Michelangelo Antonioni

Michelangelo Antonioni

25 sierpnia 2018 Opinie o filmach 0

He’s done two masterpieces, you don’t have to bother with the rest. (…) You know, Antonioni never really learned the trade. He concentrated on single images, never realizing that film is a rhythmic flow of images, a movement.” – Ingmar Bergman

I never discuss the plots of my films. I never release a synopsis before I begin shooting. How could I? Until the film is edited, I have no idea myself what it will be about. And perhaps not even then. Perhaps the film will only be a mood, or a statement about a style of life. Perhaps it has no plot at all. I depart from the script constantly. I may film scenes I had no intention of filming; things suggest themselves on location, and we improvise. I try not to think about it too much. Then, in the cutting room, I take the film and start to put it together and only then do I begin to get an idea of what it is about.” – Michelangelo Antonioni

Przygoda ("L' avventura", 1960)

3/5

Jakiś czas temu zetknąłem się z opowieścią o kobiecie, która wróciła do domu wcześniej: wyjechała na weekend z dziećmi, żeby jej facet mógł oglądać mecz w spokoju. Gdy wrócili, jego nie było – kaseta była nastawiona i nagrywała skończony mecz, w lodówce były kanapki, na stoliku obrączka. Nie było śladów walki czy czegoś w tym stylu – mąż musiał pójść do kolegów i tam oglądać. Następnego dnia nie wrócił, więc powiadomiono policję. Znaleźli samochód męża zaparkowany parę ulic dalej, ale po nim samym nie było śladów. Dopiero dziewięć lat później ustalono, że martwy człowiek 1500 mil dalej leżący na poboczu w wojskowym stroju to właśnie ten mąż. Zmarł na drugi dzień po zaginięciu. Do tej pory nie znamy odpowiedzi, co tam robił i dlaczego, ani jak się znalazł tak daleko – musiał mieć mniej niż 24h licząc od momentu rozpoczęcia nagrywania kasety. Chyba że ktoś inny zaczął nagrywać, tylko dlaczego?

To wszystko jednak nie ma znaczenia, a przynajmniej można na całą sprawę spojrzeć inaczej: jak to jest być tą żoną? Masz pewne całe życie z tym człowiekiem, miłością swojego życia. Nagle musisz to wszystko odwołać. I pogodzić się z tym. Znalezienie ciała czy poznanie odpowiedzi nie ma w tym przypadku znaczenia. Musisz żyć dalej.

I z tą myślą przypomniałem sobie Przygodę. Film, gdzie szukają zaginionej kobiety, ale nigdy jej nie znajdują. Stopniowo nawet przestaje ich to interesować. Ponoć w momencie premiery widzowie byli wściekli na Antonioniego, że ustawił taką zagadkę, by później jej nie rozwiązać. Osobiście jestem zaskoczony, że na koniec seansu w ogóle pamiętali, co było na początku, chociaż to może zbyt brutalne z mojej strony – w końcu nic innego w tym filmie się nie dzieje, więc logiczne, że pamiętają to jedno wydarzenie.

Żarty na bok – ludzie w tym filmie chcą odpocząć. Potrzebują przestrzeni, czasu, nie czują nic i boją się do tego przyznać przed samymi sobą. Sporym problemem jest fakt, że taka sytuacja jest omówiona w 95% przez dialog. Gadają i gadają, nic nie znacząc. Kręcą się po różnych lokacjach, jakby szukając okazji do pokazania ulotności – mężczyźni obracają się na ulicy za kobietą, której nigdy już więcej nie zobaczą; klucze przewracają farbę i kłótnia o to zanika, gdy pobliski kościół się otworzy. Zdjęcia czasami coś zrobią, jak finałowy kadr pokazujący bohaterów po stronie jednej połówki. Generalnie mało w tym filmowości albo przekonania lub zdecydowania. Cały czas odnosiłem wrażenie, że ekipa kręci się po mieście i czasami włączy kamerę.

Największa przeszkoda to jednak sposób, w jaki Antonioni widzi ludzi. Pisałem to już przy Czerwonej pustyni: ludzie oczami Antonioniego. Nie zwykli lub normalni ludzie, ale konkretni ludzie, pełni wad i słabości, ujęci jakby reprezentowali zwykłych i normalnych ludzi. Symbolika jest tu wymówką do tak gwałtownego przyspieszenia narracji, że jakby było jeszcze szybciej, to fabularnie pokrywałoby się ze zwykłymi pornosami. – Gdzie twoje koleżanka?; – Nie wiem; – To co, seks? Tym ludziom naprawdę bardzo daleko do czegokolwiek normalnego, a już szczególnie do głębszych przeżyć i emocji. Odbierają rzeczywistość w pobieżny sposób, na ślepo, niczym niezainteresowani. Oni nie są dobrym „narzędziem” do opowiadania o skomplikowanych stronach życia, stawiania im czoła. Tacy bohaterowie raczej nie mają problemu z tym, że każdy dzień ich życia jest taki sam. I nie są zainteresowani poznaniem samych siebie.

Michelangelo Antonioni

Obecnie Michelangelo Antonioni znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #179

Top

1. Czerwona pustynia
2. Powiększenie
3. Noc
4. Zabriskie Point
5. Zaćmienie
6. Zawód: Reporter
7. Przygoda
8. Al di là delle nuvole (Po tamtej…)
9. The Dangerous Thread of Things (Eros)

Ważne daty

1912 – urodziny (Włochy)

1943 – Michał kręci swój pierwszy dokument krótkometrażowy, zostanie wypuszczony dopiero w 1947

1950 – debiut pełnometrażowy

1982 – ostatni samodzielny film pełnometrażowy, później już tylko segmenty czy krótkie dokumenty

1985 – udar, po którym Michał miał utrudnioną komunikację (parę słów, język ciała, rysunki – to wszystko)

1986 – drugie małżeństwo (do jego śmierci)

2004 – ostatni film, segment w filmie Eros

2007 – śmierć (Rzym, udar)

Czerwona pustynia („Il deserto rosso”, 1964)

5/5

Ludzie według Antonioniego. Jak już wiedziałem, na co patrzę, to nawet się wciągnąłem.

Problem z tym tytułem jest taki, że nie ma on tradycyjnej narracji, do której widz jest przyzwyczajony. Nie ma tu protagonisty, z którym widz może się utożsamić i tym samym odbyć razem z nim jego podróż. Zamiast tego wszyscy ludzie na ekranie chodzą z kąta w kąt, mamrocząc i łapiąc się za głowę. Trzeba widzieć ludzi tak jak Antonioni, żeby z marszu zaakceptować takie podejście, żeby zrozumieć ten film. Reszta będzie mieć z tym pod górkę, ale to też wciąż jest możliwe.

Drugi problem to brak typowej historii. Można co najwyżej wyłuskać kruszyny typowej fabuły, gdzie jedno wydarzenie prowadzi do drugiego i ma ono jakieś podsumowanie. Czerwona pustynia to raczej nagromadzenie wydarzeń wokół postaci oraz obserwowanie ich reakcji, stosunku z tym wydarzeniem.

Z tych dwóch powodów Czerwona pustynia jest zwyczajnie obojętnym kinem. Przynajmniej do momentu, kiedy nie zrozumie się motywu przewodniego. Wtedy już wiedziałem, na co patrzę i nawet się wciągnąłem. Nie tyle w samą produkcję ile obserwowanie tego od czysto filmowej strony – jak Antonioni opowiada na około; jak mówi o tym, co chce powiedzieć, ani razu nie wymawiając nazwy tematu na głos.

W moim przypadku tym hasłem była: Niepewność.

Niepewność jutra, niepewność wartości, niepewność samego siebie. Brak wiary w to, co widzą oczy. Brak wiary w to, co ci mówią. Bohaterka na początku kupuje kanapkę od strażnika – on ją kupił tuż za rogiem, ale ona woli ją kupić od niego. Idzie w kąt i je. To jest jedna z pierwszych scen filmu, do niczego ona nie prowadzi – i dopiero z perspektywy czasu widzę, co artysta miał na myśli. Chciał pokazać, jak bohaterce zależy na czymś pewnym. Czymkolwiek, nawet zwykłej kanapce. Niepewność przesiąka każdą tkankę tego obrazu – fabularnie, wizualnie, przy pomocy powracających motywów. Pracownicy fabryki chcą wiedzieć, czy ktoś im zagwarantuje honorarium. Nad portem mgła utrudnia dostrzeżenie kogokolwiek, jakby ich tam nigdy nie było, jakby tylko nam się wydawało, że ich tam widzieliśmy. W tle często wraca odpływający statek, przypominający o nieuchronności jutra, czyli zmian.

Film jako taki zmierzać nigdzie nie zmierza. Bohaterowie na koniec chyba tylko zaczynają akceptować niepewność nadchodzących zmian, ale robią to bardziej na zasadzie wypłakania i wykrzyczenia się do końca, niż faktycznie przejścia jakiejś zmiany wewnętrznej. Czy to w ogóle nadaje się do oglądania, czy też jedynie do podziwiania i analizowania? Albo inaczej: czy jeśli widzisz ludzi inaczej niż Antonioni, czy możliwe jest wejść w ten obraz jak w każdy inny? Nie mam pojęcia. Oglądałem Czerwoną pustynię jako kinoman, podziwiając użycie środków filmowych. I w ten sposób podobało mi się to.