Biały lotos („White Lotus”, 2021)

Biały lotos („White Lotus”, 2021)

28/11/2021 Opinie o serialach 0

Serial utwierdzający nas w przekonaniu, że ci, których nie lubimy, są głupi. Plus ładne widoki i spanie na plaży.

2/5

Miejscem akcji jest ośrodek wypoczynkowy na Hawajach, wstęp mają tylko bajecznie bogaci. Każda postać w tym serialu jest odpychająca – kwestia tylko tego, jak bardzo. Jest małżeństwo na miesiącu miodowym, które delikatnie już zaczynają walczyć o pozycję dominującą. Są dwie młode dziewczyny, oceniające wszystkich i blokujące duży pokój tylko dla siebie, więc brat jednej z nich musi spać w kuchni, bo jak będzie spać razem z nimi, to będzie się masturbować. I rodzice nie mają z tym problemu. I jest jeszcze cały czas jęcząca kobieta w żałobie po stracie matki. I to wszystko. Wydaje się, jakby było więcej postaci, ale tak naprawdę nie jest ich dużo, podobnie wątków. Większość z nich i tak zmierza donikąd, jak choćby pracownica hotelu, która pierwszego dnia rodzi dziecko. I tyle. Pewnie miało to pokazać tyranię szefa, ale ten nie był tyranem i nie sprawiał takiego wrażenia, po prostu podwładna mu o niczym nie powiedziała, więc… tyle. Przynajmniej została najlepszą postacią w całej produkcji.

Serial przyciąga obietnicą morderstwa i zastanawiamy się, która postać będzie zamordowana, ale potem mija wiele odcinków, zanim do tego wrócą. A taki brak skupienia jest tylko początkiem wad scenariusza – największy to zdecydowanie marnowanie czasu odbiorcy. W tym serialu naprawdę niewiele się dzieje – tak naprawdę trudno podać przykład czegokolwiek. Wszelkie próby opisania całej fabuły tego miniserialu brzmią jak opis jednego odcinka kiepskiego serialu komediowego trwającego pół godziny. Na przykład jeden z gości jest przekonany, że zarezerwował inny pokój od tego, który mu przydzielili. Pierdoli się z tym cały serial i na koniec nie wiem, o co z tym chodziło – znaczy specjalnie dali mu inny pokój? Nie wiem. Biały lotos nie jest jednak komedią, chociaż najlepszy jest wtedy, gdy tego próbował – w trzecim odcinku, jak kierownik zorganizował męczącemu gościowi hotelowemu romantyczną kolację na stypie (!), a inny klient poznał prawdę o swoim ojcu i poszedł do baru, o mało nie kończąc wieczoru udziałem w gejowskim stosunku seksualnym. Jakby to jeszcze miało jakieś znaczenie, ale nie ma.

Do tego co jakiś czas postaci mówią jakieś dwa zdania na tematy „woke” czy coś w tym stylu. Dyskryminacja, „safe-space”, „sex-shaming”, „white heterosexual male” i inne tego typu pierdoły wycięte z memów z Twittera. Wbrew pierwszemu wrażeniu nie ma to na celu uczestniczenia w tej dyskusji, ale raczej by pokazać, że osoby zajmujący się tymi tematami to idioci bez życia i osobowości, którzy chcą nadrabiać swoją okropność; olewają człowieka będącego obok nich na rzecz grup w Internecie. I jest to najgorsza tego typu analiza czy komentarz, jaka tylko może być, bo podczas oglądania czułem, że tego pierwotnie wcale w tej historii nie było. To bardziej wciskanie takich zdań w losowe miejsca w scenariuszu. Wszelkie wyrażanie tych idei czy tematów poprzez opowiadaną historię jest naprawdę odległe, podchodzące po prostu pod przypadek.

Pomijając nawet i to – czy to jest dobra reprezentacja takich ludzi? Nie. Na kilometr śmierdzi manipulacją, uproszczeniem, oszczerstwem i paroma innymi rzeczami. Nie uwierzyłem w taki obraz, on został stworzony wyraźnie ze złośliwością. Pierwiastek ludzki jest obecny wyłącznie w postaciach nieskażonych takim gadaniem. Wchodzicie do tego świata uprzedzeni i z gotowymi wnioskami: oni są idiotami. Problem w tym, że twórcy serialu też najwyraźniej wyszli z takim założeniem. Czy taka produkcja coś zmieni? Nie. Czy pozwoli nam się lepiej nawzajem zrozumieć? Nie. Czy ktoś zmieni po nich poglądy? Nie, jedynie utwierdzi się w tym, w co już wierzy.

Tak się o tym rozpisuję, bo poza tym naprawdę nie ma nad czym. Nic się nie dzieje. Jakaś tępa dzida widzi, że jej koleżanka ma kochanka i jest zła. Druga tępa dzida nakłania tubylca, żeby okradał gości hotelowych, bo oni ukradli od niego najpierw. Tępy chuj traktuje swoją żonę jak trofeum. Jej teściowa pyta: „A co w tym złego?”. Żona ładnie się uśmiecha. Jest tutaj coś, co można by reklamować słowami w stylu „powolnego budowania napięcia”, co przekładając na ludzki, oznacza „wiemy, co się stanie w ciągu pierwszych 15 minut pierwszego odcinka i czekamy potem pięć odcinków, aż to się stanie”. Czy to jest życiowe? Pewnie tak, w końcu nie jest łatwo podjąć wiele decyzji, a potem jeszcze wcielić je w życie. Nie jest łatwo powiedzieć mężowi, że chce się rozwodu – szczególnie jak jest się kimś tak delikatnym, co wspomniana żona. Jeśli jednak twórca chciał celować w życiowość, to nie powinni tworzyć historii, w której wszyscy nagle dostają życiowego objawienia podczas wakacji. Naprawdę nie było wcześniej żadnych sygnałów? Dopiero na wakacjach przejrzeli na oczy? Podkreślam: nie w ciągu całych wakacji, tylko dosłownie na samym początku.

I jeśli oglądacie dla morderstwa – szykujcie się na zawód. Wszystko jest źle i jedyny plus jest taki, że mogło być jeszcze gorzej (ten łysy mógł umrzeć na kaszel), ale już jest naprawdę tragicznie: zabija nie ten, co powinien, ginie nie ten, co powinien, nie ma zagadki, doprowadzenie do tego jest absurdalne do potęgi. I jest całkowicie zbędne, wątek do wycięcia. Zresztą cały finał jest wadliwy – niezasłużone, nielogiczne migawki pełne emocji, które przekreślają przede wszystkim „życiowość” oraz „budowanie” bohaterów do podjęcia decyzji na końcu, osiągnięcia wystarczającej dojrzałości, aby coś zmienić. Wszyscy zmieniają zdanie w ostatniej chwili. Po co więc to wszystko było?

Alternatywny tytuł niniejszego tekstu: z kamerą wśród idiotów gadających głupoty. Wnioski są takie: są idiotami.