Żona piekarza („La femme du boulanger”, 1938)
Kochankowie & Chleb & Francuskie wino
Żona opuszcza męża. Reżyser pozwala mu na smutek, ale wciąż zadaje pytanie o to, czy ma on prawo tak się czuć.
Francja, małe miasteczko, gdzie ludzie skłóceni są od pokoleń na zasadzie „nie pamiętam, o co poszło, ale jeśli nasi dziadkowie z tego powodu nie gadali, to musiał być to dobry powód, więc tak zostanie„. Banda kretynów, ale łączy ich jedno – uwielbiają chleby wypiekane u miejscowego piekarza. Ten jednak budzi się jednego dnia bez swej żony.
Depresja nie przychodzi od razu – najpierw jest niedowierzanie, tworzenie teorii i wychowywanie plotek wśród szumu słów tego, co ludzie mówią. Ktoś ją widział, ktoś inny widział coś i nie jest pewny, może to była owa żona? My jako widzowie wiemy, że uciekła ona ze swoim kochankiem, ale bohaterowie nie. Szczególnie piekarz, który zaczyna fantazjować, aby pozostać przy zmysłach, a następnie wpada w depresję, zraniony i opuszczony. Ta część produkcji jest naprawdę mocna, pozwalając postaci przeżyć wszystkie konflikty wewnętrzne związane z byciem opuszczonym przez miłość swego życia. Przy tym wszystkim jednak twórcy zadają mu ważne pytanie o zasadność tych uczuć – czy ma do nich prawo, czy powinno się czuć stratę po byciu opuszczonym i w końcu: może to po prostu jego wina, że go zostawiła?
Całkiem sporo ciepła w tym obrazie można znaleźć. Nawet pomimo braku klasycznego szczęśliwego zakończenia finał dzięki rozmowie o kotach wypełnia serca wiarą i nadzieją. Robi to jednak w dwuznaczny sposób, sugerując powtórzenie całej sytuacji. Nawet jeśli, wciąż otrzymujemy wszystkie wątki poboczne, w których to wioska idiotów zakopuje topór wojenny i jednoczy się, aby pomóc piekarzowi. Bo jest im go szkoda albo też chcą po prostu chleb w końcu. Kto ich tam wie…
Najnowsze komentarze