Moja rutyna
Po wielu latach udało mi się znaleźć sposób, żeby jakoś uporządkować codzienność, znaleźć czas na wszystko i temu chciałem poświęcić ten wpis. Nie jako instrukcję lub porady, bardziej jako opis eksperymentów i różnych rzeczy, które próbowałem, zanim znalazłem tryb, którym żyję od blisko dwóch lat. Może niektórzy znajdą tutaj pociechę, że jednak się da wysypiać, znaleźć czas na istotne rzeczy i by to wychodziło naturalnie. Mam świadomość, że te rzeczy to ogromne osiągnięcie, nawet jeśli umożliwiają tylko utrzymanie się na powierzchni z dnia na dzień.
Jakby co sama rutyna jest obok i jeśli tylko o to chodzi, to proszę. W tym felietonie bardziej chodzi o opisanie tego, co mną kierowało, kiedy go układałem i czemu on mi pasuje. Będę o tym pisać na bieżąco:
Zaczynam opis o godzinie 19 dzień wcześniej, kiedy kończę dyżur. Wracam do mieszkania, myję zęby, twarz, piję zioła lub zieloną herbatę (co akurat mam), czytam książkę/komiks aż poczuję zmęczenie i idę spać w okolicy 20.
2 – pobudka, rozciąganie się, czarna herbata, czas wolny
5 – śniadanie i YouTube
7 – pisanie bloga / scenariusza / prac na studia
10 – nauka
11 – granie
12 – filmy i seriale
17 – CS2
19 – kąpiel, rozciąganie się, zielona herbata, książka
20 – sen
Zawsze czułem zmęczenie, jak wracałem z pracy. Może to zmęczenie czysto psychiczne związane z zarabianiem na życie poprze opiekę nad chorymi, ale jednak. W samej pracy, jak tylko była chwila spokoju w okolicy 14, to głowa mi leciała ze zmęczenia. Gdy wracałem o 16, to nie chciałem robić drzemki, kiedy tyle rzeczy do zrobienia, więc się męczyłem aż do tej 22 (plus oczywiście nie mogłem zasnąć, jak już się położyłem), rano budziłem się zmęczony i bez sił do życia. Jak każdy. Potem dostałem propozycję nie do odrzucenia, aby zmienić stanowisko i czas pracy, zacząłem robić 12h, od 7 do 19. Obawiałem się tego, ale nie było powodu. Lepiej się pracuje i obecnie nie znoszę ani pracy do 15, ani konceptu pracy 5 dni w tygodniu pod rząd. Nie wyobrażam sobie w ten sposób funkcjonować. Praca po 12h oznacza najczęściej, że następnego dnia mam wolne i spokój, a co więcej: od razu po pracy faktycznie mogę iść spać. I wszystko właśnie planuję w ten sposób, aby mieć jak najmniej obowiązków: tylko toaleta, książka i zioła.
Z kosmetyków używam tylko żelu do mycia twarzy, nie używam żadnych innych kremów. Myję zęby – bez płynu, bez nici*, sama szczotka soniczna. Trwa to te 2 minuty i akurat w tym czasie zdąży się zaparzyć herbata. Mam czajnik z regulacją temperatury (który faktycznie gotuje np. do 80 stopni, ponieważ większość gotuje do wrzenia i potem „czeka”, aż „opadnie”) oraz zaparzacz pozwalający cieszyć się czystym naparem bez liści.
*tych używam, ale przed pracą, parę razy w tygodniu. Na pewno nie codziennie, bo jeszcze mam uraz, jak ten płyn rozpuszczał mi wypełnienie zęba i dentysta musiał mi robić je laserem.
Co do ziół – kierowałem się ich działaniem przeciwpróchnicowym, tylko tak naprawdę jeśli chodzi o właściwości, to te herbaty mają podobne. Różnica polega na tym, że czarną pije się z dodatkiem cukru lub innego słodzenia, ale niech już będzie ta zielona przed snem. Obniża ciśnienie, wspomaga odporność i czasami ma jakieś dodatkowe działanie. Plus pomogło mi to wyrobić nawyk korzystanie z toalety tuż przed snem. To ogólnie jest ważne w kontekście starzenia się, ale różne zioła mają różne właściwości – w tym zwiększona moczopędność. Raz się obudziłem w środku nocy, żeby oddać mocz i wystarczy. Takie budzenie się też nie jest dobre, nieprzerwany sen jest korzystniejszy.
Książka. Najważniejsze, że w ogóle znalazłem czas na czytanie. Wcześniej byłem poważnie przygnębiony faktem, że w ogóle nie czytam, a to dlatego, że nie mogłem znaleźć czasu. Okazało się, że muszę po prostu znaleźć czas w ciągu dnia na to. Nie mogę wypożyczyć i „kiedyś się przeczyta”, ja muszę mieć plan. A kiedy po prostu mam czas po pracy, to wolę odpocząć z YouTubem, grami, kinem, więc do czytania w ogóle się nie zabierałem. W końcu jednak wymyśliłem ten odcinek czasu przed snem. Wcześniej jeszcze zakładałem, że może obejrzę film po pracy albo odcinek serialu, ale zasypiałem ze zmęczenia w trakcie. Pierwszy raz opadała głowa, ale oglądałem dalej, a potem to nawet nie zauważałem, jak zasypiałem. Budziłem się w panice, film leciał, wyłączałem go, poszedłem spać… I leżałem tak z godzinę. A film potem i tak oglądałem od początku, no bo co. Zrezygnowałem więc z kina, wziąłem książkę i gdy pierwszy raz czuję zmęczenie, to odkładam lekturę i idę do łóżka. Nie mam konkretnej godziny, o której idę spać. To może być 19:40, to może być 21:00. Słucham tutaj swojego ciała – ale nie robię tego jako wymówki. Gdy ktoś mówi, że słucha swojego ciała, to ma na myśli pójście na łatwiznę oraz tłumaczenie swojego lenistwa. Ja nie używam tego sloganu jako zamiennika dla takich zwrotów jak „dziś mi się nie chce”, „tym razem odpuszczę”, „jutro się za to wezmę”. Słucham ciała wtedy, kiedy to jest wskazane – jak właśnie oznaki zmęczenia.
Pogodziłem się też z tym, że jest mnóstwo książek i zapewne tak zwyczajnie nie zdążę przeczytać wszystkich w swoim życiu, więc nie ścigam się. Kino jest moim głównym zainteresowaniem, więc nie ma mowy, abym znalazł czas na jedną książkę tygodniowo. Czytam 12 książek w roku i staram się przeczytać te 25 stron dziennie. To dobra liczba, która pozwala poznać jakiś tytuł w rozsądnym okresie czasu, a i przy okazji możliwa do osiągnięcia zanim pójdę spać. Komiksów do tej puli nie liczę – je czytam jak mam akurat jakiś. A te już trzeba kupić, więc jestem jeszcze bardziej z tyłu niż z książkami. Robię sobie tylko plany w związku z tym, co mam zamiar przeczytać. To mi daje pewność, że przeczytam to, co faktycznie chcę poznać. Na ten rok, na następny, na jeszcze następny… Kłopoty są z książkami, które mam na własność – ponieważ najpierw biorę się za te z biblioteki. Nie kupuję tych, których tam nie ma – a te, które mam, to mogę przeczytać kiedy chcę, więc… No właśnie, to nie jest konkretny termin. A oczywiście uwielbiam dostawać prezenty i mam listę książek, które sprawią mi przyjemność, gdy znajdę je pod choinką, więc… Cóż, obecnie mam z tym kłopot, bo w tym roku za nie się nie wezmę. W przyszłym też nie. I akceptuję, że taka „Fundacja” Asimova jeszcze poczeka. Mam jednak taki warunek od teraz, że jak sobie coś kupię, to od razu muszę to przeczytać. Inaczej ta manga, co mogę przeczytać od ręki, czeka 8 miesięcy, zanim to zrobię. Dzięki temu też nie łapię się na żadną promocję, aby coś kupić i postawić na półce, chociaż nie będę tego czytać. Książki, które przeczytałem z biblioteki i chcę mieć na własność? Mogę kupić, ale to też doskonały prezent przecież.
Gdzieś w okolicy 10 strony robię przerwę na zrobienie notatki z bieżącego dnia oraz rozciąganie. Pozycję, którą wykonuje, to Side Pretzel (po prawej), a jeśli tego dnia ćwiczyłem jakąś grupę mięśni, to rozciągam też ją przed snem. Notatki to tylko zbiór haseł, co robiłem danego dnia. Czasami opiszę jakąś sytuację albo zacytuję coś, co usłyszałem danego dnia. Nie robię tego regularnie, ale zaglądałem do starych notatek i wiem, że mają one swoją wartość, więc staram się robić je regularnie.
I jak poczuję zmęczenie, to idę spać. Najczęściej jest to gdzieś pomiędzy 20 i 20:30. Rzadko przed 20, ale zdarza się. Telefon mam wyciszony już dużo wcześniej, ale jasność ustawiona, jakbym chciał zrobić zdjęcie jakiegoś fragmentu lektury. Wstawiam to na wszelkie relacje lub na Instagram, okładkę focę dopiero po lekturze. Zauważyłem, że inni robią zdjęcia tylko nowym zakupom lub temu, co zaczynają czytać, a ja wolę odwrotnie. Plus potem ludzie zagadują „z jakiej książki jest dany fragment?” i się toczy rozmowa. Odnośnie spania – mam poduszkę ortopedyczną, to pierwszy istotny element. Pamiętam, jak ją kupiłem – dwa tygodnie zajęła mi adaptacja do nowych warunków snu, bo moje mięśnie pierwszy raz w życiu miały właściwe wsparcie. Bóle karku minęły – dodatkowo pościel przestała się ściągać co kilka dni. Stąd wniosek, że musiałem się rzucać we śnie, co pewnie też było niekorzystne dla zdrowia. Od tamtego czasu śpię w raczej nie zmienionej pozycji. Trzymam ręce wyprostowane – a przynajmniej staram się na początku je przetrzymać w tej pozycji. Ma to związek z tym, że na co dzień cały czas trzymamy uniesione przedramiona i biceps nie może się rozciągnąć. Nawet teraz mam zgięte łokcie, ponieważ piszę na klawiaturze. Nie jesteśmy świadomi tego, jak rzadko te górne kończyny są wyprostowane, więc wykorzystuję ten czas tuż przed snem. Jeśli leżę na boku – wkładam poduszkę między nogi, a rękę pod poduszkę, pod głowę. Obie te rzeczy mają uwarunkowanie zdrowotne i są po prostu wygodne. Jeśli wygięcie ręki tak mocno do tyłu jest dla was niewygodne, to znak, że powinniście to robić. Mnie to zajęło jakieś trzy dni, zanim się przyzwyczaiłem i od tamtego momentu robię tak codziennie.
Przed snem piję wodę (ile akurat potrzebuję, żadna konkretna ilość) i mam butelkę przy łóżku. Wykonuję też kilka ruchów rozluźniających mięśnie twarzy, ale głównie pomagają mi one oczyścić głowę z myśli i szybciej zasnąć. Faktyczne szybko zasypiam. Nie jestem w stanie nie myśleć o niczym, więc skupiam się najczęściej na scenariuszu, który akurat piszę. Natłok myśli to dla mnie zagrożenie i jeśli zacznę wymyślać scenariusze tego, co może się wydarzyć albo powtarzać jakieś sytuacje, które już się wydarzyły, to wtedy nie zasnę zbyt szybko.
Pobudka. Woda, toaleta, herbata, rozciąganie się i czas wolny
Budzik to pierwsza ważna aplikacja, którą chcę tutaj wymienić: Sleep Cycle. Nie tylko monitoruje jakość snu, ale też budzi na zasadzie wybudzania stopniowego. I wyłącza się poprzez ruszenie telefonem. Rzadko jednak tak naprawdę używam budzika jako budzika. Praktycznie wcale, ponieważ budzę się gdzieś w okolicy… Tak naprawdę dowolnej. Od północy do 4 nad ranem. I jestem wyspany. A potem przez resztę dnia nie chcę spać. To rozwiązało mój problem potrzeby drzemki w pracy. Najczęściej to się uzupełnia i jeśli jednego dnia śpię trzy godziny, to drugiego pośpię trochę dłużej i sumarycznie to się wyrówna. Kto się nie dowie, że tak robię, to się dziwi, ale to po prostu działa. Ja naprawdę wstaję wtedy, kiedy jestem wyspany. I nie robi na mnie już wrażenie kwestia wstawania wczesnego albo potrzeba pójścia do pracy kilka dni z rzędu – bo w dni wolne budzę się tak samo wcześnie. Problem jest oczywiście socjalny czy na festiwalach filmowych – tam o 19 dopiero puszczają przedostatni film, więc nie mogę spać wtedy, kiedy bym chciał i muszę się przemęczyć (a przy filmach kończących się po północy to w ogóle). Niestety u mnie zasypianie na filmach przychodzi bez ostrzeżenia i w jednej chwili jestem przytomny, a tutaj nagle zasypiam, więc z seansu nici. Mógłbym co prawda odpuszczać takie oglądanie, ale zawsze jest szansa, że film mnie pobudzi i nie będę spać. Najlepszy przykład to „Apokawixa” na festiwalu w Gdyni – to był mój szósty seans tego dnia, zaczynał się o 22:40… I oglądałem bez problemu, więc to jest możliwe. W nocy śpię dłużej i później się budzę (7), ale to nie zmienia faktu, że na urlopie jestem wciąż bardziej zmęczony, niż podczas normalnego trybu.
Druga aplikacja to Money Menager. Teraz tylko napiszę, że podzieliłem sobie wypłatę na ilość dni miesiąca i codziennie odświeżam „stan konta” z ostatnich 30 dni. Przynosi mi to satysfakcję na początek dnia, ale generalnie używam tej aplikacji i mam tam wszystkie wydatki oraz cały przychód wklepany.
Trzecia aplikacja to To Do list. Dopisuję tam różne myśli, rzeczy do zrobienia i mogę potem się tym zająć. Rano spojrzę i upewniam się, czy coś dziś muszę zrobić. Poza tym – wszystko na telefonie mam poblokowane, wszelkie powiadomienia i tak dalej. Nawet nie byłem świadomy, jak wiele w ten sposób zyskuję, dopóki pacjent nie dał mi swojego urządzenia, żeby coś tam przestawić. W 30 sekund dostawałem więcej powiadomień, niż przez całe życie. Tyle różnych sygnałów i bodźców jednocześnie pobudzonych, głowa zaczęła boleć. Dosłownie te aplikacje ścigały się ze sobą nawzajem, żeby mi pokazać powiadomienie od siebie – a to media społecznościowe, a to aplikacja sklepu o nowej promocji, a to jakaś strona z nowym newsem… Nie miałem pojęcia, że tak wygląda telefon innych osób. U mnie tego nie ma, tylko komunikatory wyświetlają się (i to tylko ikonka u góry, a nie treść wiadomości), jak ktoś napisze, ale to wszystko. Więcej rzeczy z rana z nim nie robię.
Kiedy się budzę, to najpierw oceniam swój stan i decyduję, czy mógłbym teraz wstać. I dopiero potem sprawdzę godzinę. Jeśli to nie jest jakaś dziwna godzina (w stylu 23) i nie mam tego dnia pracy (szczególnie zmiany 12h), to nawet nie próbuję pospać dłużej. Jestem wybudzony i zaczynam dzień. 10 łyków wody, toaleta, wstawiam wodę na herbatę (litr przefiltrowany już czeka w czajniku, tylko włączę), rozciągam się (po prawej), myję zęby (bo jeśli nie mam wyjścia do pracy, to po prostu zapominam o myciu zębów „rano”), robię herbatę… I oglądam film. Albo piszę lub gram. Nazywam to czasem wolnym na potrzeby tego tekstu i nie planuję niczego w związku z tą porą. Obudzę się i robię to, na co mam ochotę… Oraz czas. Jeśli wstanę po 4 rano, to nie będę włączał filmu, jeśli nie skończy się on przed szóstą.
5:00 Ćwiczenia, śniadanie i serial/YouTube
To jest zawsze dobra pora na ćwiczenia. Mam hantle, sztangę ważącą 9 kilogramów oraz gumy rozporowe i listę ćwiczeń, które lubię robić. I mój trening polega w sumie na robieniu rzeczy z tej listy, aż zrobię wszystkie – na przestrzeni tylu dni, ile mi to zajmie – i zacznę od początku. Mam podzielone te ćwiczenia na grupy mięśni, które te aktywności adresują, ale tak dokładniej: nie „nogi”, ale oddzielnie: „quad / hamstrings / glutes”. Nie będę tutaj wymieniać ćwiczeń, bo każdy z nas śledzi innego jutubera i to, co robią pozostali może się okazać głupotą, a tu chodzi o samo wykonywanie ćwiczeń.
Pytanie tylko: po co ćwiczę? Dla zdrowia, tak, ale w domu przecież nie zbuduję konkretnych osiągów lub formy. Tutaj niestety siłownia wygrywa, bo jednak fakt, że „niektóre” ćwiczenia mogę wykonać w mieszkaniu, nie oznacza, że mogę zrobić kompletny trening. Ćwiczę jednak, ponieważ… Chcę, aby moje ciało należało do mnie. Cały czas jestem w otoczeniu ludzi, którzy stracili panowanie nad własnym ciałem dawno temu i nie są tego świadomi, a gdy mają powtórzyć jakiś ruch, to dopiero wtedy do nich dociera to ograniczenie. A ono skąd? Stąd, że prawdopodobnie ostatni raz robili dany ruch w dzieciństwie, czyli kilka dekad temu. Jestem drobny i nigdy nie będę duży lub wyjątkowo silny, ale dbam o siebie w inny sposób. Tak, wiedzę czerpię z YouTube’a, ale jednak wiem, co robię, dlaczego, w jaki sposób to działa, jak to zrobić i jakie błędy mógłbym popełnić, aby ich uniknąć. Jak przebiega linia włókien w danym mięśniu, jak ułożyć całe ciało do danego ćwiczenia, żeby powoli w górę jak i w dół wykonywać powtórzenie.
jak to się ma do siłowni? Chodzę tam, gdy jest za ciepło na ćwiczenia w domu. A tam chodzę po pracy, a jak mam wolne, to w okolicy 9-10 wychodzę w tamtą stronę. Ćwiczę trzy dni w tygodniu: pierwszego plecy, ramiona i pośladki, drugiego klatka, biceps i trapsy, trzeciego triceps, brzuch, łydki i przedramiona. Dodatkowo każdego z tych dni ćwiczę brzuch oraz wykonuję jedną serię na nogi. W ten sposób godzę fakt siłowni na trzecim piętrze (po prawdziwym treningu na nogi idzie się spierdolić idąc z góry) z istotnością ćwiczenia. Udaje mi się zmieścić w czasie 60 minut na trening.
Śniadanie staram się zaczynać w okolicy piątej, żeby jak najbardziej zbliżyć każdy dzień do siebie, czy to jest dzień pracujący lub wolny. Co prawda tylko raz zapomniałem, że tego dnia miałem dyżur, ale dzięki temu byłem na to wtedy gotowy. Owsianka na zimno, jajka sadzone na bekonie, tosty z serem, rzadziej jajko na twardo czy parówki. Owsiankę jem najczęściej przed pracą, kiedy mam wolne to wolę zjeść coś, co lepiej łączy się z herbatą. Sama owsianka to oddzielny temat, bo dodaję tam niecodzienne rzeczy, poza samymi płatkami, mlekiem i jogurtem. Dodaję między innymi: masło orzechowe, miód, dżem, żel owocowy, owoce sezonowe, syrop, bitą śmietanę, kakao, cynamon, imbir, kurkumę… Nie wszystko naraz, ale eksperymentuję – niektóre dla smaku, nie które dla zdrowia. Cynamon i imbir na regenerację mięśni, kurkuma na trzustkę (panicznie boję się cukrzycy), reszta dla smaku lub jako źródło błonnika. Do tego oczywiście białko serwetkowe.
Jest YouTube i YouTube. Ja oglądam niemal wyłącznie treści od ludzi, których subskrybuję, ewentualnie na temat gry, w którą obecnie dużo gram – albo innego tytułu, który zaprząta moją głowę. Półtoragodzinny esej o ulubionym serialu? Oczywiście, że tak. Listę rzeczy, którą subuję, możecie zobaczyć na moim kanale – i staram się być na bieżąco, chociaż zazwyczaj jestem kilkaset filmów do tyłu. Rano właśnie nadrabiam, kiedy robię posiłek, jem oraz… ogarniam mieszkanie. Sprzątanie, wstawianie prania, chowanie wysuszonego prania, mopowanie, zmywanie naczyń itd. Miałem kiedyś wydzieloną godzinę w ciągu dnia na takie rzeczy, ale to jednak nie było potrzebne (z wyjątkiem tego dużego sprzątania raz do roku, gdzie przesuwa się meble). Odkurzać o takiej godzinie nie odkurzam, mogę to zrobić później – albo jak wracam po 19 z pracy. Mam odkurzacz bez kabla, jest lekki i poręczny i w takiej formie to żaden problem ogarnąć całe mieszkanie w pięć minut. A potem 10 minut zrywać włosy ze szczotki. Może to wydawać się dużo roboty, ale jak każdego dnia robię coś drobnego, to potem nie muszę robić całości naraz. Plus naprawdę czuję się lepiej, jak coś z rana zrobię. Plus drugi: nie zmuszam się do robienia czegokolwiek związanego z porządkami. Pranie po wyschnięciu mogę rzucić na krzesło i ono sobie tam leży, aż rano je uprasuję albo schowam do szafy.
Dlatego właśnie mam te godziny rozpisane – nie chodzi w żadnym momencie o zmuszanie się do czegokolwiek, ale dawanie sobie tego okienka w ciągu dnia, kiedy daną czynność zrobię. Potem wystarczy się tego trzymać. Druga rzecz: dzięki temu każda godzina w ciągu dnia – i suma składająca się na każdy dzień oddzielnie – ma swoją osobną wartość. To pomaga mi się nie rozkojarzyć, zajmować innymi rzeczami czy wpaść w wir oglądania randomowych rzeczy na jutubie, ponieważ teraz jest czas na coś innego. To nie jest ogólnie „czas wolny”.
7:00 Blog
Czyli pisanie rzeczy, które mają związek z blogiem – opinie o filmach, felietony, rankingi – ale też aktualizowanie czy archiwizowanie różnych aspektów tej strony. Zrzucanie opinii o filmach z głównej strony do odpowiednich podstron w tle itd.
Gdzieś tutaj zapewne robię sobie drugi dzbanek czarnej herbaty. Przez długi czas nie byłem tego świadomy, ale wychodzi na to, że do południa piję ponad dwa litry płynów każdego wolnego dnia.
8:00 Praca twórcza
Pod tym terminem znajdują się takie rzeczy jak prace do szkoły, scenariusz, bardziej rozbudowane teksty na bloga, nauka. W praktyce niestety do nauki nie mogę się zabrać i zapewne ostatecznie będę się uczyć pomiędzy książkami, a jeśli mam większy tekst do napisania, to jednak lepiej jest się na nim skupić i pisać go codziennie przez kilka godzin. Jeśli piszę analizę filmu przez godzinę dziennie, to większa część tej godziny polega na ponownym czytaniu tego, co już napisałem, żeby znowu wejść w pisanie będące kontynuacją poprzedniej myśli. Podobnie ze scenariuszem – ta historia musi we mnie żyć, żebym ją pisał, zamiast do niej wracać.
Niemniej – to faktycznie działa. Mam konkretny deadline, po którym przestaję pisać i nawet jeśli przez 50 minut lecę w chuja same ze sobą, zajmując się czymkolwiek innym zamiast pisać pracę do szkoły, to jednak kiedy zostaje mi te 10 minut, to faktycznie piszę przez te 10 minut. I okazuje się potem, że nawet tyle mi wystarczyło, aby coś zrobić. Na studia obecnie nie chodzę, ale gdy jeszcze musiałem je pisać, to oczywiście robiłem je ostatniego dnia, ponieważ – tak jak z książkami – „kiedyś się za to wezmę”. Teraz mam konkretny moment w ciągu dnia, aby się nimi zająć. I zająłbym się nimi od razu, następnego dnia. Praca licencjacka zajęła mi łącznie pewnie z cztery godziny.
11:00 Granie
Jak każdy gracz, mam 240 gier do ukończenia, większość nawet nie zacząłem, a w międzyczasie kupuję kolejne. Problem w tym, że gry na początku lubią być słabe, delikatnie mówiąc, ale mam to postanowienie, aby grać chociaż godzinę. Jak się przemęczę, to potem pewnie jest lepiej i kolejne godziny spędzam z przyjemnością. Problemem jest tylko ten początek i to on jest przyczyną tego, że zaległości wyglądają, jak wyglądają. Ewentualnie – jak coś jest trudnego i nie mam wobec takiego tytułu pasji. I bym przestał grać, ale jeszcze daję kolejną szansę.
Te gierki na Steamie mam podzielone na dwie kategorie: „duże” i „małe”. Te pierwsze to takie tytuły, o których wiem, że poświęcę im dużo godzin i chcę je ukończyć. Prawdopodobnie. Zawsze to może być taki Heavy Rain, który okaże się obojętny w praniu, ale zazwyczaj takie Red Dead Redeption 2 to będzie tym, czego się spodziewałem. Kiedyś miałem w ogóle listę list: „Plany na 2020, 2021, 2022 itd”, gdzie umieszczałem po 15 tytułów i tyle. Na dzień dobry doszedłem do następnej dekady, a nadal nie byłem bliższy uruchomienia takiej trylogii Black Mirror. Teraz więc mam dwie zbiorcze listy. Tak czy siak: gram. Kiedyś ukończę wszystko, co posiadam.
12:00 Filmy i obiad
Mam jedno VOD naraz, zmieniam je co miesiąc i staram się tę zmianę dokonać nie pierwszego dnia miesiąca, ale na kilka dni przed końcem, żeby się załapać na te tytuły, które znikają z danej platformy. Używam Upflixa, gdzie wrzuciłem (prawie, bo nie wszystkie tam są) tytuły „do obejrzenia” i jak coś jest, to oglądam. Najpierw daną dekadę, którą się zajmuję w danym roku (obecnie lata 1960s), a potem rok 2022, bo chcę wszystko z tego roku obejrzeć. Potem wszystkie inne roczniki, od najstarszych licząc. Nowości najpóźniej znikną, a granica tego, co jest stare, coraz mocniej się zaciera. Zaraz lata 90. będą rzadkością na platformach, więc oglądam, co mogę. A po filmach dopiero biorę się za seriale – chyba że jest to nowy sezon czegoś, na co czekam. Albo tak ogólnie nowy serial, na który czekam. Mike’a Flanagana albo Damona Lindelofa. Generalnie jednak jestem do tyłu i to akceptuję. Od kiedy byłem na bieżąco w 2022 roku, straciłem zainteresowanie nowościami.
W związku z używaniem VOD mam jednak jedyne w swoim obecnym życiu FOMO – jak płacę za miesiąc, to chciałbym obejrzeć jak najwięcej z tego, co jest w ofercie. I mam poczucie, że oglądam za mało. Godzę się z tym raz za razem. Tutaj piractwo jednak wygrywa.
Zanim jednak biorę się za VOD, to oglądam to, co potrzebuję na potrzeby bloga. Filmy do rankingu, który akurat chcę zorganizować albo reżysera, jakiego chcę poznać. To są oczywiście rzeczy, których legalna kultura nie oferuje, ale staram się z tego korzystać jak najmniej, dlatego na przykład mój ranking roku liczy zaledwie 10 pozycji, bo z tej dziesiątki większość kiedyś gdzieś tam udało mi się obejrzeć legalnie. Dlatego też biorę się za takich reżyserów, jak Jerzy Hoffman – jego filmy są za darmo na Ninateka albo 35mm. A poza tym – w ten sposób mam więcej miejsca na obejrzenia tego, co jest dostępne na VOD. Nawet jeśli to są powtórki oraz słabe filmy z 2022 roku.
Obiad. Najczęściej zamawiam na wynos danie dnia z knajpy, do czasu COVID-a kosztował on 10 złotych. Dopiero później cena zaczęła rosnąć i obecnie stoi na poziomie 28,50. Jeśli sam gotuję, to steki, ryż smażony, kiełbasa z opiekacza, gofry/naleśniki – ale tak, zgadzam się, to jest ułomność. I mam zamiar się za to zabrać. Największy opór dla mnie to właśnie czas, który muszę poświęcić na gotowanie, ale jestem świadomy różnych rzeczy, które mogę zrobić na tydzień do przodu. Po prostu jeszcze się za to nie zabrałem.
Aha, tak: nie jadam kolacji. Nie jestem głodny, to nie jem. Tyle. Wychodzi więc na to, że mam 18h przerwy między posiłkami. Wczesny obiad wziął się z tego, że w pracy około tej 12-13 była przerwa i mogłem wtedy zjeść w bufecie w pracy.
Jeśli filmy ciężko wchodzą, to robię przerwę krótką albo zajmuję się „Neck rutine” (po prawej)
17:00 Trzy-cztery mecze w Counter Strike 2
Dekadę temu ostatni raz regularnie grałem w Team Fortress 2 i od tamtego czasu został mi tylko CS:GO, który obecnie nazywa się CS2. Znajomi z gierek podorastali, przestali grać, a ci, co przyszli później, nie byli w sumie graczami tak ogólnie. Byli graczami jednej gry i jeśli szukałem kogoś do grania w co-opa w inną grę, to nie było komu proponować. Kiedyś były czasy, że z tymi samymi ludźmi grało się najpierw w TF2, potem BF3, multi do Assassins Creed Brotherhoof, Dotę 2, Magicka, Killing Floora 1… Teraz nie ma takich czasów i tyle. Niby jestem z tym pogodzony, ale nawet przy ostatniej Yakuzie napisałem, że tylu znajomych ją ma, a to ja zdobyłem pierwszego achivementa przy niej. I zdążyłem ją ukończyć, zanim jakiś znajomy się za nią wziął.
Chcę przez to powiedzieć, że granie w CS2 ma dla mnie aspekt społeczny. I pewnie wychodzę teraz na osobę zamkniętą czy samotną, bo prawda jest taka, że gdyby nie granie online, to spędziłbym cały dzień w ogóle nie wypowiadając słowa na głos. Fakty jednak są takie, że w związku z pracą poznaję w ciągu każdego tygodnia prawie setkę ludzi. Jestem jedną z niewielu osób, która zna większość ludzi w całym budynku. A na festiwalach filmowych jestem jedyną osobą, która podchodzi do obcych ludzi i zawiera jakąś relację. Wszyscy inni, których widuję, zamyka się w gronie znajomych, których już znają od dawna, to grono z czasem się zmniejsza z różnych czynników i nie umieją nawiązać nowych stosunków. Z mojej perspektywy: jestem jedyną społeczną osobą, jaką znam. W CS2 pewnie kiedyś starałem się znaleźć znajomych do grania później, ale doświadczenie pokazało mi, że ciężko potem znowu się zebrać do grania. To naprawdę rzadkość.
Poza tym CS2 to jedyna okazja, abym używał języka angielskiego. Może nic zaawansowanego, ale jednak używam języka obcego kilka razy w tygodniu. W pracy tylko parę razy musiałem przez te wszystkie lata użyć angielskiego.
I nadal pamiętam czasy, kiedy granie było moim źródłem zarobku. Karty na Steamie, skrzynki, skiny – w ten sposób przez długi czas opłacałem zakupy na nowe gry. W tej chwili mój ekwipunek nadal jest warty konkretny pieniądz, chociaż sprzedaż skrzynki za 10 złotych to już nie to samo, co kiedyś. Jakbym chciał, to mógłbym kupić jakąś nowość, ale tego nie robię, bo: mam w co grać, a nowość zdąży jeszcze stanieć. W ostatnich latach kupiłem tylko „Cyberpunka” na premierę i wszyscy pamiętają, co to było za wydarzenie. Niemniej, chciałem właśnie uczestniczyć w tym i zrobić sobie przyjemność o tym, jak harowałem na oddziale zakaźnym. Nie wyszło.
Nadal też czerpię przyjemność z bycia akceptowalnym w takich wymagających strzelankach. Dobry to mogłem być w czasach Team Fortress 2, a brakowało mi w życiu takich rzeczy, w których jestem… dobry. Krytykiem filmowym nie jestem, sukcesów z blogiem nie odnoszę, scenariusza żadnego nie sprzedałem, studia skończyłem dopiero rok temu, a wprawę w pracy szpitalnej nabrałem dopiero parę lat temu. Więc przynajmniej miałem satysfakcję, że wygram rundę od czasu do czasu. Teraz pacjenci mnie lubią, więc potrzebuję tej wygranej nieco mniej.
Gram jednak tylko tyle, ile wynosi bonus tygodniowy (wewnątrz gry jest coś takiego). Dla wielu to mało, ale nie chcę, aby CS zajmował mi więcej życia. A tym bardziej opóźniał dodatkowo moje odhaczanie innych gier.
19:00 Toaleta, książka, rozciąganie się, zielona herbata i sen
W ten sposób jakoś udaje się ogarnąć potrzeby, mieć czas na wszystko i odnaleźć się w życiu z dnia na dzień. Powyżej nie ma co prawda całej odpowiedzi, bo jednak duże znaczenie ma chociażby fakt, że byłem kochany. Tak prawdziwie kochany. Przez dwa lata, ale cóż, musi mi wystarczyć. Wykonuję też zawód, który zawsze będzie pozytywny i potrzebny, nawet jeśli jestem w tym poniżej przeciętnej. Całe życie z wariatami i napatrzę się na cierpienie, ale jednak parę razy do roku ktoś poda mi rękę na ulicy i podziękuje za coś, co dla tej osoby zrobiłem. Albo dla kogoś bliskiego tej osobie. Ja ich nie pamiętam i nie rozpoznaję, oni mnie tak. John Frusciante, kiedy był na samym dnie i prawie opuścił ten świat, mówił, że każdego dnia tworzy, rozwija swój umysł intelektualnie i emocjonalnie, jest dobrym człowiekiem. Myślę, że mogę chociaż część tego powiedzieć o sobie.
Najnowsze komentarze