Shohei Imamura

Shohei Imamura

25/04/2021 Blog 0

Był uczniem Yasujiro Ozu, by później stać się nauczycielem Takashi Miikego - i to w zasadzie wszystko, co musicie wiedzieć na początek o twórczości Shohei Imamury. Oto przegląd jego twórczości.

I’d like to destroy this premise that cinema is fiction.” – Shohei Imamura

Za mną seans kilku filmów i napiszę to wprost: to za mało, bym czuł się pewnie pisząc cokolwiek o Imamurze. Był buntownikiem, tworzył kino autorskie i pokazywał Japonię od takiej strony, jakiej wtedy jeszcze nie powinniśmy nawet zobaczyć. Stara szkoła wielkich mistrzów Japońskiej kinematografii tworzy swoje ostatnie obrazy, a ich miejsce jest zastąpione przez agresję młodzieży, wśród których był Imamura właśnie. Tworzący w duchu Nowej Fali, ale tak, jakby nie był jej nawet świadomy. Opowiadał o kobiecej stronie powszechnych konfliktów, o seksualności, o walce o przetrwanie zwykłych ludzi, o ich stronie współczesnego życia. Uwielbiał analogie ludzkiego żywotu do tego prowadzonego przez owady i insekty, często stosował po prostu przebitki na kopulację tych lub innych nieludzkich obywateli tej planety. Czarno-białe, awangardowe, ale też zwyczajnie ludzkie kino pełne energii, pasji, życia.

A za mną dopiero siedem filmów. Jeden powtórzony, bo widziałem w 2009 roku. Dwa kolejne też gdzieś wtedy obejrzałem, ale nic z nich nie pamiętam. A Imamura tworzył przez blisko pół wieku, przede mną całe dekady jego twórczości, których nie poznałem. Dokumenty, kryminały, ostatnie filmy z przełomu wieku… I te pierwsze, które w ogóle nie były jego, ale i tak chciałbym je z ciekawości sprawdzić. Cieszę się teraz tylko, że udało mnie się znaleźć czas na te kilka tytułów, które już zdążyłem poznać.

[on his encounters with ruling class students] „I despised them, and remember thinking that they were the kind of people who would never get close to the fundamental truths of life. Knowing them made me want to identify myself with working-class people who were true to their own human natures. At that age, though, I probably still thought of myself as being innately superior to working-class people.” – Shohei Imamura

Obecnie Shohei Imamura znajduje się w moim rankingu reżyserów na miejscu #37

Top

1. Ballada o Narayamie
2. Czarny deszcz
3. Wieprze i okręty
4. Węgorz
5. Kobieta owad
6. Pornograf
7. Doktor Akagi

Ważne daty

1926 – Shohei przychodzi na świat w zamożnej rodzinie

1945 – poznaje biedniejsze życie po wojnie, zarabia sprzedając papierosy i alkohol na czarnym rynku

1951 – koniec studiów i rozpoczęcie pracy jako asystent Ozu

1954 – zmiana miejsca pracy, nowe studio filmowe

1958 – debiut pełnometrażowy

1965 – dla wolności artystycznej Imamura zakłada własne studio filmowe. Pierwszym filmem tam jest jego Pornograf

1975 – Imamura zakłada własną szkołę

1987 – Miike asystuje jako drugi reżyser Imamurze przy Zegen

1997 – zdobywa drugi raz Złotą Palmę, będąc do dzisiaj jedną z ośmiu osób, które to spotkało

2001 – ostatni film pełnometrażowy Imamury. Komedia romantyczna o poszukiwaniu szczęścia.

2006 – Imamura umiera (rak wątroby) tam, gdzie się urodził: Tokio, Japonia.

Wieprze i okręty ("Pigs and Battleships", 1961)

5/5

Japonia tuż po drugiej wojnie światowej. Amerykanie, którzy mieli się stamtąd wynieść po 1952 roku, wciąż tam są. Młody człowiek pracujący dla Yakuzy, by poczuć się ważnym, cisnący bekę z ludzi na etacie zarabiającym grosze. Do tego jeszcze stawia siebie wyżej, bo razem z kolegami gnębią ludzi współpracujących z jankesami. Gdzie go takie życie doprowadzi?

Widać tu wyraźnie, jak bardzo Imamura nie czuł się komfortowo pod okiem Ozu. Japonia w obiektywie tych dwóch ludzi jest naprawdę inna. Nawet nie warto czegokolwiek zdradzać, bo to trzeba zobaczyć samemu. Spożywanie świni albo wieczór z trzema żołnierzami… Czułem się, jakbym oglądał współczesny film. Siła artystyczna Imamury jest niewiarygodna, wszystko prezentuje w dobitny, ale i niewulgarny sposób. Gwałt nigdy nie zostaje nazwany gwałtem, nie wciska się nam niczego na ekran, a jednak oglądałem to zszokowany, będąc pod wrażeniem.

Słabe wrażenie robi tylko to, że trochę już to wszystko widzieliśmy. Młoda osoba idzie w gangsterkę, bo tam jest łatwiej, a kobieta go odciąga od tego i w końcu decyduje się przejść na drugą stronę, chociaż już jest za późno… W drugiej połowie jednak to się zmienia, bo wtedy zrozumiałem, iż to wcale nie jest lenistwo albo opowiadanie znajomej historii w celu łatwego zrobienia obrazu pełnego przemocy i brudu. To efekt własnych obserwacji i samodzielnego opowiedzenia historii opowiadającej o ówczesnych realiach japońskich. Prawdziwy świat jest w tle, ale wszystko rozumiemy – nawet nie znając kontekstu. Wtedy dociera do nas, że oglądamy losy prawdziwych ludzi. A że efekt wydaje się znajomy? Tylko fabularnie zresztą. Cóż, to raczej konsekwencje oglądania kilku tysięcy filmów, a nie wada filmu Imamury.

Kobieta owad ("The Insect Woman", 1963)

4/5

Historia kobiety nisko urodzonej tuż po pierwszej wojnie światowej, aż do czasów współczesnych. Prostytucja, brak perspektyw, aż w końcu stawanie się tym, kto wcześniej nas gnębił. Współczesna Japonia, która próbuje stanąć na własne nogi. Znowu jest tu rewolucja wobec kina Ozu, znowu możemy oglądać też brutalne sceny – jak choćby pobieranie krwi, ale kobieta chcąca ją oddać robi się blada, więc… biorą kota. Tym razem mam mocniejsze skojarzenia z Naruse (szczególnie jego Kobietą wchodzą po schodach), historia i jej motywy też są tak jakby znajome. Bohaterka zbiera na życie swoich dzieci, aby mogły one żyć lepiej od niej. Nie chce też im zdradzić, jak zarabia na życie. Ozu to przerabiał. Imamura wyróżnia się na ich tle poczuciem, że jego kina ma mówić za ludzi to, co oni sami nie chcą mówić. A przynajmniej tak czuję. Mocny, wzruszający, potrzebny film. A w swoim czasie pewnie nawet rewolucyjny.

Pornograf (1966)

4/5

Film, z którym mam problem. Najpewniej potrzebuję kolejnego seansu, ale może to też być kwestia tego, jak reżyser widzi swoich bohaterów – albo nawet ludzi jako takich. Obserwuje swego protagonistę tak, jak robią to naukowcy badający nowe gatunki zwierząt. Tak zresztą powinno się tłumaczyć oryginalny tytuł: „An introduction to anthropology through the pornographers” a nie żaden Pornograf, chociaż ten też pasuje. Bohater kręci utwory pornograficzne, mając równocześnie problemy w życiu rodzinnym spowodowane pracą oraz żądzami, swymi potrzebami.

Obejrzałem i nic sobie po seansie nie zapisałem. Nie miałem wrażeń w tę lub inną stronę. Reżyseria była wybitna, ale nie było momentu, który miałbym potrzebę wyróżnić czy podkreślić. Więc póki co tak to zostawię.

Ballada o Narayamie ("The Ballad of Narayama", 1983)

5/5

Straszny film. Najstraszniejsze w nim jest to, że nie oglądamy niczego nadnaturalnego i wyjątkowego. Oglądamy codzienność. Małe miasteczko żyjące w odległej – mam nadzieję – przeszłości, gdzie natura dostarcza tylko tyle, by mogła przeżyć określona ilość ludzi. Cała okolica więc współpracuje i przestrzega ustalonych zasad, łącznie z tym, ilu mogą mieć potomków i w jakim wieku się mają stąd zabierać na drugą stronę.

Problem z tym obrazem może być taki, że dosyć późno uzasadnia on swoją dramaturgię. Od początku wiemy, jakie są zasady, ale najprawdopodobniej prawdziwie zrozumiemy je dopiero w połowie filmu, gdy trzeba będzie wyjaśnić jednego sąsiada, który sobie co nieco pożyczył. A zrobił to, bo ma nieco większą rodzinę i więcej potrzebuje, tym samym zabraknie dla innych. Proste zasady, a jednak brutalne i dalekie od łatwych w stosowaniu się. Pomimo braku wulgarności, to naprawdę ciężki film. Pomijam ilość ujęć ze zwierzętami, które uprawiają seks (w tym owady czy węże), ale widzimy tutaj wybijanie sobie zębów (ponoć aktorka naprawdę usunęła sobie cztery przednie na potrzeby obrazu), gwałt człowieka na psie, mordowanie poprzez zrzucanie z góry albo zasypywanie ludzi żywcem w dziurze w ziemi.

Nie są to jednak wydarzenia sobie równe. Jedne są pokazane neutralnie, inne gwałtownie, następne w poetycki sposób. Jakby reżyser mówił nam, że narzucone zasady i ich konieczność nie są dla nas wymówką. Że jest różnica między wejściem na sam szczyt i pożegnaniem się tam, a rezygnacją w połowie drogi, aby zakończyć sprawę już tam, na siłę. W tych sprawach nie możemy wybierać tego, co „łatwiejsze”. Dla samych bohaterów mało jest rzeczy trudnych. Są chyba tylko takie, które po prostu trzeba zrobić. I ruszyć dalej. Jest w tej produkcji zarówno akceptacja życia, jak i głęboki protest wobec uczestniczenia w tej pętli. Mój dziadek, mój ojciec, ja, potem moje dzieci i dzieci ich dzieci też to zrobią. Ja zrobiłem to 25 lat temu, mnie to czeka za 25 lat. Trzeba to zrobić, więc to robią. Nikomu nie zabierają, żyją na swój rachunek, ale wiedzą, że pewnego dnia, dla pewnego pokolenia tak już świat nie będzie musiał wyglądać. Inaczej ludzkość nie przetrwa, tylko będzie dalej egzystować, bez duszy w oczach.

Czarny deszcz ("Black Rain", 1989)

5/5

W 1945 roku Oppenheimer zacytował księgę hinduizmu o byciu Śmiercią, Niszczycielem Światów. Dwie bomby zostały zrzucone, ludzie cierpieli, wojna została zakończona, cierpienie trwało dalej. W stylu Imamury po mocarnym początku przenosimy się o kilka lat do przodu, oglądając zwykłych ludzi ocalonych po tamtych wydarzeniach, wracający do życia. Radzący sobie z traumą, próbujący dbać o rodzinę, rozliczający się z tytułowym deszczem.

A początek jest naprawdę mocarny, nie przesadzam. Jebnięcie jest straszne, widok ludzi chodzący po mieście i topniejący dosłownie w rękach jest niezapomniany. Wszyscy podkreślają moment, w którym brat przekonuje brata, że jest jego bratem – po prostu jego ciało jest w takim stanie, że trudno to samemu stwierdzić na pierwszy rzut oka. Mamy tu liczne punkty widzenia – wariat, kombatant, puste ideowo protesty, zwykli ludzie. I chyba pierwszy raz widzę coś na kształt krytyki zamiłowania Japończyków do ciągłego kopania siebie nawzajem – w związku z jedną postacią w traumie po wojnie, rzucającą się na obcych ludzi. Wszystkim trzeba tłumaczyć, o co chodzi, bo w pierwszym odruchu prostują nogi w jego stronę.

I możemy sobie z perspektywy czasu oceniać, że te dwie detonacje były zbawieniem, że obie strony szły już tylko na wyniszczenie do ostatniego żołnierza, że Japonia pierwsza zaatakowała (a dziś nawet nie pamiętamy w sumie, czemu to zrobili), że wymyślili kamikadze i w zasadzie sami swoich zabijali, że bomby atomowe były jedyną metodą odstraszenia ich od kolejnych samobójczych ataków… Ale ten film boleśnie przypomina, że w wojnie giną ludzie, którzy w niej nie uczestniczyli, nie chcieli jej, nie są niczemu winni. Może i brzmi banalnie, ale Imamura robi to z taką siłą, że jego słów i obrazów chce się poświęcić swój czas i uwagę.

PS. Tak, w 1989 roku wyszły dwa filmy o tym samym tytule. Imamura swój oparł o książce z 1965 roku, Ridley Scott miał oryginalny skrypt.