David Cronenberg

David Cronenberg

09/09/2024 Opinie o filmach 0

I think of horror films as art, as films of confrontations. Films that make you confront aspects of your own life that are difficult to face. Just because you’re making a horror film doesn’t mean you can’t make an artful film.” – David Cronneberg

Wideodrom ("Videodrome", 1983)

5/5

Właściciel małej stacji telewizyjnej ma w planach przyciągnąć widownię poprzez prezentowanie treści, które pochodzą… Tak naprawdę lepiej nie mówić skąd. Tak jak tytułowy Wideodrom, który przechwytuje z sygnału gdzieś znad Malezji. I zawsze ten sygnał jest zablokowany po kilku sekundach, ale to, co zobaczy – wystarczy zupełnie. Wcześniej mógł zobaczyć produkcje, które seks i przemoc jakoś łączą z fabułą, postaciami, nawet jeśli były tylko pozorne i służyły jako pretekst. Teraz jednak oglądamy coś czystego: tortury i morderstwa w najbardziej minimalistycznym wydaniu, jakie jest. Bohatera fascynuje sam Wideodrom i postanawia go odkryć – więcej o nim, samo źródło… Co tylko się da. W ten sposób wejdzie do świata, gdzie telewizja staje się nową rzeczywistością. A rzeczywistość nie ma znaczenia. Ta stara i ta nowa. Nic nie będzie mieć już niedługo znaczenia.

To film z innych czasów. Chociaż może to tylko ja straciłem niewinność, nie wszyscy tak na ogół – bo nie robi na mnie wrażenia fakt, że ten, który walczy o pokazywanie drastycznych treści, sam ich nie szuka. A z kolei ten, kto walczy przeciwko nim, dąży do ich poznania i zaraża pierwszą. Teraz oboje są na drodze do bycia opętanymi przez rzeczy, które nie powinny mieć miejsca. Nikt ich nie powinien uwieczniać ani transmitować na żywo. Nikt nie powinien chcieć ich oglądać ani za nie płacić. A jednak jesteśmy gdzie jesteśmy i ta granica przesuwa się coraz bardziej. Dzisiaj pewnie też najbardziej z tym walczą osoby, które nie mogą same sobie zaufać w temacie samokontroli. Cronenberg w swoim fantastycznym ujęciu pokazuje podróż bohatera dotkniętego obrazami, których nie da się już odzobaczyć. Tłumaczy to jakimś technicznym żargonem, nadając całości jeszcze bardziej futurystyczny posmak – jakby to był problem odległej przyszłości. I podczas oglądania dzisiaj to wrażenie się utrzymuje, chociaż poszliśmy całkowicie alternatywną ścieżką rozwoju – już nie ma kablówki czy kaset, mamy za to wszystkiego dużo więcej. VR wygląda inaczej. Sama treść jednak nadal fascynuje, dostarczając nowych i nieznanych doznań. Zmienia percepcję. I w końcu – utrudnia odróżnienie prawdy od fantazji. Chociaż w sumie – koniec jest wtedy, gdy to już nie ma znaczenie. Horror polega tutaj zarówno na cierpieniu jak i uświadomieniu sobie, że jest się ofiarą. Że się płaci, aby nią zostać dłużej. I że tak naprawdę nie dostajemy wtedy tego, czego chcemy.

Chciałbym wierzyć, że seans tego filmu potrafi dziś dobrać się do skóry równie mocno, co jeszcze 10-15 lat temu. Nie bez powodu chyba nikt z kinomanów nie odpowie ci, gdy mu powiesz „Long Live the New Flesh.”

Nie pamiętam późniejszych filmów Cronenberga – tutaj jako artysta widzę przede wszystkim człowieka tworzącego rzeczywistość przed ekranem. Efekty specjalne czy spójność – ma świadomość tego, że nie wystarczy pokazać coś: trzeba to zrobić w akcji, w kontekście. Nie tylko zbliżenie na brzuch z raną, nie – ten brzuch musi być częścią człowieka i musimy go zobaczyć. Musimy zobaczyć jak wchodzi w kontakt z tą raną. Same efekty są bez zarzutu, ale tak naprawdę ich wykorzystanie sprawia, że są ponadczasowe. Reżyser nie myśli jednak nad ustawieniem kamery albo kompozycją kadrów, ustawieniem aktorów.

Long Live the New Flesh.

David Cronenberg

Obecnie David Cronenberg znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #80

Top

1. Mucha
2. Wideodrom
3. Historia przemocy
4. Pająk
5. eXistenZ
6. Nagi lunch
7. Wschodnie obietnice
8. Nierozłączni
9. Pomiot
10.Kamera
11.Cosmopolis
12.Zbrodnie przyszłości
13.Dreszcze

Ważne daty

1938 – urodziny siostry, będzie robić kostiumy do filmów brata (umrze w 2020)

1943 – urodziny Davida (Toronto)

1966 – debiut krótkometrażowy

1969 – debiut pełnometrażowy

1972 – urodziny pierwszej córki

1979 – drugie małżeństwo, będą razem do jej śmierci w 2017)

1980 – urodziny Brandona

1984 – urodziny drugiej córki

1986 – za zrobienie „Muchy” dostaje milion dolarów

2024 – najnowszy film

Mucha ("The Fly", 1986)

5/5
Człowiek zdaje sobie sprawę z własnej śmiertelności. Przerażający film.
 
Na konferencji naukowej jeden uczestnik mówi dziennikarce, że stworzył coś, co odmieni losy świata. Ona mu wierzy i jedzie z nim (czy raczej – on jedzie z nią, bo ma chorobę lokomocyjną, która go uziemia przed podróżowaniem „tradycyjnym”*) do jego mieszkania, gdzie widzi na własne oczy to dzieło i również zaczyna się nim fascynować. Między nim i naukowcem pojawia się romans i zacznę właśnie od tego: element seksualny jest tutaj naprawdę silny. On prosi o coś osobistego, żeby mola to rozpoznać, a ona zdejmuje but, żeby zdjąć pończochę – ona go nie podrywa, jego to nie onieśmiela, ale jednak erotyka jest obecna. Później przemiana bohatera powoduje u niego wzrost libido, przez co jego partnerka nie daje rady go nasycić. Czuć to pożądanie, tę pewność siebie, ale jednocześnie jest tutaj na ekranie sen o ponadludzkiej potędze seksualnej. Znak czasów – remake tego samego filmu w XXI wieku obyłby się bez seksu. A nawet jeśli by był, to bez wartości narracyjnej. Tylko walory wizualne.
 
Żaden znany mi film nie poszedł tak daleko z użyciem kostiumów, makijażu, praktycznych efektów specjalnych. Teoretycznie to jest dosyć skromny, kameralny film – mała ilość lokacji (w zasadzie jedna główna, reszta pojawia się raz), czworo głównych aktorów (z czego dwoje mają tylko kilka scen) – a jednak rozmach jest przepotężny. Nawet jak trzeba było nakręcić scenę, w której bohater przebija ścianę, to tak właśnie zrobiono. Żadnych półśrodków. Progres przemiany jest jednocześnie konkretny co każdą scenę, ale jednocześnie można przysięgnąć podczas seansu, że jakieś drobne zmiany nakładano nawet pomiędzy ujęciami w obrębie jednej sceny. Wynalazki bohatera wyglądają wiarygodnie – jak coś, co mogło wtedy faktycznie działać. Scena gimnastyki też przecież nie była niezbędna, ale ją zrealizowali – i robi niesamowite wrażenie! Wszelkie ujęcia chodzenia po ścianach też dałoby się obejść, ale je zrobili – i dodają mnóstwo do tej historii. To nie tylko główne kostiumy, ale wszystko wokół nich zostało zrealizowane bezbłędnie. Cała dusza tego filmu wyrażona w pustawych, ciemnych i zasyfionych uliczkach pasuje do tej historii, jakby jedno wynikało z drugiego, jakby taki bohater mógł żyć tylko w takim świecie, w takim środowisku, w takich czasach – technologia umożliwia niezwykłe rzeczy, płaci się za nią ile tylko trzeba i dopiero potem przychodzi refleksja: czy było warto?
 
Postęp za wszelką cenę, przekraczanie granic za wszelką cenę – a to tylko jedna z możliwych interpretacji. Krytycznym momentem była w końcu zazdrość rozbudzona alkoholem, wtedy bohater poszedł na całość i zaryzykował własnym życiem – jakby film widział ówczesną rzeczywistość jako odpowiedź na samotność, stąd pogoń za wypełnieniem pustki w życiu osobistym. Dla mnie kluczowe zdanie pada po przemianie, kiedy bohater zaczyna się rozpadać i zaczyna rozumieć, co się dzieje. Wtedy pyta sam siebie: „Czy ja umieram?”. Życie kiedyś się skończy, więc trzeba wykorzystać je, gdy ma się czas. Ten i tak dobiegnie kiedyś końca, stąd podejmowane ryzyko… Tylko to ryzyko było podjęte wcześniej, zanim sobie to uświadomił. Niestety tego typu przeskoków, uproszczeń (słowa „dziur” nie chcę używać, ale też się ciśnie na usta) psychologicznych jest tutaj trochę. Od gwałtownych decyzji zaczynając, na naciągnięciach technicznych (czemu tak właściwie maszyna nie teleportowała dwóch obiektów oddzielnie, tylko je połączyła?), na obsłudze broni palnej kończąc. Może to ja, ale postać musi mieć w sobie coś więcej, niż tylko występować w filmie z lat 80, aby tak nonszalancko przynosić broń długą z zamiarem zabicia człowieka. Ewentualnie: to był świadomy zabieg, aby utrzymać wspomnianą wielowymiarowość możliwych interpretacji. Sukces jest tak czy siak osiągnięty – nikt po seansie nie powie, że to jest monster movie o człowieku, który zamienia się w muchę i trzeba go zabić. Bardziej prawdopodobne, że każdy… Powie co innego.
 
Włączcie ten film po północy, po ciemku. Ostatnie 10 minut nadal robi wrażenie jak nic innego w tego typu kinie. Long Live The New Flesh…
 
*podobnych detali jest kilka, dzięki nim drugi seans wzbogaca doświadczenie.