Reżyser miesiąca – Andrzej Żuławski

Reżyser miesiąca – Andrzej Żuławski

23/02/2020 Blog 0
opetanie 1981 zulawski 2

Tworzył o tym, co było dla niego w tamtym okresie ważne, ale nie uważał, że zwierza się swojemu odbiorcy. Kochał kino i wydaje się, że tym, co według niego definiowało dobry film, było poruszenie widza. Używał sztuki do osobistych celów, był aktorem, scenarzystą, pisarzem... i reżyserem. Jednym z moich ulubionych.

„...the only thing that I cannot sustain in cinema is boredom, this terrible boredom which assails European cinemas now, and these terrible festivals. Go to Cannes, you’ll die

Kino Żuławskiego często sprawia wrażenie, jakby w środku nocy nagle się obudził i na kopniakach wygonił ekipę na ulicę, rzucił im dwa słowa instrukcji i krzyknął „akcja!”, gdy pozostali jeszcze próbują za nim nadążyć. Trudno powiedzieć, gdzie kończy się przemyślany strumień świadomości, a zaczyna się coś, co przyszło twórcy do głowy pięć minut przed kręceniem sceny, więc postanowił to tam wsadzić, bez uprzedniego sprawdzenia, czy to w ogóle pasuje do całości. Koniec końców to kino, którego w pełni zapewne nie sposób zrozumieć.

Zobaczyłem nawet początek Szamanki – niesławnego obrazu, uchodzącego za jeden z najgorszych w polskiej kinematografii… I jakoś nie zobaczyłem tam (na razie) nic odbiegającego szczególnie od tego, co zazwyczaj dostarcza Żuławski. Sceny seksualne są celowo nieprzyjemne do oglądania, a relacje bohaterów oparte nie na realnych wzajemnościach, ile niemal mitycznym ciągu do siebie nawzajem, jakby nie kontrolowali siebie, jakby byli pod czyimś butem. Wyraźnie widać celowość w tym i można już tutaj założyć, że reżyser coś chce przez to przekazać. Nie mam ochoty tego oglądać do końca, ale zobaczyłem, co „Masochista” miał o tym do powiedzenia – i w sumie można by jego słowa przystawić też do Trzeciej części nocy i innego Diabła. Szamanka odrzuca, ale ona miała odrzucać „po coś”, może więc kiedyś ją dokończę?

Andrzej Zulawski

Obecnie Andrzej Żuławski znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #60

Top

1. Opętanie
2. Na srebrnym globie
3. Trzecia część nocy
4. Diabeł
5. Pavoncello
6. Najważniejsze to kochać
7. Pieśń triumfującej miłości
8. Kosmos
9. Błękitna nuta

Andrzej Żuławski jest też artystą, o którym trudno jest z pełną świadomością napisać: „Jeden z moich ulubionych reżyserów”. Ja tak mówię, ale nie chcę przez to pochwalać jego metod pracy, czyli znęcania się nad aktorami; nie chcę też w ten sposób wychodzić na osobę twierdzącą, że prawdziwa sztuka wymaga poświęceń, że rodzi się bólu – i inne tego typu bzdury. Żuławski jest jednym z moich ulubionych reżyserów za styl, ale efekt, jaki osiąga, powinien być w zasięgu również bardziej pokojowo nastawionego twórcy, jestem o tym przekonany. Obecnie chyba wciąż trwa dyskusja o tym, czy życie prywatne artysty powinno rzutować na nasz odbiór filmu, który stworzył; czy możemy oglądać film sprzed dwóch dekad, jeśli lata później jeden z aktorów grających tam główną rolę został oskarżony o pedofilię? Żuławski ponoć był tyranem na planie filmowym – dość powiedzieć, że krążą plotki o tym, iż jedna z jego aktorek podjęła próbę samobójczą po zakończeniu zdjęć.

opetanie 1981 zulawski

Zebrawszy to wszystko do kupy, obejrzawszy w ciągu kilku dni pięciu filmów Żuławskiego – kurczę, trudno go lubić. Nie był to łatwy człowiek we współpracy, również na poziomie relacji widz-reżyser. Poszerzył kinematografię o coś unikalnego i jego obrazy są jednym z jej najważniejszych części, z drugiej strony – te filmy są często na granicy bycia ciekawostkami dla kinomanów. Warto je zobaczyć, aby uwierzyć, że kino może tak wyglądać. Gdy jednak chcemy je zrozumieć, wgłębić się – wtedy dosyć szybko zaczynamy wątpić, czy warto. Pytamy: „Co artysta chciał przez to powiedzieć?”, a pięć minut później dochodzimy do wniosku, że chyba nic istotnego. A przynajmniej: nic istotnego dla nas. Dla niego zapewne tak. A w innych przypadkach zdawał się używać sztuki do celów… Cóż, niehonorowych. Jakby chciał się na kimś odegrać przy pomocy filmu, zawierającego liczne alegorie do faktycznej postaci (Błękitna nuta).

Zabierając się za filmy Żuławskiego, musicie pamiętać o kilku rzeczach. Pierwsza jest taka, że powinniście wiedzieć zawczasu, o czym film mniej więcej jest, żeby jakoś się w nim odnaleźć. Musicie wiedzieć o historii Polski z końca XVIII wieku, żeby obejrzeć Diabła; musicie wiedzieć co nieco o francuskim okresie życia Chopina, aby obejrzeć Błękitną nutę, a zanim obejrzycie Kosmos – lepiej przeczytajcie książkę. Filmy tego reżysera są oniryczne, delikatnie mówiąc, dlatego łatwo jest pomylić rzeczywistość z wyobraźnią. Są widzowie, którzy obejrzeli Trzecią część nocy i byli przekonani, że cały koncept karmienia wszy i przeżycia dzięki temu wojny, to pomysł własny reżysera – kiedy to wszystko było prawdą (więcej piszę obok). Kłóci się to z moim przekonaniem, że sztuka powinna być samodzielna, że każdy utwór powinno się oceniać wyłącznie w jego własnym kontekście – i to jest jeden z powodów, przez który najbardziej lubię Opętanie: to film o stracie ukochanej osoby. Przez większość czasu możemy oglądać i nie zważać na ciekawostki z planu: w jakiej atmosferze powstawał scenariusz, co inspirowało twórcę i w jakim momencie jego kariery on powstał. Z drugiej strony uwielbiam Na srebrnym globie, który z kolei w ogóle nie działa jako samodzielny film, to imponujący zapis walki o jego stworzenie – ale nawet jeśli nie znacie historii jego powstania, to z samego obrazu zapewne wyczujecie tę pasję. Oglądałem i czułem monumentalny podziw, chociaż nie rozumiałem czegokolwiek – dopiero jak przeczytałem, jakie problemy Żuławski miał z tą produkcję, to wtedy pojąłem, dlaczego tak zareagowałem na ten film.

A jak już znacie temat – wtedy trzeba brać pod uwagę, co reżyser ma o nim do powiedzenia. Czy to są rozbiory Polski albo książka, którą adaptuje. Nie znacie tematu przed obejrzeniem filmu, nie możecie w pełni zrozumieć, co twórca chce o nim powiedzieć. Należy tylko rozgraniczyć to, co chce powiedzieć, od jego osobistego stosunku do tematu przewodniego. Przez to łatwo jest mieć wrażenie, że czegoś nie rozumiemy, kiedy tak naprawdę w ogóle nie mieliśmy być w stanie pojąć tej części. To coś osobistego, co Żuławski robił dla siebie, co zresztą podchodzi zazwyczaj pod interpretację, co on chciał tak naprawdę osiągnąć. Trzecią część nocy można odbierać jako oświadczenie syna do ojca i jego przeżyć wojennych, że on nie dałby rady zrobić tego samego na jego miejscu. Na srebrnym globie można odbierać jako dowód walki z rządem, cenzurą i innymi ograniczeniami – nie jest ważne, jaką historię film opowiada; ten seans to historia walki Żuławskiego o stworzenie czegoś. Opętanie wydaje się seksistowskie i mizoginistyczne, ale można też spojrzeć na ten film i pomyśleć: to ON jest opętany, nie ona. Czy więc jest to swoistym wyznaniem Żuławskiego? Trudno powiedzieć. To jego osobista sprawa. Nam zostaje tylko patrzeć.

Filmografię Żuławskiego można podsumować słowami: „Podobało mi się”, ale gdyby ktoś zapytał was dlaczego, albo o czym jest ten film, pewnie odpowiecie „Nie wiem”. I to chyba jest okej. Czasami chodzi tylko o sztukę – żeby zobaczyć dziesiątą muzę w takim wydaniu: pełną ruchu, kolorów, szaleństwa, energii, krzyków. Kino nie oferuje niczego podobnego. Jeśli chcecie zamiennik – to mam dwa tytuły. Pierwszym jest Babylon 5, który ma równie niezwykłą historię zza kulis o tym, jak twórca walczył o całą produkcję. Przywodzi to na myśl Na srebrnym globie, tylko z tą różnicą, że B5 broni się jako samodzielna rzecz i nie musicie wcale potem czytać o tym, jaki ten serial miał być początkowo, zanim producenci zaczęli ingerować. Drugim tytułem są Pozostawieni, gdzie aktorzy momentami byli wystawieni na naprawdę niebezpieczne wewnętrznie sceny – ale bez tego całego torturowania ich i trzymania pod butem. To pokazuje, że podobny efekt można uzyskać też innymi metodami.

Trzeba napisać jedno: Żuławski jest. I koniec. Nie ma i raczej nie będzie o nim definitywnego werdyktu, ponieważ nawet jeśli skreślimy całkowicie, to dla następnego pokolenia jego filmy zawsze będą warte obejrzenia. Nawet jeśli i oni znienawidzą je co do jednego. Może też je pokochają. Zapewne wasze uczucia będą gdzieś pośrodku. To jest niespodzianka, co tak naprawdę zobaczycie na ekranie. I nikt was na to nie przygotuje. Po prostu obejrzyjcie. Na początek najlepsze jest Najważniejsze to kochać z 1975 roku, jest najbardziej przystępne i pozwala się oswoić ze stylem Żuławskiego.

Filmografia

Pavoncello (1967) ★★★★ Przyjemna rzecz, prawie w stylu Alfred Hitchcock Przedstawia. Historia wzajemnej fascynacji dwojga ludzi, niemal miłości od pierwszego wejrzenia. Oparta o twórczość Żeromskiego, ale z drugiej strony wydaje mnie się, jakby Żuławski w swoim debiucie reżyserskim wspominał swoją pierwszą miłość. Jaka nie byłaby prawda, to ten krótki metraż na pewno zostanie w waszej pamięci.

Pieśń triumfującej miłości (1967) ★★★★ Młody człowiek wraca z długich podróży do kobiety, która kiedyś darzyła go wielkim uczuciem. Ten krótki metraż pewnie lepiej ogląda się go dzisiaj niż w dniu premiery. Wtedy raczej mało kto wiedział, co z tym zrobić i jak to świadczy o umiejętnościach Żuławskiego. Dziś możemy zgadywać, że zależało mu na wydobyciu z aktorów prawdziwych emocji, niemal szalonego poddania się miłości. Przez to zrozumienie historii nie jest takie łatwe (nie żebym próbował), ale za to zrozumienie bohater idzie nam… łatwiej. Jest to jakiś sukces. I całkiem niezły seans.

Ważne daty

1883 – na świat przychodzi Rudolf Weigl, urodzony w czeskim Przerowie polski naukowiec, który przejdzie do historii jako odkrywca szczepionki na tyfusa plamistego. Wymyślił również zastosowanie ludzkich wszy do hodowania zarazka tyfusu i dlatego znalazł się w tym tekście. Jeszcze przed drugą wojną światową założy Instytut do badań na tyfusem plamistym, gdzie przez cały okres działalności zatrudni dwa tysiące dusz – tak pracowników, jak i karmicieli wszy, których ciała posłużą do ich hodowli. Będą przykładać sobie do kończyn dolnych pudełka z wszami, żeby te się karmiły ich krwią, co zazwyczaj trwa około trzech kwadransów. W obliczu wojny było to jednak niczym zbawienie, ponieważ tacy karmiciele byli niemal nietykalni. Pierwszymi duszami uratowanymi w ten sposób była rodzina pana Rudolfa, a w dalszej kolejności: inteligenci i artyści.

1913 – na świat w województwie podkarpackim przychodzi Mirosław Żuławski, pisarz i dyplomata. Skończy Uniwersytet we Lwowie, tam też mieszka z rodziną w czasie okupacji. Działał w AK i był jednym z karmicieli u doktora Rudolfa Weigla. Kilka dekad po wojnie wspomnienia pana Mirosława posłużą mu do stworzenia scenariusza filmu Trzecia część nocy, który wyreżyseruje jego syn.

1940 – na świat przychodzi Andrzej Żuławski.

1945 – Armia Czerwona zajmuje Lwów. Andrzej z rodziną wyjeżdżają do Francji. Tam kończy akademię filmową i studiuje filozofię.

1961 – Andrzej jest drugim reżyserem w filmach Andrzeja Wajdy. Wraca do Polski, jest aktorem (najczęściej drugoplanowym), kręci krótkie metraże.

1986 – Marzej ’68. Podobno pod wpływem tych wydarzeń powstaje scenariusz Diabła.

1971 – Debiut pełnometrażowy Andrzeja: Trzecia część nocy, gdzie prezentuje karmicieli wszy, a kultura często o nich nie wspomni. Znajdą się oni jeszcze w serialu Polskie drogi czy filmie Sztuka kochania. Rok później Andrzej nakręci Diabła, który zostanie zakazany (poleży na półce 16 lat), dlatego reżyser wróci do Francji.

1975 – Pierwszy francuski film Andrzeja: Najważniejsze to kochać.

1976 – Andrzej rozwodzi się z Małgorzatą Braunek. Debiutowała ona w Żywocie Mateusza, jest matką Xaviera Źuławskiego (reżysera Wojny polsko-ruskiej) i rozstanie z nią będzie dla Andrzeja inspiracją do stworzenia Opętania. Sama Małgorzata wzięła rozwód, aby żyć z kimś innym, w innej kulturze – buddyjskiej. Przed śmiercią w 2014 roku zasłuży nawet na tytuł roshiego.

W tym samym roku Andrzej w Polsce zaczyna kręcić Na srebrnym globie. Rok później władze odbiorą mu zgodę na kręcenie go, zniszczą dekorację, a samemu reżyserowi będzie grozić oskarżenie o roztrwonienie państwowych pieniędzy. Żuławski wraca za granicę, a do Na srebrnym globie wróci dopiero w 1986 roku.

1991 – Andrzej zaczyna karierę literacką. Od tego momentu nakręci mniej niż pięć filmów, za to napisze prawie 20 pozycji. Jedną z nich ktoś na Wikipedii zaprezentował następującymi słowami: „tekst równocześnie wyrafinowany stylistycznie i kolokwialny, budowany techniką mnożenia epicko zarysowanych obrazów – jest też szczegółowym wykładem poglądów Jakuba Franka, zawiera refleksje na temat gnozy i wysnutych z niej poglądów„. Brzmi jak coś, co Andrzej by napisał.

2015 – premiera ostatniego filmu Andrzeja: Kosmos. Przy tej okazji miał powiedzieć: „I was very happy not doing films for 15 years. Maybe it was the happiest period of my life. I was busy with really interesting things, like living”.

2016 – Andrzej umiera (choroba nowotworowa), mając skończone 75 lat. Jeśli chcecie odwiedzić jego grób, spoczywa w Górze Kalwarii, prawie 40 kilometrów od centrum Warszawy.

Błękitna nuta (1991) ★★★ Przyjęcie we francuskim pałacu, artystyczna garść gości i Chopin, który nie może przestać grać. Niecałe dwa dni z życia geniusza, który umrze parę lat później. Ten tytuł jest dosyć dziwny w swojej zwyczajności. Wyłączając takie dialogi:

– To nie jest sezon na kasztany i teraz nie mam przekąski. Chyba że masz konserwowe.
– Są w piwnicy.
– Boję się piwnicy.

to całość wygląda mało po Żuławskiemu. Postacie są tylko dziwne i mówią nieco dziwnie, ale reżyseria, praca kamery i muzyka – to wszystko jest dalekie od tego, do czego pan Andrzej przyzwyczaił swoich widzów, w co celował i na czym zawsze wydawało mu zależało najbardziej. Tak po prawdzie: jakby nic się nie działo w tym filmie.

A poza tym cały ten film wygląda tak, jakby Żuławski chciał siebie poklepać po plecach, więc zrobił film o niezrozumiałym geniuszu, otoczonym przez pajaców uznawanych za geniuszy, którzy zostaną zapomniani przez historię – z wyjątkiem niedocenionego mistrza fortepianu, który przetrwa i będzie sławny nawet 150 lat po śmierci. Chyba Żuławski chciał tak o sobie myśleć – albo na kogoś był zdenerwowany, więc go tutaj sparodiował. Tego nie wiem. I raczej nie chcę wiedzieć.

Tyle tylko, że teraz potomkowie postaci historycznych „uprzejmie poprosili”, aby na napisach końcowych było jasno zaznaczone, że film nie jest dokumentem, a wariacją opartą o wydarzenia historyczne. Dzisiaj pewnie by uprzejmie nie prosili.

Kosmos („Kosmos”, 2015) ★★★★ Student wynajmuje pokój w domku wokół którego ktoś wiesza ptaki. Nie zrozumiałem ani słowa z tej adaptacji prozy Gombrowicza. Ale to nie szkodzi, w końcu z Na srebrnym globie czy Pejzaż we mgle też nic nie zrozumiałem, a zachwycałem się. Niestety, by Kosmos sprawił frajdę najwyraźniej trzeba go zrozumieć. A ja nawet książki nie czytałem, i polonistki pod ręką mieć nie miałem, by mi wyjaśniła co poetami pod myślą myślał. Byłem w stanie jakieś interpretacje danych momentów wyciągnąć, ale zaraz wyskakiwał kolejny taki moment. Wnioski moje ulatywały się, zapominałem o nich, i chociaż dostrzegam tu porządek to sensu niewiele. Zawiodłem jako widz. Jakby trwał tak ze cztery godziny i dał odbiorcy trochę przestrzeni, to wtedy może coś by z tego było. Obecnie tempo jest zbyt wysokie, wszystko nakłada się na siebie i jest… kosmos. Ale Jonathan Genêt jest piękny. Tacy ludzie właśnie powinni zostawać aktorami. Cały film powinno się oglądać najlepiej z dubbingiem, byle tylko nie odrywać wzroku od obrazu, by spojrzeć na napisy.