Good Night, and Good Luck (2005)
George Clooney
Chyba każdy męski aktor, jaki kiedykolwiek istniał
Czarno-biały dramat dziennikarski. Mało standardowy film, ale taki hołd dla takich wartości bardzo przypadł mi do gustu.
„Makkartyzm” to okres w historii Stanów Zjednoczonych, kiedy najgorszą zbrodnią był kontakt z komunizmem. Twoja była żona mogła należeć kilka dekad temu do grupy, której niektórzy członkowie mieli poglądy komunistyczne – i to już rzucało cień na twoją osobę. Powód, korzenie i natura filozoficzna tego ruchu to temat na serię oddzielnych publikacji (istnieje choćby esej Ayn Rand na ten temat), ale Good Night, and Good Luck nie podejmuje go. Jest to film poświęcony odpowiedzi na makkartyzm, wykonanej przez dziennikarza CBS Edwarda R. Murrowa. Zauważył on, że oskarżenia o przynależność do komunizmu nie tylko nie muszą mieć pokrycia, ale też mimo to mogą rujnować ludziom życie. Nie trzeba było niczego udowadniać, można było kłamać, ale jeśli zostałeś oskarżony – już było po tobie. Murrow ruszył z atakiem przy pomocy telewizji – był to jednak atak dżentelmeński. Nikt nikomu nie wkładał nieprawdy do ust, nie manipulował słowami. Murrow zaczął jedynie komentować słowa Josepha McCarthy’ego – od którego nazwiska powstał termin „makkartyzm” – oraz zestawiać je z faktami. Nie walczył za komunizmem albo przeciw niemu. Walczył o to, żeby polowanie na złych ludzi nie odbiło się rykoszetem w ludzi dobrych: uczciwych i sprawiedliwych, którzy nigdy nic złego nie zrobili, ale zwyczajne oskarżenie mogło ich pogrążyć. To był rząd dyskretnego terroru – i jemu się sprzeciwiono.
Ten tytuł może wywrzeć na was impakt, ale jest on bardzo indywidualny. Jest to produkcja z wieloma postaciami i większości z nich nie poznajemy w najmniejszym stopniu. Nie poznajemy nawet genezy tytułowego powiedzonka, ono po prostu istnieje. Przechodzimy od pokoju do pokoju i oglądamy coraz to nową twarz rozmawiającą z kimś, kogo tak naprawdę ledwo kojarzymy z wcześniejszej sceny. Główny konflikt poprowadzony jest w bardzo zachowawczy sposób, praktycznie składający się z dwóch kroków. Bohater robi coś, mamy tego skutek – i kończymy film. To nie jest film dobry w tradycyjnym tego słowa znaczeniu.
Good Night, and Good Luck jest dobre jako tytuł, który chce coś powiedzieć – i po prostu to mówi. Historia pojedynku McCarthy’ego z Murrowem jest symbolem czegoś więcej – na poziomie szczegółowym jest to opowieść o walce o ideały i odpowiadaniu na atak, który wtedy przychodzi. Pochwała zachowania zimnej krwi i uznanie dla bohaterów, którzy umieli stanąć, kiedy reszta siedziała z odwróconym wzrokiem. Techniki prowadzenia dyskusji widoczne na ekranie znajduję nawet we własnym sposobie rozmawiania na poważne tematy, chociaż zupełnie nie byłem tego świadomy. To opowieść o walce z pełną świadomością, że konsekwencje będą poważne, a szansa na wygraną niewielkie – ale robimy to, bo uważamy to za słuszne. To wszystko. Ten poziom, chociaż jest szczegółowy, może istnieć w odniesieniu do innych wydarzeń – ostatnio chociażby jest plaga oskarżeń o gwałt. Zjawisko podobne: tutaj też ostrzega się przed rzucaniem pochopnych słów bez pokrycia – tylko klasa głoszenia tego jest zupełnie inna niż 70 lat temu.
Na poziomie ogólnym Good Night… jest hołdem dziennikarstwu i wyrazem miłości do tego, co kiedyś dziennikarstwo (a także gazeta czy telewizja) znaczyło. Ten film nie jest propagandą. Jest apelem – o to, abyśmy jako odbiorcy byli wymagający. Bo powrót do tamtych czasów jest możliwy. Osiągnięcie ówczesnych rzeczy jest możliwe również dzisiaj. Jeśli takie słowa z wami rezonują – wtedy możecie mieć pewność, że jest to film dla was.
Najnowsze komentarze