John Landis
„I’ve done every job there is to do on a movie set except hairdressing.” – John Landis
Obecnie John Landis znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #200
Top
1. Blues Brothers
2. Nieoczekiwana zmiana miejsc
3. Thriller
4. Menażeria
5. Amerykański wilkołak w Londynie
6. Szpiedzy tacy jak my
7. Książę w Nowym Jorku
8. Gliniarz z Beverly Hills III
Ważne daty
1950 – urodziny (Chicago)
1973 – debiut pełnometrażowy
1980 – małżeństwo, są razem do dziś
1985 – urodziny syna Maxa, reżysera
2010 – ostatni wyreżyserowany film
Menażeria ("Animal House", 1978)
W każdej scenie ktoś tłucze szkło, podgląda gołe baby albo jest Johnem Belushi. Tak powinien wyglądać każdy film.
Film spod znaku luźnych idei pod wspólnym szyldem „idealizowania życia studenckiego degeneratorów, luzaków, wolnych ludzi”. Nikt tutaj nie jest jednak prawdziwy – degeneraci nie są tak naprawdę degeneratami, przykładni studenci nie są tak naprawdę wzorowymi osobami. To produkcja udająca prawdziwy świat dla czystej zabawy. Tak czy siak – fabuła jest niby taka, że szef uczelni chce się pozbyć tych nieprzykładnych studentów. I sobie wymyśla jakiś plan, po czym degeneraci będą się buntować i w końcu skleją zemstę. I po prostu fajnie się ogląda tych ludzi, jak bez większej troski podchodzą do życia, obowiązków, tradycji szkoły czy wykręcają sobie numery pokroju gry w golfa podczas ćwiczeń musztry. Jest w tym duch serialu „M*A*S*H”
Tutaj liczą się pojedyncze pomysły oraz postaci, które lubimy oglądać od czasu do czasu. Jest ich tutaj pełno i pewnie nawet będziemy chcieli wrócić do tej wersji życia studenckiego z lat 60 w ujęciu ludzi, którzy dorośli i teraz biorą się za robienie filmów. John Landis za kamerą, przed kamerą Kevin Bacon, Harold Ramis pisze scenariusz, Ivan Reitman produkuje, Elmer Bernstein pisze muzykę. Co za zespół. Punkt kulminacyjny jest pewnie tym, co większość ludzi zapamięta – i chociaż jest wtedy piękny, absurdalny humor, to nie wiem, w jaki sposób jest on zemstą. Ani co ma dawać którejkolwiek postaci na poziomie osobistym. John Belushi wyskakuje tylko w stroju pirata, włazi na dach i w sumie tyle. Twórcy pewnie byli tego świadomi, więc urwali sekwencję i jako puentę dali zapewne najlepsze żarty w całym filmie – napisy z informacją, jaką przyszłość dana postać będzie mieć. Ktoś pojedzie do Wietnamu i zginie od ognia swoich, ktoś będzie zgwałcony analnie w więzieniu, ktoś zostanie senatorem. Ze świecą szukać tutaj innych równie głębokich, odważnych i złożonych żartów. Na samym końcu zboczonego filmu pochwalającego alkoholizm. Tylko to może być lepszym żartem.
PS. Czemu w filmach ludzie przestali podglądać gołe baby? Japońskie kino się nie liczy, bo nie. Reszta świata też ma podglądać, domagam się tego.
Najnowsze komentarze