Szkoła życia („L’école buissonnière”, 2017)
Nicolas Vanier
Wszystko, co najlepsze w przeciętnym kinie familijny. Plan minimum wykonany w 100%.
OPIS DYSTRYBUTORA: Przepiękna, poruszająca i pełna zapierających dech w piersiach krajobrazów opowieść o chłopcu, którego smutne życie w sierocińcu na przedmieściach Paryża odmienia się, gdy trafia do wiejskiego gospodarstwa. Filmowa oda do świata natury i prostego życia w reżyserii Nicolasa Vaniera – cenionego twórcy familijnego hitu Bella i Sebastian. W jednej z głównych ról występuje znany z przebojowej komedii Nietykalni – François Cluzet. Historia inspirowana wątkami autobiograficznymi reżysera, dorastającego w portretowanym w filmie regionie Sologne.
Czuję od tego tytułu mocną woń kina, które powstało z potrzeb rynku. Nie dlatego, że pojawił się człowiek, który miał coś nowego do powiedzenia – co jednocześnie właśnie pasuje do ram szeroko rozumianego kina familijnego – ale tylko dlatego, że na rynku nie ma wiele nowego kina familijnego. Producent więc wymyślił, żeby taki tytuł stworzyć – może nawet była jakaś dotacja z Unii? – zgarnął kilku rzemieślników (reżyserów, scenarzystów, kompozytorów muzyki) i powiedział im, co chce uzyskać.
Efekt jest taki, że twórcy odhaczyli wszystkie istotne elementy takiego kina – małoletni bohater główny szukający swojego miejsca na świecie, zawiera przyjaźń z dorosłymi i staje się przez nich traktowany jako równy im, dużo przyrody tak martwej, jak i żywej (plus nauka poszanowania względem obu) oraz mnóstwo rozczulającej i optymistycznej muzyki. W polskiej wersji dochodzi jeszcze polski dubbing, przywołujący swoim brzmieniem wspomnienia z oglądania kina familijnego w telewizji, z rodzicami, te 20-30 lat temu. I to niezależnie od tego, czy oceniamy ten dubbing jako udany lub nie.
Wszystko wydaje się więc na miejscu. To oznacza, że jeśli szukasz czegoś do obejrzenia ze swoimi pociechami, to jesteś w dobrym miejscu. Jest to jednak tytuł, który zajmie czas i nic więcej. Powodem, dla którego wspominamy klasyki gatunku, jest to, że były opowiadane w sposób zrozumiały dla najmłodszych. Często z ich perspektywy, ale rozgrywały się w prawdziwym świecie. Nawet jeśli czegoś nie rozumieliśmy, to wiedzieliśmy, dlaczego tak jest – bo są to dorosłe rzeczy, a my jesteśmy na to za mali. Klasyki nie obawiały się przedstawić takich rzeczy młodszym widzom. Szkoła życia jest raczej dopasowana do nich – bezpieczna, kreująca wizję świata w mocno ograniczony i nijaki sposób. Nie ma tu wyzwania, nie ma tu czego wspominać i do czego wracać.
Problemem to nie jest na tyle, by seans odradzać, ale to wszystko. Czas na pewno nie będzie zmarnowany – młodsi z pewnością zobaczą swoje marzenia zniszczone na dużym ekranie: samodzielne wędrówki po lasie, kontakt z majestatyczną dziką zwierzyną, odmieniający się na lepsze los czy właśnie dorośli traktujący cię jak swojego. Pytanie oczywiście, czy dzisiejsze maleństwa właśnie takie rzeczy chcą oglądać na ekranie.
Najnowsze komentarze