Wspaniała pani Maisel („The Marvelous Mrs. Maisel”, 2017)

Wspaniała pani Maisel („The Marvelous Mrs. Maisel”, 2017)

31/03/2019 Opinie o serialach 0
Marvelous Mrs. Maisel
Amy Sherman-Palladino
Detektyw Monk

Nie dałem rady uwierzyć w ten serial. Nieinteresujący bohaterowie i ich puste historie.

3/5

Nowy Jork, lata 50. Tytułowa persona ma na imię Miriam, ale mówią do niej Midge – właśnie została rzucona przez męża, więc wyrusza na miasto z butelką wina, upija się, ląduje na scenie w knajpie, gdzie jej monologi zostają wzięte za stand-up i przyjęte z zapałem. Rano Midge po opuszczeniu więzienia wpada na pomysł, aby kontynuować, co zaczęła – chce zostać komikiem scenicznym. Będzie podglądać najlepszych, uczyć się, a przy okazji dorośnie i pozna życie. Pokłóci się z rodzicami, ze swoim mężem, pójdzie nawet pierwszy raz w życiu do pracy. Raz zbierze oklaski, przy innej okazji będą ją wygwizdywać.

Niemal wszystko w tym serialu było dla mnie niewiarygodne. Uwierzyłem tylko w jedną osobę – i była to Susie Myerson, właścicielka knajpy, w której Midge pierwszy raz wystąpiła. Susie to spójna i uczciwie napisana postać, o której nie musimy nic się tak naprawdę dowiadywać, ale gdy widzimy warunki, w jakich żyje, albo gdy opowiada o swojej przyszłości, to myślałem jedynie: „Tak, to by się zgadzało”. Susie faktycznie jest osobą, która nie ma nic (nawet nadziei czy złudzeń), ale wykorzystuje każdą szansę, jaką ma – nie ważne, na co. Jest twarda, doświadczona, cyniczna, ale nie złożyła broni i jest od tego daleka. Uwierzyłem w nią – i mogę tak napisać chyba tylko o niej. W takiej Midge nie widzę osoby z bogatej rodziny, która zna się na kosmetykach i rosyjskiej literaturze, jest matką dwojga dzieci, została zdradzona i rzucona, obnażyła się na scenie i jeszcze jest głupia jak but (bo jak inaczej określić obrażanie każdego, kto ją skrytykuje z publiczności, albo odstawianie widowiska w sądzie?). Nie uwierzyłem, by serial faktycznie rozgrywał się w latach 50 – ubrania czy piosenki jeszcze się zgadzają, ale mentalność bohaterów pasuje do 2010 roku raczej. To z całą pewnością nie był okres strachu przed zimną wojną, rock’n’rolla, amerykańskiego snu czy dosłownie czegokolwiek, co wiąże się z tym okresem historycznym – nie oczekujcie, by The Marvelous Mrs. Maisel okazało się drugim Mad Menem. Nie uwierzyłem w fabułę – cały jej rozwój to stos pobożnych życzeń producenta czy scenarzysty, zamiast naturalnego rozwoju wypadków. Rozstanie głównej pary małżeńskiej, los kolejnych występów scenicznych Midge (podczas których nagle zaczyna sprowadzać na siebie kłopoty treścią wyprowadzoną do mikrofonu) i masa innych rzeczy, małych i dużych. Niektóre były naprawdę wyraźne, jak choćby jedno z bardziej pasjonujących i spójnych występów Midge, kiedy to zaczęła ze sceny gromić kobiety, które ograniczają inne kobiety. Widownia reaguje oklaskami, ale następnego dnia prasa pisze wyłącznie negatywnie i bez odniesienia się do tego, co istotne. Albo obecność policji podczas pierwszego występu Midge – byli tam akurat wtedy, gdy Midge zdecydowała się rozebrać, dlatego pakują ją za kratki. Pod koniec sezonu jednak w tym samym lokalu w podobnych okolicznościach dochodzi do bójki na pograniczu mordobicia gołymi rękoma – czy wtedy gdzieś w okolicy był mundurowy? A gdzie tam. Niby można to zaakceptować, jak się przymruży oko, ale po 8 godzinach mrużenia mogę napisać tylko, że ten świat i te postaci nie mają sensu. Robią to, co scenarzysta chciał. Brakuje tu naturalności, organiczności… Brakuje wiarygodności. Osiem godzin poświęciłem – i zostało mi jedynie wzruszyć ramionami.

The Marvelous Mrs. Maisel jest dziełem Amy Sherman-Palladino, która dwie dekady temu stworzyła Kochane kłopoty. Pokazała wtedy, że umie stworzyć tytuł, którego nie dotyczą zarzuty wyżej przeze mnie postawione. W Kochanych kłopotach wierzyłem we wszystko: w bohaterów, w miejsce akcji, w bohaterów, ich ambicje czy relacje między nimi. Mogłem dać wiarę, że Lorelai musiała rzucić szkołę, gdy zaszła w ciążę, że zawiodła rodziców, a Emily jej nigdy tego nie wybaczyła, że wychowywała Rory w pojedynkę… I to wszystko piszę z pamięci, bo to wszystko było istotne i połączone ze sobą nawzajem, jak w prawdziwym życiu. The Marvelous Mrs. Maisel niby jest podpisane najczęściej jako tytuł nie tylko napisany, ale i wyreżyserowany przez panią Palladino (lub jej męża), ale nie czuję, aby to było dzieło tych samych ludzi, którzy stworzyli Kochane kłopoty.

I jeszcze jedna rzecz – według opisu ponoć to serial o „świecie opanowanym przez mężczyzn”, w którym główna bohaterka „postanawia rozpocząć karierę jako komik sceniczny”. Ten opanowany przez mężczyzn świat ma mniejszy wpływ na cokolwiek w całej produkcji, niż ruchome schody na świat Harry’ego Pottera, więc nie oczekujcie tego po tym tytule. The Marvelous Mrs. Maisel opowiada o kobietach, które rujnują sobie nawzajem życie albo próbują coś osiągnąć. A faceci… są. Zdecydowanie są.