakowana (tak, atakowana!) jest tu kultura popularna, mediów telewizyjnych, powszechny brak szacunku dla życia ludzkiego, a nawet policja. Między tą ostatnią i gangami ulicznymi wprost postawiono znak równości, jako dwie masy, które niczym się od siebie nie różnią. Robią tylko, co im się każe, bez kwestionowania rozkazów – i policja wychodzi na tym dużo gorzej. W końcu o wiele bardziej brutalnym widokiem jest zobaczyć nie przestępców bawiących się z bronią, ale tych, co powinni chronić obywateli, a zamiast tego okazują się tylko bezmyślną siłą celującą ram, gdzie góra będzie im kazać.

Temat brutalności policji jest nawet dzisiaj popularny, wtedy również był komentarzem społecznym, ale warto w tym miejscu zwrócić uwagę na to, że Verhoeven nie mówi o tym przez pryzmat rasizmu. U niego to nie biali strzelają do czarnych, to ludzie strzelają do człowieka. Tej perspektywy brakuje we współczesnym kinie.

Tak samo, jak ogromnej ilości wulgarnej brutalności. To autentycznie jeden z najbardziej graficznych tytułów w historii, obok Dnia żywych trupów (1985). To naprawdę niesamowity widok, zobaczyć film, w którym każdy strzał ma swój impakt – nawet jeśli jest zaprezentowany w wydaniu czysto filmowym (można stać obok eksplozji i uszy wciąż będą sprawne). Dobrze sobie przypomnieć, ile bólu i zniszczenia przynosi strzelba, a jedynymi osobami cieszącymi się z wybuchów są zdemoralizowani przestępcy. Autentyczne kino dla dorosłych!

*pamiętam jeszcze, jak Murphy musiał się naładować, więc wsadził łapy w skrzynkę na ulicy, ale to już mi brzmi jak trzecia część.

Paul Verhoeven

Obecnie Paul Verhoeven znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #215

Top

1. Robocop
2. Żołnierze kosmosu
3. Pamięć absolutna
4. Elle
5. Nagi instynkt
6. Showgirls

Ważne daty

1938 – urodziny Paula w Amsterdamie

1967 – małżeństwo

1969 – początek współpracy z Rutger Hauer (na planie miniserialu, który Paul reżyserował w całości) („was to him as Marcello Mastroianni was to Federico Fellini; his 'cinematic alter ego’ through whom he could maximally express himself.„)

1970 – początek współpracy z operatorem Janem De Bontem (7 filmów razem)

1971 – debiut pełnometrażowy Paula

1977 – początek współpracy z operatorem Jostem Vacano (7 filmów razem)

1985 – ostatnia współpraca z Hauerem

1997 – Paul tworzy swój ulubiony film: Żołnierze kosmosu

 

Pamięć absolutna ("Total Recall", 1990)

5/5
Przeminęło z wiatrem” na Marsie. I dla mężczyzn. I dla kobiet.
 
Protagonistą jest prosty robotnik fizyczny, który marzy o podróży na Marsa pomimo trwających tam buntów miejscowej ludności, więc jest szczególnie niebezpiecznie. Żona nie jest skłonna ku temu, więc bohater decyduje się skorzystać z oferty firmy, która implementuje wspomnienia z wakacji do mózgu. Problem w tym, że wtedy coś idzie nie tak. Teraz jego życie jest zagrożone… Chyba że to tylko część owej symulacji?
 
Bogactwo tego filmu naprawdę przytłacza. Zarówno tematyczne, fabularne, scen akcji jak i prezentacji świata. I to wszystko aż do samego końca. Od początku jesteśmy atakowani korzyściami płynącymi z implementowania wspomnień w głowie: oszczędność czasu, pieniędzy, a gdy masz dzieci albo inne utrudnienia przy organizacji wyjazdu, wszystko wydaje się oczywiste: lepiej na parę godzin usiąść w maszynie, niż jechać gdzieś faktycznie. Przecież ten wyjazd i tak nie będzie tak fajny, jak to sobie wymarzyliśmy: pogoda będzie zła, ktoś się rozchoruje, ktoś strzeli focha, samochód się zepsuje, sąsiad w pokoju obok będzie wredny… Taka maszyna da więcej od rzeczywistości. To jest atrakcyjna wizja na samym początku, ale refleksja później przychodzi sama. To może zresztą być najmocniejsza strona tego obrazu – szanuje on swojego widza. I ten szacunek zaczyna się od świadomości, że nie ma nic uwłaczającego w daniu odbiorcy kina akcji z walką, spluwami, przemocą, erotyką i czarnym humorem. Ów szacunek jest kontynuowany poprzez pozwolenie odbiorcy na samodzielne dochodzenie do własnych wniosków. I w końcu – na dawanie satysfakcjonującej, chociaż niejednoznacznej, rozrywki.
 
Mamy więc tutaj fantastykę nad istotnością rzeczywistości w kontraście do jej kreacji, czy człowieka tworzą wspomnienia, czy możemy przejąć władzę nad czyimś ciałem (jeśli jego wspomnienia były tam najpierw), o opresji rządu, o lobbingu, o ekologii, o prawach człowieka. Do tego ta kreacja świata przyszłości, z twarzami na ekranie podczas rozmowy, z hologramami, smart-domami, widokiem z okna będącym częścią symulacji, taksówkami kierowanymi przez roboty, łamaniem praw człowieka, mutacjami wynikającymi z życia na innej planecie, buncie, powstaniem, rewolucją… I na koniec wszystko może być tylko komentarzem odnośnie marzeń. I jak ponura jest myśl, że gdyby wszystko było tylko snem, a nie czymś realnym, to całość jednak wiele by straciła na wartości. Chociaż to tak czy siak jest przecież film.
 
Film jednak robi się naprawdę dobry w trzecim akcie, przynajmniej dla mnie. Od sceny ucieczki, kiedy miejscowi pomagają w ucieczce bez pytań i zastanowienia, bo zastanowienie było dawno temu. Teraz każdy tylko robi swoje, jeśli może. I zapewne doskonale wie, że przypłaci to śmiercią albo inną krzywdą fizyczną. Coś jest w tej scenie, co jednak doskonale reprezentuje ducha każdego podziemia. Osobiście czuję tutaj nawet godną reprezentację tego, co Polacy musieli robić w konspiracji podczas 2 wojny światowej. Historie, które słyszałem z tamtych czasów, ich duch jest w tych scenach. Wtedy Pamięć absolutna zaczyna być naprawdę wspaniała, staje się przejmującą historią o buncie, powstaniu, zmianach, poświęceniu… Bohaterowie ryzykują życie, giną i wygrywają w ostatniej chwili.
 
Nie mam niestety żadnego uzasadnienia dla deus ex machiny w postaci technologii kosmitów, która w ciągu minut zmienia atmosferę planety. Że to wszystko działa, a oczy Arnolda po wyjściu z orbit wracają na miejsce. Dla kilku innych problematycznych rzeczy, które mają wtedy miejsce – jak to, że ręka Arnolda aktywuje całą maszynę**. Albo kiepski one-liner po zabiciu w windzie. Serio, nic w stylu: „Thanks for a hand”? Chwilę wcześniej zabiłeś typa wiertarką, krzycząc: „Screw you!”. Cholera, cały film ma w zasadzie same wspaniałe teksty, tylko na samym końcu, po zabiciu w sumie głównego antagonisty…
 
Mogę napisać tylko jedno: to przypadek, kiedy dla części z was mocne strony mogą przysłonić słabsze. A samo zakończenie, gdy atmosfera się zmienia, mutanci wstają i wychodzą na ulicę… Ten film ma faktyczny, mocarny punkt kulminacyjny, gdy losy wszystkich wątków i postaci zależą od najbliższych sekund, od przedramion Arnolda dokonującego niemożliwego wysiłku, żeby wszystkich uratować. Całość ma siłę scen zamykających czterogodzinną opowieść pełną miłości stulecia, wojen, zmian narodowych. Nie ma przez długą chwilę żadnych słów, tylko twarze i plenery, widoki, atmosfera. I ta lekka obawa, że zaraz to zepsują słowami, ale nie! Bohaterowie mają nadzieję, że to nie był sen, karmiąc i podtrzymując tym samym wersję wszystkiego w tym filmie będącego snem, fantazją zwykłego chłopa o zostaniu bohaterem. Albo kto wie, może gdy na początku widzieliśmy jego sen, gdy umiera na Marsie – może tak naprawdę to właśnie była rzeczywistość, a cała reszta filmu to jego fantazja tuż przed śmiercią…
 
Można różnie patrzeć na ten film. W większości – w bardzo korzystnym świetle.
 
*a było 3/10. Oglądałem raz za dzieciaka, pamiętałem trzy piersi oraz wsadzanie ręki w ślad dłoni. I że leciał na Polsacie.
**jak się okazuje, jest to pozostałością pierwotnego zamysłu na finał, gdzie miało się okazać, że Arnold jest potomkiem Kosmitów. Tam miał być jego odcisk ręki, a nie jakiś czteropalczasty odcisk istoty pozaziemskiej.

Robocop 2 (1990)

4/5

Jeśli oceniać ten tytuł samodzielnie, to oferuje on wspaniałą zabawę pełną niezapomnianych momentów.

Fabułę jednak dosyć trudno streścić, bo gdybym napisał, że źli ludzie próbują zrobić Robocopa 2, który to wymyka się spod kontroli i do naszego bohatera należy powstrzymać go – wtedy bym pomijał pierwsze 2/3 produkcji. Ogólnie nastawcie się na to, że mamy tu strajk policji, przestępcy robią, co chcą, a politycy odwalają jakiś cyrk, bo każdy rząd jest zły. Do tego Murphy podgląda swoją byłą żonę i próbuje zaprowadzić porządek na mieście.

Nie mogę nie oddać twórcom, że się nie starali. Z całą pewnością robili, co mogli, aby oddać szacunek pierwowzorowi, powtórzyć jego sukces bez robienia tego samego. Dołożyli nieco od siebie, rozwinęli motywy, postawili na brutalność, męskość i dobrą zabawę. Zobaczymy chociażby żonę Murphy’ego we własnej osobie. Chcecie męskiej akcji? Już pierwsze 10 minut da wam banan na twarzy, od ucha do ucha. Chcecie brutalności? Główny bohater będzie tu traktowany młotem pneumatycznym. Chcecie tekstów ociekających czarnym humorem? Znajdzie się garść takich. Zabawa jest autentycznie przednia – nawet nie pamiętałem, ile z tej produkcji zapadło mi w pamięć (czyli mogłem zacząć oglądać jakąś scenę i w połowie przypominałem sobie, że już ją przecież widziałem 20 lat temu). Brakuje tylko sensownej historii oraz postaci, które trzymałyby się kupy. Anne Lewis chyba pojawia się na początku i podczas finałowej strzelaniny, dzięki czemu nie ma wpływu na cokolwiek.

Jeśli miałbym wskazać jakąś wyraźnie słabszą stronę całości, to byłby to humor. Wstawki reklamowe dają jeszcze radę, ale komiksowe strącanie Robocopa z boku samochodu poprzez zahaczenie o znak drogowy (plus następujący podczas zderzenia dźwięk z Toma i Jerry’ego); przeprogramowanie bohatera, by ten udzielał kazań, zamiast aresztować przestępców; albo pozbawione logiki oglądanie nieudanych eksperymentów (przecież wiedzieli, jak one się skończyły). Najbardziej przeszkadza Hob, czyli małoletni przestępca, będący w zarządzie gangu. Jego obecność jest uzasadniona tym, że Robocop nie może strzelać do dzieci, dlatego Hob jest przydatny, ale właśnie – pomimo wieku jest równorzędny w zarządzie, wydaje rozkazy i ludzie słuchają się go. Ku temu powodu już nie ma, dlatego te sceny wydają się pochodzić z kina dla dzieci, jakby chcieli zyskać widownię w tym przedziale wiekowym (nigdzie nie mogę znaleźć, jaką dostał kategorię wiekową, ale R to raczej minimum). Zgoda, sam oglądałem R2 na zmianę z Kubusiem Puchatkiem, ale to wcale nie sprawia, że to udana produkcja jest. Nie jestem w stanie stwierdzić, czy gdyby to zmienić, to jako całość byłby to lepszy tytuł, ale właśnie przez sceny z dzieciakiem nie można go nazwać równie „dorosłym kinem”, co część pierwszą. I ta myśl przewija się przez sporą część seansu – aż do jej końca, kiedy to antagonista strzela do ludzi, a nasz bohater chodzi sobie po budynku, bo on ma plan, jak pokonać przeciwnika, ale nawet nie stara się komuś pomóc. Naprawdę trudno to traktować poważnie.

Cóż, potrzeba lepszego dyrygenta, który będzie umiał połączyć luz, czarny humor, akcję i poważną wymowę. Trzy pierwszy elementy jakby nie było, są w kontynuacji – i jeśli oceniać ten tytuł samodzielnie, to oferuje on wspaniałą zabawę pełną niezapomnianych momentów. To trochę jakby kino superbohaterskie, w którym od czasu do czasu zażartuje o człowieczeństwie głównego bohatera. Raz gorzej (bohater nie może mieć erekcji), raz lepiej (finałowa kwestia!). Ja tam polecam i będę oglądać ze swoimi dziećmi.

Robocop 3 (1993)

2/5

To nie jest zły film. On po prostu nie musiał powstać, ale obejrzeć w sumie można.

Ponownie korporacja rządząca miastem robi obywateli w bambuko. Tym razem chodzi o wyburzanie starych budynków, w których są bezdomni, aby stawiać tam centra handlowe. Ważną rolę odegra w tym zamieszaniu dziewczynka lubiąca grać w Watch Dogs, czyli hakować co popadnie – od świateł kierunkowych po roboty.

To nie jest zły film, tylko kiepsko wykonany. Niewiele tu się dzieje, a jak zaczyna się dziać, to już pierwsza godzina się kończy i za cholerę nie wiedziałem, co bohaterowie robili do tego czasu. Są jakieś głupoty, ale najgorsze co zrobiono to niezrozumienie postaci Robocopa poprzez postawienie go naprzeciw bossa jak w grze komputerowej. Do pojedynku karate. Kiepska decyzja.

Gwałtu na serii nie ma. Robocop 3 to po prostu film, który nie musiał powstać. Mimo to jest i można go obejrzeć bez bólu, jeśli jest się fanem serii. Są tu ze dwa lub trzy momenty warte ujrzenia – jak choćby wtedy, gdy Murphy wkracza do posterunku policji, a komisarz woła:

Murphy! Wiesz, że mamy nakaz, aby cię aresztować?
– Wiem.

Tak, ktoś tu wystawia nakaz aresztowania Robocopa… Ale za to motyw muzyczny jest eksploatowany jak nigdy w serii. Jeśli coś bohater robi – nie ważne, co – to zawsze towarzyszy mu w tym jego temat muzyczny. I to nie staje się nudne. W przeciwieństwie do całej reszty filmu, która nie może się zacząć, nie może się skończyć, cholera wie, o czym jest, nie ma ciekawych postaci ani też ciekawych motywów. To po prostu film o Robocopie sklejony na szybko, bo wciąż byli wśród widzów ludzie chcący pójść na kolejną część, nieważne jak złą.