Hou Hsiao-Hsien

Hou Hsiao-Hsien

27/11/2021 Blog 0
dust in the wind 1986 hou hsiao hsien

Przeszedł drogę od kina naiwnego, poprzez poważne produkcje osobiste wspominające dzieciństwo, dramat współczesny zrealizowany z rozmachem, kameralny dramat historyczny, aż w końcu stworzył Wuxia. Oto Hou Hsiao-Hsien i przegląd jego twórczości.

For me, cinema is still young; it still can’t function like written words, which have been around for far longer. When we see an image, we could only see the surface. It’s like in real life – it’s hard to go deeper, beyond what you see on the surface. It’s hard to get at just through looking, just through beholding an image. Words can do that. They can go deeper. But with images, we only see the surface. We need more time to develop the language of cinema, to explore its possibilities.” – Hsiao-Hsien Hou

Kończy swoje filmy ujęciami dwojga ludzi, najczęściej głównych bohaterów. Są to ujęcia spokojne, gdy osoby w kadrze mają moment ciszy dla siebie: na złapanie oddechu, na odpoczynek, na przemyślenia.
Skupia się w historii na bohaterach, a w realizacji na kolorach, pracy kamery. W jego filmach można zobaczyć długie, nieskomplikowane pod względem operatorskim ujęcia, grupowe, z aktywnością wszystkich na ekranie. Atmosfera najczęściej jest spokojna, a gdy tematem jest dramat, to atmosfera jest uspokajająca. Często udaje się oszukać odbiorcę, aby ten nie był w pełni świadomy, jak tragiczny film ogląda. W filmie Lato u dziadka bohaterami są nieletni i dlatego są chronieni przed rzeczywistością. Kwiaty Szanghaju pokazują losy pracownic domu publicznego, tam spokojna tonacja ma już inny wydźwięk – jakby starano się w tym świecie znaleźć coś pozytywnego, przyjemnego. W znaczeniu: bezpiecznego, stabilnego. Brak oceniania pewnie też pomaga.

Monotonne to kino dla jednych, dla innych może być cudownie wyciszone. Mało jest akcji, szczególnie takiej mającej znaczenie, podobnie wygląda sprawa z fabułą. Hsiao skupia się na ludziach i ich życiu, nie losach lub zmianach.

Obecnie Hsiao-Hsien Hou
znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #101

Top

1. Miasto smutku
2. Kwiaty Szanghaju
3. Kurz na wietrze
4. Lato u dziadka
5. Zabójczyni
6. Zielona trawa

Ważne daty

1947 – urodziny Hou (Chiny)

1948 – przenosiny do Tajwanu (końcówka Chińskiej Wojny Domowej)

1972 – ukończenie szkoły filmowej

1980 – debiut reżyserski

Zielona trawa rodzinnego domu ("The Green, Green Grass of Home", 1982)

3/5

Najbardziej epizodyczny Hsiao – naprawdę trudno wyłuskać tutaj jakiś dominujący motyw. To po prostu film, gdzie nauczycielem zostaje nowy człowiek. I przez następne parę miesięcy są tutaj razem, on i dzieci. Niewiele się dzieje. Same epizody mają swój urok – jak nauczycielka zapytała ucznia, czemu się spóźnia, a ten zaczął coś gadać o swoich rodzicach, to aż mi się przypomniało, jak mnie zapytali, czemu się spóźniłem i odpowiedziałem, że mama chciała, żebym dokończył kawę zbożową, która mi nie smakowała. I się ze mnie śmiali koledzy i koleżanki, a nauczycielka chwaliła, że ona dojeżdża do pracy w Warszawie z Krakowa i daje radę zdążyć, a ja no fajnie, to będą dziś jakieś lekcje może?, a ona zajebała mi linijką, a ja podniosłem biurko i w nią rzuciłem, a ona je złapała i odrzuciła, i ja odstąpiłem na bok i Kacper oberwał biurkiem w ryj i się z niego śmialiśmy. Potem Kacper mną się zajął i ciąg dalszy wyparłem z pamięci.

Najbardziej w tym wszystkim wybija się wątek, w którym ojciec jednego z uczniów jest oskarżony o bycie kłusownikiem, nowy nauczyciel to potępia, a pozostałe dzieci śmieją się z potomka przestępcy. I dorosły nauczyciel uczy się o konsekwencjach.

Poza tym to film raczej słodki, gładki, ułożony. Jeden z tych, w których podczas wspólnego posiłku jedna z postaci je dosyć zachłannie, patrzą się na niego i potem śmieją życzliwie. Polowanie na rybki, opieka nad chorą sową, takie epizody też tu są. Nic specjalnego, dziś trudno mi nad tym przysiąść.

Lato u dziadka ("A Summer at Grandpa's", 1984)

4/5

Letni okres w życiu młodych osób spędzających wolny czas u dziadka z wujkiem. To kino miłych wspomnień, ale też obraz okresu w życiu, gdy bycie młodym chroni przed poznaniem gorszych stron życia. Ciężkich, trudnych do wytłumaczenia, możliwie traumatycznych. Mówimy tu o chorobie matki, wujek z kolei będzie aresztowany za ukrywanie pewnych ludzi – ale jesteśmy dziećmi, nie musimy się znać na polityce. Początek ryzykował w pewnym sensie, bo jednak odrzucił mnie pomysł na jechanie pociągiem z dziećmi i wybiegnięcie z niego, bo czegoś się zapomniało. I dzieci jadą same. Jednak okazuje się potem, że dzieci czekają na stacji – trafiłyby same do dziadka, ale nie chcą, żeby ich opiekun miał kłopoty jeśli wyda się, że ich zgubił. Chciano pokazać, że dzieci są mądrzejsze, niż nam się wydaje. 

Ogólnie to film łączący różne wątki i motywy w dosyć epizodycznej strukturze. Kino małych, zapamiętanych momentów – jak przesłuchują wujka i nie wiesz, co o tym myśleć; jak znaleźli umierającego ptaszka nowonarodzonego, jak wymienili się z sterowanym samochodem za żółwia z innym dzieckiem. Relaksujące, prawdziwe kino, które samo w sobie staje się miłym wspomnieniem.

Kurz na wietrze ("Dust in the Wind", 1986)

4/5

Czas nie ma znaczenia, mają je tylko ludzie, których spotykamy po drodze. Lata mijają, a my nawet nie jesteśmy tego świadomi – to zapis pamięci, krótkich fragmentów, które ulatują też z pamięci widza: jak pobiegł za starcem na peronie, jak próbowali ukraść rower, jak pracodawca na odchodnym powiedział: „Jeśli nie znajdziesz dla siebie miejsca, wróć do nas”, jak do wojska dostał angaż, jak tata mu opowiedział o zmianie ustroju (Tajwan wypuszczony z rąk japońskich) i cała nauka alfabetu poszła do kosza… I jak na koniec stali, ojciec z synem. Syn w tym porównaniu ma się lepiej, chociaż nadal nie jest z nim dobrze. Nie jest to wciągające kino, ale jest osobiste, prawdziwe, szczere… To typ kina, który jest potrzebny. Może wam też.

Miasto smutku ("A City of Sadness", 1989)

5/5

Przed seansem poznajcie trochę historii Tajwanu. Poczytajcie o 28 lutego 1947 roku i okresie „Białego terroru”

Tak jakby Sergio Leone kręcił dramat o gangsterach w Dawno temu w Ameryce, ale to jest dramat o rodzinie i okresie czasu: przed i po ważnej zmianie w kraju, która była tematem tabu przez prawie cztery dekady. Wprowadzono stan wojenny w latach 40. do 1987, kiedy Chiang Ching-kuo go zniósł, rok później zmarł, 1989 był więc idealnym rocznikiem, aby nakręcić film o tym okresie. Przynajmniej dla reżysera. Każdy znał ten temat, ale nie było żadnych opracowań historycznych, więc miał do dyspozycji wyłącznie własną perspektywę. Zrealizował film ważny dla wszystkich, który zaczął narodowe leczenie ran, fizycznych i psychicznych, rozliczył się z przeszłością – a przynajmniej otworzył ku temu furtkę. Zaczynamy w 1945 roku, gdy kończy się pół wieku pod butem Japonii, Tajwan zaczyna żyć pod butem USA. Zaczynają się konflikty tutejszych z nowymi przyjezdnymi, gangsterzy będą próbowali stworzyć tutaj swój światek, a nasza rodzina będzie starała się przeżyć i prowadzić normalne życie. Oglądamy ich ciężkie losy oraz zmiany w tle, jak dochodzi do wspomnianego 28 lutego i co było potem, aż do 1949 roku. Reżyser łączy intymność z rozległą skalą, licznymi bohaterami, wśród których można się pogubić. Mamy tu wszystko: miłość, narodziny, śmierć, nienawiść, walkę, przestępców i ludzi uczciwych, przegranie, dramat, smutek, tragedię… i życie.

Everybody knew about the 228 Incident. Nobody would say anything, at least in public, but behind closed doors everyone was talking about it, especially in the Tangwai Movement [..] The 228 Incident was already known, so I was more interested in filming a time of transition, and the changes in a family during a change in regime. This was the main thing I wanted to capture… There’s been too much political intervention. We should go back to history itself for a comprehensive reflection, but politicians like to use this tragedy as an ATM, making a withdrawal from it whenever they want. It’s awful. So no matter what point of view I took with the film, people would still criticize it. I was filming events that were still taboo, I had a point of view, and no matter what, I was filming from the point of view of people and a family… Of course it’s limited by the filmmaker’s vision and attitude. I can only present a part of the atmosphere of the time.” – Hou Hsiao-Hsien (2020)

Kwiaty Szanghaju ("Flowers of Shanghai", 1998)

5/5

Spokojny film o nerwowym, męczącym życiu, który nie bawi służby ani panów. Niemal wszyscy udają dobrą zabawę przed innymi, ważnymi osobistościami, zajmując czas piciem i dziwnymi zabawami, dzień za dniem. Miejscem akcji jest dom publiczny, czas to koniec XIX wieku i sytuacja, w której tytułowymi Kwiatami nazywano kobiety do towarzystwa. Pracowały one tam tak długo, aż mogły wykupić swoją wolność – czy raczej znaleźć chłopa, który to zrobi. W relacjach między bohaterami czuć napięcie, delikatną i pasywną walkę o lepsze jutro dla siebie. Nikt tutaj niczego nie zmieni, w tych czasach każdy ma ciężko i tak po prostu jest. Styl filmu jest odprężający, relaksujący, spokojny. Pojedyncze ujęcia dzielone są delikatnym wygaszeniem, jak zmrużenie oczu widza. Kolorystyka, stroje bohaterów, gra aktorska, praca kamery – to tworzy film realistyczny, naturalny, prawdziwy i ludzki. Cytując jedną opinię z Internetu: kamera zachowuje się, jakby była unoszona na chmurce opium.

Hsiao widzi rzeczywistość w całości i w każdym ujęciu mieści tragedię, ale znajduje w niej spokój i bezpieczeństwo. Jak blisko jest temu wszystkiemu do idealnego życia, tak pozornie. Nie ma tutaj żadnej kary, nie ma też walki i powstań, cierpienie jest wewnętrzne i ciche, wszystkie elementy tego świata żyją w harmonii. Każąc nam myśleć, że tyle ile wiemy o danych bohaterach, to tyczy się tak naprawdę wszystkich w tym świecie. Pogodzeni, uśmiechnięci i grzeczni tworzą ten świat – ale nie ma w tym oskarżenia. Nie ma w końcu jednego powodu i ten film nie udaje, że tylko jeden istnieje, albo że rozwiązanie jest możliwe. Pokazuje za to komfort tego świata, jego urok i ciepło. W tych poduszkach można przeczekać wszystko, nawet wielką zmianę.

You can’t imagine the lengths I went to, growing up, to actually see films. I remember that I would see every single film that was released and shown in the theater. I had to find a way to get in there. So when I was a boy, what I would do is pretend that I was someone else’s kid-I’d tug the shirt of an adult and pretend that I was with them so I could get into the theater for free. Then later on, in middle school, I was a bit bigger and could no longer pretend that I was somebody’s child to get into the theater, so I would collect ticket stubs on the floor and stick them back together, and then I would go to the theater and give that to the clerk. Of course, they didn’t pay attention to the details, so they would just take the fake ticket stub. Later on, when I was in high school and college, I did something more impressive: I would climb walls to go into the theater, or I would cut through fences to go see the films.” – Hsiao-Hsien Hou