C’mon C’mon

C’mon C’mon

27/12/2021 Opinie o filmach 0
Mike Mills

Czarno-biała opowieść o wujku, który musi się zaopiekować swoim siostrzeńcem. A raczej musi pomóc swojej siostrze, która musi pomóc swojemu mężowi, co oznacza, że ktoś musi się zaopiekować dzieckiem. Dziecko jest na końcu równania.

5/5

Ten tytuł jest definicją trudnego filmu. Jest w zasadzie pozbawiony akcji, fabułę mogę streścić poniżej 10 słów, muzyka to minimalistyczny ambient, cała prezentacja jest monotonna – większość filmu to patrzenie, jak ktoś gada przez telefon, albo prowadzi z kimś nieistotny wywiad – na dodatek wartość wydaje się banalna i oczywista. Najgorsza jest jednak jego brutalna szczerość i bezpośredniość, stawiająca odbiorcę twarzą w twarz z sytuacją, która wymaga od niego bardzo wiele. Obejrzałem ten film już dwa razy, za pierwszym nie mogąc zrozumieć, czemu cały czas mam odruch sięgania po telefon. Po prostu chciałem wyrwać się ze świata tej produkcji, uzyskać jakąś odporność na nią. Gdzieś w połowie mnie tknęło – to po prostu trudny film.

Dużo tutaj rozmów i słuchania. Bohater (wujek) przeprowadza wywiady na ulicy, zadaje obcym pytania. Na koniec dnia spowiada się do mikrofonu, zapisując tam tyle, ile zapamiętał z tego, co miało miejsce. Często jest to powtórzenie: coś oglądamy, by później widzieć „zapis” o tym. I widzimy różnice. Dużo tutaj rozmów przez telefon. Dużo więc tutaj monotonii z zapychaczami czasu (te wywiady na ulicy), a przynajmniej są to pozornie wypełniacze. I pozorna monotonia. Dużo tutaj dzieje się „obok”, dużo tutaj dzieje się „na niby”. Nie wiemy, co robić, zasięgamy rady – i ta rada pozornie ma jakąś wartość, ale tak naprawdę jej nie ma. Niczego nam nie daje, jedynie fałszywe przekonanie o tym, że zyskaliśmy trochę siły, by po prostu przetrwać kolejny dzień. Matka bohatera leży chora w łóżku, zapominając o wszystkim, będąc ciężarem dla potomstwa – gwarantuję wam, że dopiero przy trzecim seansie poskładacie to do kupy. Jego szwagier odwala jakieś dziwne rzeczy i siostra bohatera oddala się, żeby mu pomóc – wydaje się, jakby tam był film, a my stoimy z boku, zerkając na niego od czasu do czasu, jakby to nie zostało w naszej pamięci.

Drobne rzeczy, które na nas wpływają. Budują coś w nas. Relacja bohatera z siostrzeńcem jest burzliwa, napięta i niewinna, pełna nieświadomych eksperymentów, testów, nieznanych emocji, paniki wywołanej życiem. Dla każdego te kilka dni spędzone wspólnie będzie wyzwaniem, ale z różnych powodów. A tak naprawdę przyczyna jest ta sama – życie, w całej swojej niepojętości. Prowadzone przez osoby mające problemy z wyrażaniem siebie, panowania nad swoimi emocjami, myślami, wspomnieniami, zrozumieniem samych siebie i własnych motywacji. Boję się myśleć, że to uniwersalny film, że każdy z nas zaczął płakać gdy pierwszy raz dowiedział się, że kiedyś Słońce eksploduje i pochłonie Ziemię. Albo miał matkę zafascynowaną reinkarnacją albo teorią nieskończonych wszechświatów, którymi karmiła swoje dziecko. Albo jak w jednym z wywiadów jedna dziewczynka na pytanie: „Co byś w sobie zmieniła?”, odpowiada: „Moje zachowanie. Agresję”. Niech ktoś powie, że te wszystkie rzeczy są uniwersalne, a nie spersonalizowane pode mnie. Boję się na myśl, że wszyscy byliśmy Jessiem, a będziemy Johnnym, jego matką i ich matką. Czy naprawdę jesteśmy tak bardzo ważni dla innych, a oni dla nas? Czy naprawdę aż tak mocno ranimy innych, w zupełnej nieświadomości? Gdzieś w tym obrazie się wiadomość dla całej ludzkości.

Chora matka rani swoje dzieci. Jessie wkurza wujka. Wujek odstrasza siostrzeńca. Matka odrzuca syna. Syn odrzuca matkę. Nie ma ratunku, ale jest rozwiązanie – tytułowa adaptacja, improwizacja, życie dalej. Bo na końcu jest ten jeden ludzki moment, który… coś da. Który wystarczy.

PS. Żarty dla tych, co nie mają nic do powiedzenia o filmie, ale nie mają też poczucia humoru, więc powtarzają:
„Fajny film o dziecku, który bardzo chce się przespać z Joaquinem Phoenixem”